Krawczyk złożył wniosek o autolustrację
Krawczyk w środę został odwołany przez Lecha Kaczyńskiego po złożeniu przezeń dymisji w związku z ujawnieniem, że w 1982 r. podpisał on zobowiązanie do tajnej współpracy z Wojskową Służbą Wewnętrzną (WSW), ale jej nie podjął. Kancelaria Prezydenta podała, że dymisja ministra była motywowana powodami osobistymi.
Krawczyk zaprzeczył w czwartkowej rozmowie z PAP, iż sprawa wypłynęła w związku z przyznawaniem mu certyfikatu dostępu do tajemnic NATO. Jak tłumaczył, na początku 2005 roku otrzymał taki certyfikat ważny na pięć lat, czyli do 2010 roku.
Prawo do autolustracji ma osoba pełniąca funkcje publiczne, która została "publicznie pomówiona" o związki z tajnymi służbami PRL. W marcu wchodzi nowa ustawa lustracyjna likwidująca Sąd Lustracyjny i urząd Rzecznika (jego zadania ma przejąć pion lustracyjny IPN).
Jeśli sąd nie zdąży zająć się autolustracją Krawczyka, sprawę przejmie sąd okręgowy - pod warunkiem, że do końca lutego Sejm przyjmie ostatecznie prezydencką nowelizację lustracji. Nazwisko Krawczyka może znaleźć się zaś w katalogu, który na podstawie nowej ustawy ma przygotowywać IPN - co do tych osób, które były traktowane przez służby PRL jako agenci lub zobowiązały się do współpracy.
Krawczyk napisał w oświadczeniu, że przed kilkoma dniami służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo państwa poinformowały prezydenta, że - w ich opinii - zachodzi uzasadnione podejrzenie, że w okresie stanu wojennego był on tajnym współpracownikiem WSW. Zapewnił, że nigdy nie był współpracownikiem żadnej służby specjalnej. Dodał, że natychmiast złożył prezydentowi oświadczenie, że "nigdy, w żadnej formie" nie był tajnym współpracownikiem.
Były minister napisał, że w lutym 1982 r. był aresztowany za kolportaż ulotek. Jak tłumaczył, "w warunkach pozbawienia wolności, bez kontaktu z rodziną, szantażowany groźbą trzyletniego wiezienia i uwagami typu: 'twoja córka ma dwa lata, to zobaczysz ją jak będzie miała pięć', całkowicie świadomie w złej wierze, zgodził się podpisać zobowiązanie do współpracy z WSW".
"Natychmiast po wypuszczeniu na wolność, podczas pierwszego i jedynego spotkania na mieście z oficerem WSW powiedziałem, że odmawiam współpracy, pomimo iż rozmówca groził mi, że 'ma długie ręce' i 'wojsko mnie zniszczy'" - dodał. Jak podkreślił, w świetle tej historii, w zgodzie z swoim sumieniem, jak i przepisami prawa, nie był tajnym współpracownikiem.ab, pap