Włoska lekcja dla Polski: Wstrząsająca relacja polskiego lekarza po misji w Lombardii
Katarzyna Pinkosz: Dwa tygodnie misji medycznej w Lombardii, regionie najbardziej dotkniętym we Włoszech epidemią koronawirusa: jaki był cel wyjazdu 15 polskich lekarzy do Włoch?
Dr Paweł Szczuciński: Była to misja wojskowo-cywilna, zorganizowana przez Wojskowy Instytut Medyczny. W 15-osobowym zespole znaleźli się wojskowi i cywilni medycy – mówię: medycy, ponieważ nie byli to wyłącznie lekarze, ale także ratownicy medyczni. Jako zespół ratunkowy Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej zostaliśmy zaproszeni do tego zespołu, ze względu na nasze doświadczenie we wcześniejszych misjach medycznych. Chodziło o kilka spraw. Po pierwsze, o udzielenie wsparcia Włochom: przede wszystkim wsparcia solidarnościowego, ponieważ wiadomo, że kilkanaście osób w tak trudnym regionie nie zatrzyma epidemii. Włosi bardzo nam dziękowali, widać było wzruszenie z ich strony, że przyjeżdżamy do nich, gdy są w tak dramatycznej sytuacji. Dzięki nam został utworzony w szpitalu w Brescii kolejny oddział intensywnej opieki medycznej.
Po drugie: zależało nam na doświadczeniach Włochów. Medycyna „pisze się” teraz na nowo, a nikt nie wie więcej na temat leczenia COVID-19 niż dobry ośrodek uniwersytecki. Uniwersytet w Brescii to bardzo dobra placówka, która obecnie „przerabia” – tak się wyrażę – ogromną liczbę pacjentów, w tym wielu w bardzo ciężkim stanie. Chcieliśmy zobaczyć w praktyce, jak wygląda walka z epidemią, przekonać się, co robić, a czego nie. To cenne informacje, które mogą przydać się w Polsce. Uzyskaliśmy cenne protokoły lecznicze, uwzględniające wnioski z najnowszych badań, jak leczyć pacjentów z COVID-19. Po drugie, przekonaliśmy się, jak trudna jest praca w środkach ochronnych. Posiadanie środków ochronnych to jedna spawa, a druga to ich prawidłowe użytkowanie. Z powodu nieprawidłowego noszenia masek i kombinezonów może wyniknąć więcej złego niż dobrego.
W Lombardii, a szczególnie w regionie Bergamo-Brescia jest wciąż najtrudniejsza sytuacja, jeśli chodzi o liczbę zakażonych?
Ponad połowa zgonów we Włoszech jest odnotowywana w Lombardii, zaś region Bergamo-Brescia jest najbardziej dotknięty w Lombardii. Być może nawet połowa mieszkańców Brescii jest zainfekowana COVID-19. Zobaczyliśmy dramatyczne sytuacje.
Uczestniczył pan wcześniej w wielu misjach medycznych, głównie na terenach toczących się konfliktów zbrojnych. Co pana zaskoczyło w Lombardii, gdzie toczy się wojna z epidemią koronawirusa?
Przeraziło mnie to, jak stan zdrowia pacjenta z COVID-19 potrafi się dramatycznie załamać. To nie musi być stopniowe pogorszenie. Pacjent może być w dobrym stanie, a w ciągu godziny jego stan może się tak pogorszyć, że konieczne jest stosowanie respiratora. Dotyka to również ludzi młodych. Wygląda na to, że u młodego człowieka organizm wytwarza pewne mechanizmy kompensacyjne, jak długo może. A potem nagle traci siły. To tak, jakbyśmy trzymali w rękach jakiś bardzo duży ciężar, a w pewnym momencie nie mamy już sił i puszczamy wszystko na ziemię.
Sytuacje, które będę pamiętać: dramatyczna rozmowa z włoską lekarką, która mówiła, że ponad jej siły psychiczne jest rozmawianie z rodzinami pacjentów. Pacjent zmarł, a jego ciało podlega obowiązkowej kremacji, pogrzeb zaś odbywa się bez obecności członków rodziny, tylko z grabarzami. Ludzie mają poczucie, że ich bliski pojechał do szpitala i znika. Kolejna rzecz, opowiadali o tym włoscy lekarze: w pobliżu szpitala jest specjalny parking, na który odholowywane są samochody osób, które same przyjechały do szpitala, jako kierowcy. Zmarli w szpitalu. To obrazy, które pozostaną mi w pamięci. Jeszcze jeden obraz: zasłonięte twarze. Wszyscy lekarze, którzy pracują, mają zasłonięte twarze, są w kombinezonach. My widzimy pacjentów, natomiast oni nas nie widzą, nie wiedzą, jak wyglądają lekarze, którzy ich leczą. My też nie wiemy, jak wyglądają lekarze, z którymi pracowaliśmy na oddziale intensywnej terapii. Z jednym z lekarzy zaznajomiłem się na Facebooku, i z Facebooka wiem, jak wygląda.
Pacjent w tak ciężkim stanie, który nie widzi lekarza, który go leczy, jeszcze bardziej się boi. Jak wyglądał wasz dzień na misji?
Byliśmy podzieleni na trzy grupy. Pierwsza szła o godzinie 8 rano do szpitala, przebywała tam 12 godzin. Druga grupa, która zeszła z nocnej zmiany, szła spać, a trzecia przygotowywała obiekt noclegowy, dezynfekowała pokoje, organizowała posiłki. Wychodząc nawet poza oddział, cały czas byliśmy w maskach i okularach. Zdejmowaliśmy je dopiero na piętrze w hotelu, w którym mieszkaliśmy. Mieliśmy to szczęście, że byliśmy na ostatnim piętrze, był tam otwarty taras, mogliśmy trochę wypocząć, zaczerpnąć powietrza. Najprzyjemniejsze było zdjęcie kombinezonu, gogli i maski.
Śmiertelność w tym regionie nadal jest olbrzymia.
Wśród osób powyżej 70. roku życia sięga 30 procent, a w całym regionie ok. 10 proc. Oczywiście, do tych danych trzeba podchodzić ostrożnie, prawdopodobnie jest ona niższa, ponieważ liczba chorych jest zdecydowanie wyższa. Chorych może być 5, 10, a nawet 15 razy więcej. Do szpitala trafiają tylko najciężej chorzy. Jest też grupa pacjentów, którzy umierają w domach. Pełen obraz sytuacji będzie wtedy, gdy epidemia zostanie opanowana, jednak potrwa to jeszcze co najmniej kilka miesięcy.
W Polsce mówi się coraz częściej, że sytuacja we Włoszech powoli się zaczyna uspokajać. Czy to widać w Lombardii?
Zmniejsza się procentowy przyrost zakażonych. Był moment, gdy wynosił 30 proc. w ciągu dnia, obecnie jest to 1,5-2 proc., w zależności od okręgu. Powoli zaczynają się zwalniać miejsca na oddziałach intensywnej terapii: to jest pocieszające. Gdy pociąg rozpędza się coraz bardziej i widzimy ścianę, jest to absolutnie przerażające. Gdy czujemy, że przyspieszenie się zmniejsza i jest szansa na wyhamowanie, pojawia się nadzieja. Jednak to może być złudne, bo jeśli ludzie uznają, że najgorsze już minęło, mogą przestać przestrzegać zasad izolacji i największy koszmar powróci.
Jak w warunkach zagrożenia i ogromnego stresu dają sobie radę włoscy lekarze? Dla nich epidemia trwa już dwa miesiące.
To świetni, bardzo dzielni lekarze, niesamowicie zaangażowani, kompetentni, znakomici fachowcy. Korzystają z medycyny na najwyższym poziomie. Nikomu nie odmawiają pomocy. Praktycznie każdy, z kim rozmawialiśmy, stracił swoich bliskich. Niektórzy mówili nam, że ze swojego otoczenia stracili około 20 osób.
Wciąż są podejmowane te najbardziej dramatyczne decyzje: kogo podłączyć do respiratora?
Tak. Na szczęście ich jest obecnie mało. Sytuacja trochę się poprawia. Nie byliśmy świadkami sytuacji, gdy pacjentowi odmówiono ratunku z uwagi na brak miejsc.
Jak wygląda życie na ulicy w Bresci? Ludzie wychodzą na ulicę, do sklepu?
My poruszaliśmy się wyłącznie między hotelem, w którym mieszkaliśmy, a szpitalem. Ruch na ulicach jest absolutnie minimalny: widzieliśmy pojedyncze osoby idące do sklepu czy wychodzące z psem. Ulice były całkowicie puste. Praktycznie ludzi nie ma. Ale znamienny widok: na jednym z dachów budynku ludzie uprawiali jogging, biegając w kółko.
Mimo wszystko próbują żyć?
Tak. Oczywiście mają zasłonięte twarze. Przykre jest to, że ta epidemia tak dotknęła Włochów. Ten kraj zawsze kojarzył mi się z radością i pięknem. Włochy to był azyl Europy – wszyscy przyjeżdżali tu na urlop, pojeździć na nartach, zwiedzać. A teraz… całkowicie wyludnione ulice, smutni ludzie, walczący z epidemią. To miejsce kojarzy się dziś ze śmiercią.
Uczestniczył pan wcześniej w wielu misjach medycznych na terenach, gdzie toczyły się konflikty zbrojne. Ta misja była trudniejsza?
Była inna niż wszystkie. W Kurdystanie kiedyś groziło nam porwanie przez bojowników ISIS. Jednak to porwanie było mniej prawdopodobne niż we Włoszech zakażenie koronawirusem. Trudność misji we Włoszech polegała na dużej dyscyplinie, m.in. związanej ze stosowaniem wszystkich środków zabezpieczających. To było momentami wręcz bolesne, ponieważ gogle czy gumki od masek wbijają się w skórę, a nie można poprawić ręką, bo może dojść do autozakażenia, ponieważ cały czas przebywa się wśród dużej liczby zakażonych pacjentów.
Czy udało się zdobyć takie doświadczenia, które będzie można wykorzystać w Polsce? Np. dotyczące metod leczenia, które można już dziś wykorzystać u pacjentów?
Lekarze włoscy mają protokoły lecznicze, umieścimy je w raporcie, które przekażemy kierownictwu WIM. Protokoły pokazują konkretne ścieżki lecznicze, które trzeba stosować u pacjentów, w zależności od ich stanu. Włosi wyodrębnili dwa typy fenotypów pacjentów, w zależności od typu reakcji układu oddechowego na zakażenie. COVID-19 przebiega w dwóch postaciach, w obydwu tych sytuacjach należy stosować inne leczenie.
Nie będzie więc jednego sposobu leczenia COVID-19?
Nie. To dodatkowa trudność. I jeszcze jedna rzecz: włoscy lekarze mają bardzo ciekawy sposób diagnozy: na podstawie zdjęcia RTG dzielą płuca na sześć części, w zależności od typu i wielkości zmian w płucach przyznają punkty od 0 do 3. W zależności od tej punktacji kierują pacjenta na określoną ścieżkę leczniczą, stosując różnego rodzaju kombinację leków.
Z sytuacji we Włoszech i waszej misji jaka płynie lekcja dla Polski?
Musimy rygorystycznie stosować się do zasad izolacji. Włosi przyznają: nie izolowaliśmy się. W Bergamo był rozgrywany mecz Ligi Mistrzów Bergamo-Valencia, na który przyszło bardzo wielu mieszkańców miasta. Przypisuje się temu znaczenie w rozprzestrzenieniu się epidemii. Mówienie dziś o luzowaniu ograniczeń w Polsce jest całkowitym nieporozumieniem. Żeby poluzować rygory, liczba ozdrowieńców musi przekraczać liczbę tych, które chorują i musi drastycznie zacząć spadać śmiertelność. A na razie w Polsce tak się nie dzieje. Izolacja pozwala na zmniejszenie liczby chorych, a z dużą liczbą chorych nie poradzi sobie żadna służba zdrowia. A na pewno nie poradzi z nią sobie polska służba zdrowia. Dopiero gdy epidemia zacznie się ograniczać, będzie można zmniejszyć izolację. Nie jesteśmy dziś na takim etapie.
Pojawiały się głosy, że włoski system ochrony zdrowia nie jest najlepiej zorganizowany i że jest to jeden z powodów tak dużych problemów. Czy to prawda?
Lombardia to obszar bardzo dobrze zorganizowanej służby zdrowia, będącej na wysokim poziomie. Mają nowoczesny sprzęt, dobre zaopatrzenie w leki, kompetentnych lekarzy. Niech nikt nie myśli, że epidemia wydarzyła się w społeczeństwie ze słabą służbą zdrowia. Owszem, to jest otwarte społeczeństwo, ale służba zdrowia jest tu bardzo dobrze zorganizowana.
Wróciliście z Włoch, teraz cały zespół jest przez dwa tygodnie na kwarantannie?
Jeśli będą dwa negatywne wyniki testu na koronawirusa, to być może kwarantanna zostanie skrócona. Na razie odpoczywamy i piszemy raport na temat misji. Podsumowujemy w nim protokoły lecznicze, ale też chcemy opisać to, co widzimy, że jest problemem – stosowanie środków ochronnych przez lekarzy. Włoscy lekarze są zmęczeni i nie zawsze dają radę przestrzegać zasad własnego bezpieczeństwa w idealny sposób. Oczywiście, nie zdarzało się to na oddziałach intensywnej terapii, przy pracy z pacjentami. Będziemy jednak uczulać na ten problem naszych lekarzy, szczególnie pracujących w szpitalach jednoimiennych. Przychodzi moment, kiedy jest się bardzo zmęczonym i czujność spada. A organizm jest zmęczony, bardziej podatny na zakażenie, i ciężki jego przebieg.
Najważniejsze przesłanie z Włoch?
Izolujcie się. Jeśli tego nie zrobicie, każdy potencjalnie może stać się samobójcą i mordercą w jednej osobie.
Dr Paweł Kukiz-Szczuciński jest pediatrą, psychiatrą, od wielu lat współpracuje z Polskim Centrum Pomocy Międzynarodowej, uczestniczył w wielu misjach humanitarnych na Bliskim Wschodzie, w Ameryce Południowej, Afryce.
* Na bazie włoskich doświadczeń podjęto decyzję o utworzeniu na terenie Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie tymczasowego szpitala modułowego z oddziałem ICU (Intensywnej Opieki Medycznej), oraz częścią post i pre-ICU, w całości przeznaczonego dla chorych z COVID-19.
Chętni lekarze (szczególnie anestezjolodzy), pielęgniarki oraz ratownicy medyczni z doświadczeniem pracy na OIOM są proszeni o zgłaszanie się na adres: covid@wim.mil.pl
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.