Trzęsąca się Angela. Zdrowie nie jest prywatną sprawą kanclerz Merkel
Najpierw był ciężki upał, potem stres, a teraz strach przed stresem. Tak niemiecka kanclerz tłumaczy kolejne przypadki drgawek, w jakie wpada przy okazji publicznych uroczystości. Takie ataki wyglądają fatalnie, szczególnie w przypadku polityka i to tego formatu co Merkel - noszącego na swoich barkach nie tylko Niemcy, ale także i całą UE. Jak ciężkie jest to brzemię, widać było podczas ostatniej wizyty nowej premier Danii, gdy obie panie, wbrew protokołowi, siedziały w czasie odgrywania hymnów państwowych. Merkel upiera się, że nic jej nie jest i wielu Niemców, przyzwyczajonych do tego, że zdrowie jest prywatną sprawą osób publicznych, popiera ją w tym uporze. Tyle, że zdrowie niemieckiej kanclerz jej sprawą prywatną nie jest. Szczególnie w sytuacji, gdy osoba, uważana za najważniejszego polityka w Europie telepie się na oczach całego świata jak osika na wietrze.
Angela Merkel jest chora i prędzej czy później coś będzie musiała na ten temat powiedzieć. To, że stanie się to raczej później, wynika ze smutnego faktu: Niemcy nie mają nikogo, kto mógłby ją zastąpić. Pani kanclerz oddała już jakiś czas temu stanowisko szefowej partii CDU swojej faworycie, Annegret Kramp-Karrenbauer, ale po serii publicznych gaf są poważne wątpliwości, czy będzie ona w stanie zastąpić Merkel na stanowisku kanclerz Niemiec. Inni potencjalni następcy zostali przez samą Merkel zneutralizowani, co oznacza, że musi ona dzielnie trwać do końca kadencji. Przedterminowe wybory, rozpisane choćby z powodu złego stanu zdrowia Merkel (czy da się rządzić skutecznie z postępującym Parkinsonem albo innymi wchodzącymi w grę schorzeniami?) oznaczają polityczne trzęsienie ziemi w Niemczech.
Chadecy mogą znaleźć się w odwrocie, socjaliści w ogóle przepadną, a do władzy może dojść młodsze od Merkel pokolenie polityków z Partii Zielonych, notujące znaczne wzrosty w sondażach. Nie, żeby miała to być jakaś wielka tragedia, ale Niemcy, wyspa stabilności pod opiekuńczymi skrzydłami Mutti Merkel najwyraźniej nie chcą ryzykować radykalnych wolt politycznych. A mówiąc ściślej, elity tego nie chcą, bo sondaże pokazują, że ponad połowa Niemców chciałaby przedterminowych wyborów i końca epoki Merkel.
Leszek Miller mówił kiedyś, że prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy a nie jak zaczyna. Angela Merkel ma w sobie więcej politycznego męstwa niż wszyscy mężczyźni z politycznego świecznika Europy razem wzięci. A jednak skończyć jakoś nie chce, albo zwyczajnie nie może. Musimy się więc przyzwyczaić do tego, że od czasu do czasu będzie drżeć na naszych oczach. I cokolwiek byśmy nie myśleli o niemieckiej kanclerz, w jednym się zgadzamy: nie jest to miły widok.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.