Pochwała nicnierobienia, czyli Rostowski przed komisją Amber Gold
Były minister finansów, który w środę odpowiadał na pytania członków komisji śledczej, już w krótkiej wolnej wypowiedzi wygłoszonej na samym początku posiedzenia ujawnił strategię, którą przyjął na przesłuchanie – jak najmniej mówić o aferze Amber Gold, a jak najwięcej o tym, że PiS nie przestrzega konstytucji i za jego rządów doszło do większych afer niż za rządów PO-PSL.
Jakie to są afery, tego już opinia publiczna nie miała szansy się dowiedzieć, bo Małgorzata Wassermann, przewodnicząca komisji, przerywała takie wywody. Zresztą słusznie, bo nie miały one nic wspólnego ze sprawą. Ale i ona bardziej starała się przyszpilić Rostowskiego niż ustalić jakieś nowe fakty. W rezultacie posiedzenie komisji zmieniło się w niesmaczną pyskówkę, w którą włączył się zresztą pełnomocnik prawny byłego ministra finansów, prof. Marek Chmaj, na co usłyszał od przewodniczącej komisji, że jakoś nie zabierał głosu gdy w wyniku działań PO w Trybunale Konstytucyjnym było 17 sędziów. Jako żywo nie miało to nic wspólnego z Amber Gold ale dobrze pokazuje zapętlenie do jakiego doszło na posiedzeniu komisji.
Z tego wszystkiego najciekawsza była intrygująca teza sformułowana przez Jana Vincenta Rostowskiego. Były minister finansów wywodził mianowicie, że gdyby organy powołane do kontroli finansowej domagały się od Marcina P. twórcy Amber Gold wszystkich należnych kwitów i podatków, gdyby deptały mu po piętach, to być może ten sprytny oszust przedstawiałby takowe, płacił należne daniny i dzięki temu ta piramida finansowa upadłaby dużo później niż upadła, a więc więcej ludzi utopiłoby w niej swoje pieniądze. Z tego można wyciągnąć wniosek, że najlepszą strategią dla organów państwa – według ministra Rostowskiego – było nicnierobienie. Idąc dalej tym śmiałym tropem można by mieć pretensje nawet o te niemrawe działania Komisji Nadzoru Finansowego, urzędów skarbowych czy ABW, bo gdyby ich nie było, to szemrany interes Marcina P. jeszcze szybciej by upadł i mniej klientów zostałoby oszukanych.
Brzmi to dosyć absurdalnie, prawda? Ale tak właśnie, nawet dwukrotnie, wywodził były wicepremier i minister finansów w rządzie Donalda Tuska. Nic dziwnego, że podległe mu służby niewiele robiły np. w sprawie ściągalności VAT. Po prostu czekały, aż wszyscy przestępcy się wykruszą i pieniądze z VAT same zaczną płynąć szerokim strumieniem do budżetu państwa.