Przeżyła 17 dni w dziczy, teraz radzi innym turystom: Bądźcie przygotowani aż do przesady

Eller wybrała się na jogging 8 maja, ale zeszła ze szlaku, zgubiła się i nie mogła znaleźć drogi powrotnej do samochodu. Nie miała przy sobie telefonu. Rodzina zgłosiła jej zaginięcie następnego ranka.
W poszukiwania instruktorki jogi zaangażowały się setki wolontariuszy. W końcu, po 17 dniach od zaginięcia zauważyli ją ratownicy na pokładzie helikoptera. Machała do nich stojąc na skraju wąwozu w pobliżu dwóch wodospadów. W czasie swojej tułaczki po lesie, Eller doznała złamania kości piszczelowej i kilku poważnych oparzeń. Jednak po kilku dniach została wypisana ze szpitala w Manui.
Przeżyła, bo przez ponad dwa tygodnie piła wodę z rzeki, jadła jagody i inne rośliny. Miała też medytować, żeby zachować spokój i skupienie. Jak przyznała na konferencji prasowej, najtrudniejszy moment nadszedł 14 dnia od jej zagubienia.
– Każdego dnia miałem nadzieję w sercu, ale tego dnia, słysząc, jak helikoptery przelatują nad moją głową, poczułam się niewidzialna – przyznała Eller na konferencji – Możesz stać się ofiarą albo możesz zacząć chodzić po tym wodospadzie i wybrać życie. Musiałem wybrać życie. Chcę być inspiracją dla innych. Chcę rozpalić ogień w innych ludziach. Nie różnię się od innych. Wszyscy codziennie wybieramy życie – podkreśliła.
– Ona jest prawdziwą wojowniczką – stwierdziła matka Amandy, Julia Eller. – Miałam chwile rozpaczy, gdy wydawało mi się, że możemy jej nie znaleźć. Ale z całego serca czułam, że wciąż żyje. Nie miałam wątpliwości, że poradzi sobie i przeżyje – dodała.
Amanda Eller przyznała, ze najbardziej żałuje, że nie zabrała ze sobą z samochodu telefonu komórkowego. Podzieliła się również radą dla innych turystów – Bądźcie przygotowani aż do przesady, bez względu na wszystko – powiedziała.