Kinoteatr ukojenia

Dodano:
"Pani Henderson" to niepowtarzalna okazja, aby przez kinowy ekran zajrzeć do duszy teatru.
"Teatr mój widzę ogromny,
wielkie powietrzne przestrzenie,
ludzie je pełnią i cienie,
ja jestem grze ich przytomny"

Tak Stanisław Wyspiański pisał w wierszu "I ciągle widzę ich twarze" w 1904 roku. Sto lat później Stephen Frears filmem "Pani Henderson" dowiódł, że postrzega teatr podobnie jak Polak. Dla niego scena to także miejsce, gdzie "grają tragedię mąk duszy/w tragicznym teatru skłonie".

Tytułowa pani Henderson, po śmierci męża oraz jedynego syna, szuka w teatrze ukojenia duszy. Wystawia wprawdzie erotyczne wodewile, ale za nagimi biustami aktorek kryje się misja - rewia ma być ucieczką od wojennego koszmaru dla młodych żołnierzy wyruszających na front II wojny światowej. Henderson w ten sposób trochę im matkuje, stara się dostarczyć rozrywki, jaka nie była udziałem jej syna. A przy okazji dowodzi siły teatru, pokazuje, że naprawdę jest on ogromny - nie tylko jako świątynia sztuki, ale także jako placówka edukacyjna.

Śmieszne, że Wyspiański i Frears opiewają wielkość teatru uciekając się do innych form wyrazu artystycznego: pierwszy do poezji, drugi do kina. Ale ich szacunek dla sceny nie dziwi - w końcu najwybitniejszym dziełem Wyspiańskiego jest dramat "Wesele", z kolei Frears pierwsze reżyserskie kroki stawiał w słynnym Royal Court Theatre. Dlatego "Pani Henderson" jest tak wiarygodnym filmem. Oczywiście, nie można nie docenić świetnych kreacji dwóch wielkich indywidualności: Judi Dench i Boba Hoskinsa. Ale o sile tego filmu decyduje teatr. Tak jak pisał Wyspiański:

"Ja słucham, słucham i patrzę - 
poznaję - znane mi twarze,
ich nie ma - myślę i marzę,
widzę ich w duszy teatrze!"

Dzięki filmowi Frearsa "dusza teatru" znów oddycha pełną piersią.

"Pani Henderson" ("Mrs. Henderson Presents"), reż. Stephen Frears, Wielka Brytania, 2005
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...