Trump w składzie natowskiej porcelany
Donald Trump już zdążył nas przyzwyczaić, że jak się pojawia się na europejskich salonach, zaraz wywołuje poruszenie, jakby puścił przysłowiowego bąka. Tym razem zgorszenie wywołało wystąpienie prezydenta USA na szczycie NATO w Brukseli, gdzie stwierdził, że Europa nie chce płacić USA za ochronę wojskową przed Rosją, bo woli pompować miliardy na konta Kremla. Słowa Trumpa wymierzone były co prawda w Niemców i ich wspólny z Rosją projekt gazociągu Nord Stream 2, ale wielu obecnych w Brukseli gości wzięło to do siebie. Prorosyjskie sympatie są przecież silne nie tylko w Berlinie.
Trump dowiódł po raz kolejny, że w dyplomacji porusza się jak słoń w składzie porcelany. Kolekcjonerów kruchych cacek to oczywiście szokuje, bo woleliby poszeptać sobie nieprzyjemne prawdy w wąskim gronie. To dla europejskich członków NATO kolejny pretekst do twierdzenia, że Biały Dom próbuje zerwać tradycyjny sojusz łączący demokracje po obu stronach Atlantyku. Jednak w istocie jest dokładnie odwrotnie.
To Amerykanie próbują go utrzymać, choćby poprzez zwiększanie obecności wojskowej w Europie czy próby przekonania sojuszników, że transatlantyckich więzi nie da się utrzymać, uzależniając się od paliwa z Rosji. Europa zaczyna jednak uważać sojusz z USA za coś na kształt uciążliwej kurateli, uwierającej europejskich polityków i ich ambicje. Wykluczały one dotąd np. podejmowane przez kolejne polskie rządy próby zablokowania projektu Nord Stream 2. Jego europejscy zwolennicy twierdzili uparcie, że to zwykły biznes a nie geopolityczna pułapka, zastawiona przez Putina i jego sojuszników w UE. Dopiero amerykańskie groźby sankcji wobec tego projektu spowodowały, że Niemcy zaczęli dystansować się od umowy z Gazpromem.
Być może impertynencje Trumpa na szczycie NATO odniosą podobny skutek. Chamskie odzywki mogą świetnie sprawdzać się w składzie porcelany. Jak panowie salonowcy ochłoną z pierwszego szoku, być może zaczną wreszcie mieszać herbatę we właściwym kierunku.