„Zamordowany” rosyjski dziennikarz jednak żyje. Służby mówią o prowokacji
We wtorek 29 maja w godzinach wieczornych światowe media pisały o śmierci dziennikarza Arkadija Babczenki. Mężczyzna miał przebywać w swoim mieszkaniu razem z żoną. Pojawiły się informacje, że kobieta była w łazience, gdy usłyszała strzały, a kilka sekund później zobaczyła swojego męża w kałuży krwi. Rzecznik prasowa kijowskiej policji Oksna Blyszczyk podała, że dziennikarz zmarł w karetce pogotowia. Jego współpracownik Ajder Mużdabajew powiedział, że Babczence strzelono w plecy.
Tymczasem okazuje się, że cała sprawą była jedynie prowokacją. Szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy Wasyl Hrycak przekazał, że służby dostały informację o planowanym zamachu na dziennikarza i w ten sposób chciano mu zapobiec.Babczenko, który wraz z Hrycakiem pojawił się na konferencji prasowej tłumaczył, że zgodził się na udział w prowokacji SBU, ponieważ dzięki temu można było ująć organizatorów i wykonawców zamachu na jego życie. Mężczyzna przeprosił opinię publiczną za zamieszanie wokół swojej osoby. Prokurator generalny Jurij Łucenka powiedział, że organizator zabójstwa został juża zatrzymany. Do wykonania zlecenia wynąjął innego obywatela Ukrainy, który za morderstwo miał otrzymać 15 tys. dolarów.
Kim jest Babczenko?
Rosyjski dziennikarz od wielu lat krytykował Władimira Putina i prowadzoną przez niego politykę. W 2012 roku znalazł się na celowniku służb, po tym jak rzekomo miał wzywać do zamieszek. Pracował m.in. dla gazety „Moskowskij Komsomolec” i dla telewizji NTV. W 2008 roku wyjechał do Osetii Południowej, skąd pisał relacje dla opozycyjnej „Nowaja Gazieta”. W 2016 roku o dziennikarzu było głośno za sprawą jego wypowiedzi sugerującej, że nikomu nie powinno być żal z powodu śmierci członków Chóru Aleksandrowa, którzy zginęli w katastrofie nad Morzem Czarnym. Ponieważ Babczenko i jego rodzina dostawali pogróżki, zdecydowali się wyjechać na Ukrainę.