Reżyser walczący z wiatrakami
Na pytanie Dawida Muszyńskiego, co teraz będzie robił - w końcu od 30 lat pracował nad „Człowiekiem, który zabił Don Kichota” i go skończył - Terry Gilliam odpowiada: "Nie mam zielonego pojęcia. W moim życiu pojawiła się pustka wielkości leju po uderzeniu meteorytu. Przez tyle lat ten film siedział mi w głowie i wrzeszczał, że chce wyjść, że teraz czuję się lekko zagubiony, gdy już go nie ma. Zwłaszcza, że scenariusz do „Człowiek, który zabił Don Kichota” wielokrotnie się zmieniał, bo i ja się zmieniałem. Gdybym go zrobił 15 lat temu, gdy byłem już blisko produkcji, to pewnie byłaby to zupełnie inna produkcja z inną obsadą, a co za tym idzie - z inną energią. Czy wypadłby on lepiej czy gorzej, tego już się raczej nie dowiemy. W mojej książce „Gilliamesque. Moja przedpośmiertna autobiografia” można zobaczyć, jak ten pomysł pierwotnie wyglądał."
„Człowiek, który zabił Don Kichota” to historia młodego reżysera, który kręci reklamówkę w miejscu, gdzie 10 lat wcześniej realizował etiudę szkolną o rycerzu z La Manchy. I odkrywa ludzi z własnej przeszłości:w tym odtwórcę głównej roli w swoim studenckim filmie. Starzec uwierzył, że naprawdę jest Don Kichotem i mianuje artystę swoim Sancho Pansą. Krzysztof Kwiatkowski uważa, że Gilliam składa hołd starcowi o przetrąconej psychice. To piękna opowieść o sile wyobraźni, wierności własnym snom, potędze fantazji. O odwadze życia w innym wymiarze.
Więcej w numerze 33. "Wprost".