Rząd pokazał, że dla niego nauczycielem może być nawet koń Kaliguli
Rząd nie pierwszy raz pokazał, że ludzie, którzy uczą nasze dzieci są dla niego nieważni. Minister Anna Zalewska nie potrzebowała nauczycieli do tego, żeby przeorganizować system edukacji. Ich zadaniem była realizacja zarządzeń ministerstwa, bez względu na to, czy uważali je za sensowne, czy za szkodliwe dla siebie i uczniów (a ostrzegali, że uważają za szkodliwe). Jednak to, jak ich zdanie na temat nauczania jest dla rządu nieistotne widzieli tylko ci, którzy interesowali się reformą, musieli ją wprowadzać, albo mają dzieci w wieku najbardziej narażonym na jej skutki.
Teraz to, jak bardzo nauczyciele są rządowi niepotrzebni w procesie edukacji mogli zobaczyć wszyscy. Dało się bez nich zorganizować egzaminy zatrudniając osoby spoza szkół, miało się dać sklasyfikować maturzystów, bo z powodu strajku premier zadanie to postanowił powierzyć samorządom.
Rząd pokazuje więc po raz kolejny, jak bardzo nieistotne jest dla niego to, kto uczy i sprawdza umiejętności dzieci i młodzieży, i że może to robić każdy. W tym kontekście nie dziwi, że wprowadzając reformę minister Zalewska nie była zainteresowana zdaniem nauczycieli na jej temat. W procesie edukacji, jak pokazują rządzący, od myślenia jest rząd i ministrowie, nauczyciele są od wykonywania poleceń. A skoro można ich w każdej chwili zastąpić kim innym, jak rzymskich senatorów koniem cesarza Kaliguli, to znaczy, że nie zasługują na dobre wynagrodzenia. Nie pamiętam, żeby jakiś inny rząd tak bardzo próbował poniżać ludzi, którzy mają na co dzień do czynienia z naszymi dziećmi.
Jednak rząd, mimo starań, nie poniżył nauczycieli. Owszem, zawiesili strajk, ale nie przegrali w ten sposób bitwy, a tym bardziej wojny. Przeciwnie, w obliczu nerwowych zmian w prawie, które miały pomóc w obejściu strajku, zachowali się w sposób godny podziwu. Zawiesili protest i sami zrobią to, w czym miał ich wyręczyć koń.
To nie wszystko. Prezes ZNP Sławomir Broniarz zapowiedział, że wróci do tematu we wrześniu, ale nie tylko ze strajkiem i postulatami płacowymi. Zapowiedział „okrągły stół edukacji” i budowę szerokiej koalicji na rzecz zmian w oświacie – odchudzenia przeładowanych podstaw programowych, kształcenia umiejętności, a nie wkuwania na pamięć, zwiększenie autonomii szkół w procesie uczenia.
Szkoły tego potrzebują. Wiadomo to już od dawna, ale nie powszechnie. Sprawy związane z edukacja są skomplikowane, trudno w dwóch słowach wytłumaczyć czym się różnią podstawy programowe od programów, albo co różni osławiona fińską edukację od polskiej. Nawet przedstawi się szczegóły, trzeba jeszcze przełamać stereotypy, czy po prostu utarte schematy, jak choćby ten, że dyscyplina sprzyja nauce. Bo to nie dyscyplina sprzyja, tylko uważne uczestnictwo w lekcjach, a to zupełnie nie to samo. Jednak bez rozmów na ten temat, bez podawania przykładów, przekonujących argumentów z takim podejściem i innymi tematami nie zgodzi się wielu rodziców, a także samych nauczycieli. Ważne więc, żeby rozmawiali, albo słuchali. A żeby to robili, muszą się zainteresować (zupełnie, jak dzieci na lekcji), a żeby się zainteresowali, musi wydarzyć się coś, co przykuje ich uwagę. I zawieszony właśnie strajk nauczycieli jest takim wydarzeniem. Jest dobry czas na poważną debatę o edukacji i na zainteresowanie nią Polaków. Oby tylko moc tego strajku nie wytraciła teraz swojego potencjału.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.