Tusk ma powody do obaw. Trzaskowski prezydentem Polski?
Od dawna twierdziłem, że Trzaskowski to najlepiej zapowiadający się polski polityk młodszego pokolenia. Polską scenę polityczną na tyle umiejętnie zabetonowali sześćdziesięcio- i siedemdziesięciolatkowie, że 46-letni Trzaskowski jest w naszych warunkach ciągle „młodym pokoleniem”. Dziś jednak przestał się już wyłącznie „dobrze zapowiadać” (co w jego wieku może być tyleż frustrujące, co niebezpieczne). Odniósł sukces, którego przed nim nie osiągnął nawet Lech Kaczyński w 2002 roku (w pierwszej turze zdobył wtedy ponad 49 proc.), ani Hanna Gronkiewicz-Waltz cztery lata później.
Przypomnijmy, że to właśnie niespodziewane zwycięstwo Kaczyńskiego w wyborach na prezydenta Warszawy zakończyło okres porażek prawicy i utorowało przyszłe triumfy w wyborach parlamentarnych i prezydenckich 2005 roku. Podobnie odbicie stolicy przez Hannę Gronkiewicz-Waltz w 2006 roku stanowiło pierwszą jaskółkę zwiastującą rok później ogólnopolskie zwycięstwo Platformy.
Oczywiście, niekoniecznie musi być tak, że skoro Trzaskowski wygrywa dziś Warszawę, to w przyszłym roku Koalicja Obywatelska zdobędzie większość w Sejmie. Wyniki głosowania do sejmików pokazują, że droga do tego jeszcze bardzo daleka.
Niemniej jednak spektakularny sukces Trzaskowskiego zasadniczo zmienia sytuację w obozie opozycji. Jeszcze kilka dni temu Donald Tusk przemawiał w Krakowie jak kandydat na prezydenta Polski, mówiono, że tylko on może się pokusić o liderowanie obozowi anty-PiS-u. Dziś Tuskowi wyrósł jednak teraz groźny kandydat, którego nie będzie można nie brać pod uwagę przy wyłanianiu kandydata opozycji na prezydenta Polski w 2020 r. Dla wygłodniałego sukcesu elektoratu anty-PiS-u, po dzisiejszym zwycięstwie Trzaskowski może się stać „ostatnią nadzieją”, co może poskutkować lawinowym wzrostem jego popularności.
A to oznacza, że nie tylko Jarosław Kaczyński, ale też Donald Tusk i Grzegorz Schetyna, mają powody do obaw.