Szkoła dla „X-menów" i trening mentalny niczym u Małysza. Jak powinna wyglądać edukacja na miarę XXI wieku?
Magdalena Frindt, Wprost.pl: W książce „Jak nie zwariować ze swoim dzieckiem. Edukacja, w której dzieci same chcą się uczyć i rozwijać" oprócz powoływania się na różne koncepcje i modele naukowe, podaje Pan jak na tacy garść praktycznych rad. Myślę, że to poradnik nie tylko dla rodziców, którzy pragną pomóc swoim dzieciom, ale także dorosłych osób, które chcą wprowadzić pewne zmiany, by nie osiąść na laurach i wciąż się rozwijać. Z myślą o jakiej grupie czytelników pisał Pan tę książkę?
Mikołaj Marcela: Kieruję ją przede wszystkim do rodziców, bo uważam, że prawdziwa zmiana w edukacji nie jest możliwa bez zmiany ich rozumienia tego, czym jest szkoła i jakie są jej cele. Poza tym rodzice to pierwsi nauczyciele swoich dzieci, osoby, które w dużym stopniu kształtują określone wzorce, także w zakresie uczenia się, oraz wpływają na to, czy dzieci lubią się uczyć. Ale grupa docelowa jest znacznie szersza: to na pewno nauczyciele, uczniowie i studenci, którzy chcieliby zrozumieć na czym tak naprawdę polega proces uczenia się i jakie metody można stosować, by dawały radość i satysfakcję. To w końcu książka dla wszystkich tych, którzy chcą się uczyć i rozwijać, a tym samym na nowo odkryć, jak kierować się motywacją wewnętrzną oraz wyznaczać i realizować cele. Pod tym kątem myślę, że sprawdzi się ona także świetnie zarówno jako lektura dla pracodawców i menedżerów, jak i pracowników.
Roztacza Pan pesymistyczna wizję, z której wynika, że dzieci w szkołach są formowane niczym na linii produkcyjnej, gdzie nie ma czasu na dostrzeganie ich indywidualnych zdolności, a co za tym idzie pielęgnowanie ich. Uważa Pan, że „edukacja powinna być zaplanowana dla X-menów". Proszę wyjaśnić tym, którzy nie czytali Pana najnowszej książki, jak rozumieć to stwierdzenie.
Obecnie w edukacji nauczamy (i podkreślam to słowo, bo niestety na ogół w szkole nie chodzi wcale o „uczenie się") wszystkich tak samo i tego samego. Nie bierzemy pod uwagę indywidualnych predyspozycji, potencjału, mocnych stron, talentów, ale i specyficznych potrzeb. Ktoś powie od razu, że nie da się tego stosować w edukacji masowej. A jednak są w Polsce nauczyciele, którzy stosując rozmaite rozwiązania – od planu daltońskiego po scrum – są w stanie różnicować poziom i tempo nauki, a tym samym dostosowywać je do potrzeb dzieci.
W edukacji cechuje nas cały czas XIX-wieczne nastawienie, w którym chcemy wyposażyć dzieci w „podstawową wiedzę", by odnalazły się w świecie. Jednak w XXI wieku, z jednej strony, ciężko już mówić o jakiejś podstawowej wiedzy, z drugiej, wcale tego nie potrzebujemy. Mamy internet, nowe media, biblioteki i mediateki – wszystko w zasięgu ręki. Nie musimy więc zapamiętywać informacji, wystarczy wiedzieć, gdzie i jak ich szukać oraz w jaki sposób je selekcjonować. Potrzebujemy też pracy nad potencjałem, a to można robić przy wykorzystaniu metod, które sprzyjają procesowi uczenia się (także swoich mocnych stron): na przykład metodzie projektu. Dziś szkoła „produkuje" albo tresuje uczniów, którzy nie mają pojęcia o swoich mocnych stronach, wiedzą natomiast bardzo dużo o swoich lękach. Mi zależy na edukacji, która pozwoli odkryć supermoc ukrytą w każdym dziecku bez wyjątku. Dlatego piszę o edukacji dla „X-menów" (odwołując się do serii komiksów i filmów) – superbohaterów, z których każdy obdarzony jest niezwykłą zdolnością rozwijaną w ramach specjalnej szkoły dla X-menów.
Pandemia koronawirusa wpłynęła na wiele dziedzin życia. Na własnej skórze odczuł to również system edukacji. Nauczyciele i uczniowie musieli dostosować się do nowej rzeczywistości, która zmieniła się w jednej chwili. Jaką ocenę wystawiłby Pan nam za dotychczasowe działania?
Nie lubię wystawiać ocen, więc tego nie zrobię. Mogę powiedzieć, co było dobre w tej sytuacji, a co nie. Na plus zaliczyłbym fakt, że wielu nauczycieli zrozumiało, jak ważne są kompetencje cyfrowe i w ostatnich miesiącach – czy to z własnej ciekawości, czy ze strachu przed powtórką sytuacji – rozwijali je, ucząc się od swoich kolegów i koleżanek. Myślę, że ten czas jeszcze bardziej skonsolidował nauczycieli gotowych na zmiany i walczących o nie. Wielu rodziców, uczniów i nauczycieli odkryło także, jak wielki potencjał drzemie w sieci i platformach edukacyjnych, mam więc nadzieję, że będą z tego korzystali w przyszłości. Zobaczyliśmy też, że zdalną edukację da się zrobić i to może być ciekawa forma pracy (to w przypadku nauczycieli, którzy najlepiej poradzili sobie w tej sytuacji) – nie widzę przeszkód, by w przyszłości w ogóle pomyśleć nad hybrydowym modelem szkoły.
Niestety znacznie więcej było minusów. Było mi przykro, że tak wielu nauczycieli i rodziców w ogóle nie zainteresowało się komfortem psychicznym i mentalnym dzieci. Przeszli z marszu do realizacji podstawy programowej. Z kolei na poziomie ministerialnym i CKE żałuję, że głównym problemem było znalezienie nowego terminu egzaminów – jak gdyby to było najważniejsze w całej tej sytuacji... Szkoda też, że nauczyciele próbowali przenieść model pruski szkoły do świata cyfrowego – wysyłanie kart pracy i robienie ich na czas było bardzo słabym pomysłem. Ale powiedzmy też o rodzicach: to była dobra okazja, żeby odpuścić – przecież co za różnica, zwłaszcza w tej sytuacji, jaką ocenę dostanie dziecko na koniec semestru? Zamiast pozwolić dzieciom rozwijać się i zajmować własnymi zainteresowaniami, rodzice próbowali często zachowywać się tak, jakby nic się nie stało, ślęcząc nad dziećmi i kontrolując, czy odrabiają zadania domowe...
Pisze Pan powołując się na specjalistów z zakresu edukacji, że każdy z nas ma supermoc, z której niestety rzadko korzysta zarówno w szkole jak również w domu. Tą kompetencją jest „uczenie się". Z czego to wynika?
Gdybyśmy się nie uczyli, bardzo szybko po urodzeniu po prostu byśmy umarli. To dla nas najbardziej naturalna predyspozycja, z której korzystamy od urodzenia do śmierci. I nie jest tak, że „czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał". Jan umie bardzo dużo rzeczy, których nie potrafił Jaś – mówiąc obrazowo. Paradoksem szkoły jest fakt, że najmniej uczymy się właśnie w jej trakcie. Pomyślmy o sobie – ile nauczyliśmy się rzeczy w szkole, z których korzystamy w dorosłym życiu, a ile po jej zakończeniu. Niestety pod wieloma względami czas między 7. a 19. rokiem życia, to czas stracony. Rzadko mierzymy się z realnymi wyzwaniami, uczymy się samodzielnie dobierać strategii w celu rozwiązania pojawiających się problemów, nie mamy możliwości decydowania o sobie. Pozostajemy pod stałym nadzorem, realizujemy plan, który narzucają nam inni – głównie rodzice i nauczyciele.
Poza tym w uczeniu się nie chodzi o podawanie poprawnych odpowiedzi. W uczeniu się chodzi o poszukiwanie, popełnianie błędów i szukanie najlepszego i najbardziej efektywnego rozwiązania dla nas samych. Przewrotnie powiem, że popularność mojego poradnika pokazuje również, jak słabo do życia przygotowuje nas szkoła: obecna popularność poradników na całym świecie jest doskonałym dowodem tego, że nie wiemy, jak żyć. Wiemy natomiast, czym różni się mejoza od mitozy i w którym roku odbyła się bitwa pod Cedynią. Czy to nie smutne?
Powtarza Pan jak mantrę, że trzeba brać pod uwagę indywidualne zdolności dzieci, ale jak to zrobić w przepełnionych klasach, przy koniecznej do zrealizowania podstawie programowej? Wydaje mi się, że wszyscy tkwimy w błędnym kole, brak nam odwagi, by wymknąć się przyjętym schematom, co z kolei prowadzi do tego, że dużo się mówi, ale nie wprowadza się uznawanych za potrzebne zmian. Najtrudniejszy pierwszy krok?
Tak jak wspominałem, wszystko da się zrobić i wielu nauczycieli w całej Polsce pokazuje, jak wprowadzać to w życie. Jasne, że się boimy, bo nie chcemy, by było gorzej. Ale powiedzmy sobie szczerze: chyba już nie może być gorzej. Wystarczy popatrzeć na rosnącą co roku liczbę depresji i samobójstw wśród młodych ludzi. W bardzo wielu przypadkach nauczyciele i rodzice robią niemal wszystko źle, jeśli chodzi o edukację. Stres, atmosfera strachu, dyscyplinowanie i nadzorowanie młodych ludzi. Nie tędy droga.
By rozwijać indywidualne zdolności należy bazować na motywacji wewnętrznej dziecka. A by ta mogła napędzać jego działania, dziecko musi mieć autonomię (móc decydować, kiedy i jak chce coś zrobić), znać cel (wiedzieć, po co coś robi i musi mu zależeć na tym, by ten cel osiągnąć) oraz kompetencje (wiedzieć, jak coś zrobić). Nauka w szkole i w domu przykłada wagę tylko do tego ostatniego. Oczywiście można się żachnąć, czytając o motywacji wewnętrznej, ale jeśli popatrzymy na przykład na rynek pracy i zmiany, jakie na nim zachodzą, widzimy, że już niemal wszędzie (poza szkołą) mamy świadomość, że kluczem do efektywności, wykorzystania indywidualnego potencjału i mocnych stron jest właśnie bazowanie na motywacji wewnętrznej. Ważne też, by mieć świadomość różnych technik uczenia się – o wielu z nich piszę w swojej najnowszej książce – oraz wiedzieć, jak tworzyć warunki sprzyjające uczeniu się.
Zamiast tresury, trening mentalny, a jego przeprowadzeniu mogą służyć – jak Pan przekonuje – gry komputerowe. Tak z przymrużeniem oka mówiąc - myślę, że wielu nastolatków ten fragment książki może pokazywać swoim rodzicom, zabiegając o kolejną godzinę gry przed odrabianiem lekcji.
Tak właśnie powinni robić. Tym bardziej, że duńskie badania pokazują, że odrabianie lekcji w domu przed 14. rokiem życia nie ma specjalne sensu. Poza tym naprawdę uważam, że grając w gry młodzi ludzie nabywają bardzo wiele istotnych kompetencji i zdolności przydatnych w dorosłym życiu: mierzenie się z porażką, szukanie odpowiedniej strategii działania, utrzymywanie skupienia przez długi czas, konsekwencji w działaniu.
A co do treningu mentalnego: w Polsce mamy bardzo wielu kibiców skoków narciarskich. Pamiętam, że Kamil Stoch czy Adam Małysz zawsze podkreślali, że ważniejsze od samej techniki jest ich nastawienie mentalne i to też obserwowaliśmy przez lata. Gdy wygrywali, nikt nie potrafił ich powstrzymać. A gdy mentalnie byli słabsi, mimo wybitnych umiejętności, nie mogli wskoczyć na podium. To samo dotyczy każdego – w tym dziecka w szkole. Bez odpowiedniego nastawienia mentalnego trudno o wyniki i sukcesy w nauce.
Odniosłam wrażenie, że wielokrotnie w książce odwraca Pan perspektywę. Dzieje się tak np. przy omawianiu problemu nie tyle „uczenia" co „oduczania", a także nudy. Dlaczego Pana zdaniem „dzieciom trzeba nudy"?
Potrzeba im na pewno odpoczynku, o czym często zapominają zarówno nauczyciele, jak i rodzice. Nie potrafimy nieustannie funkcjonować w stanie skupienia, potrzebujemy też stanu rozproszenia – to wtedy nasz umysł przepracowuje dostarczone mu w trakcie nauki informacje i tworzy z nich wiedzę. Kiedy więc dzieci odpoczywają lub się nudzą, ich mózg pracuje najciężej i najefektywniej, wtedy też rodzą się najlepsze pomysły. Wszystkich, których to interesuje, polecam podrozdziały, w którym piszę o tym na przykładzie Thomasa Alvy Edisona i Salvadora Dali.
Myślę, że niewiele osób zastanawia się nad istnieniem korelacji miedzy edukacją a szczęściem. Czy jest to temat, który w szkołach omija się szerokim łukiem?
Na ten moment chyba wszędzie omijamy go szerokim łukiem. Mamy przekonanie, że szczęście to coś, co nam się przytrafia. Nie patrzymy na nie jako na efekt świadomej pracy czy nauki. Jednak psychologia pozytywna i jej badania pokazują, że szczęścia nie tylko da się nauczyć, ale możemy je także produkować na własny użytek. To, czy jesteśmy szczęśliwi, w dużej mierze zależy od nas i naszego nastawienia. Istnieją bardzo konkretne ćwiczenia i rozwiązania, które można wprowadzić zarówno w domu, jak i w szkole, sprawiające, że rodzice i ich dzieci staną się szczęśliwszymi ludźmi. A to o tyle istotne, że te same badania psychologii pozytywnej udowadniają, że to nie sukces rodzi szczęście, ale szczęście rodzi sukces – najpierw w szkole i na studiach, a potem w życiu zawodowym. W tym względzie polecam wszystkim lekturę ósmego rozdziału w mojej najnowszej książce, w którym piszę, jak uczyć się szczęścia.
Przywołuje Pan na łamach książki niezwykle barwne, ale również dobitne porównanie. „Coraz większa liczba badaczy i specjalistów podkreśla, że dziś stan, w którym funkcjonujecie wy i wasze dzieci, można by przyrównać do kołowrotka chomika" – pisze Pan dodając, że dzieci ukierunkowane przez rodziców i szkołę na sukces, wykonują czynności pozbawione – z ich punktu widzenia – sensu. „Jak te chomiki w kołowrotkach, na skraju depresji, wykonują niekończące się zadania, za które oczekują kolejnych nagród. A to dlatego, że postrzegamy nowy świat w stary sposób i nowe wyzwania próbujemy rozwiązać za pomocą starych metod" – kontynuuje Pan. Jest aż tak źle?
A nie jest? Żyjemy w XXI wieku, w którym absolutnie nie sprawdzają się dawne metody motywowania do nauki i pracy, bo czekają na nas inne wyzwania. Te wyzwania wymagają innego podejścia. Dziś pracownicy nie szukają po prostu pracy, w której mogą zarobić dobre pieniądze – dla coraz większej rzeszy młodych ludzi wchodzących na rynek pracy ważne jest, by ich praca miała sens. By miała dla nich znaczenie. To samo dotyczy szkoły. Dzieje się tak dlatego, że szkoła dla młodych nie jest już „oknem na świat", dzięki któremu mogą go poznać, jak to miało miejsce w XIX i XX wieku. Teraz szkoła często jest skansenem, który nie nadąża za przemianami i nie podejmuje tematów, które żywo interesują młodych ludzi. Oni wiedzą, że oceny są bez sensu, że egzaminy to przeżytek, ale nie mają, z kim rozmawiać. Walczą o wyniki, bo na tym zależy ich rodzicom i nauczycielom, a nie chcą ich zawieść. Jednak nie wierzą w ten system i coraz częściej popadają w depresję.
Wiele błędów i jeszcze więcej znaków zapytania. Aby zakończyć pozytywnie chcę zapytać, czy widzi Pan światełko w tym edukacyjnym tunelu?
Gdyby go nie było, pewnie nie napisałbym tej książki. Jest wielu rodziców i nauczycieli, którzy wiedzą, że zmiany są konieczne i każdego dnia wprowadzają je w życie na różnych poziomach. Przywołuję w tej książce mnóstwo przykładów na to, że edukację nie tylko można zmienić, ale że ona już się zmienia – także w szkołach publicznych. Jednak kluczową rolę powinni odegrać w tej rewolucji rodzice, bo to im najbardziej zależy na dobru ich dzieci. Pozytywny oddźwięk na moją książkę z ich strony, ale także ze strony nauczycieli, jest dla mnie dowodem, że rośnie w naszym społeczeństwie świadomość, jakiej edukacji naprawdę potrzebują młodzi ludzie. Dlatego pamiętajmy: jeśli chcemy zmiany, bądźmy częścią tej zmiany. Apeluję więc do rodziców i nauczycieli, by się nie bali i tworzyli (na miarę swoich możliwości) warunki dla edukacji, w której dzieci same chcą się uczyć i rozwijać. Bo to naprawdę możliwe!
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Mikołaj Marcela – pisarz, wykładowca akademicki, autor tekstów piosenek. Doktor nauk humanistycznych, magister filologii polskiej i filozofii, absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UŚ. Wicedyrektor kierunków sztuka pisania, filologia klasyczna i mediteranistyka na Uniwersytecie Śląskim, na którym pracuje ze studentami sztuki pisania, filologii polskiej oraz projektowania gier i przestrzeni wirtualnej. Tutor w rozmaitych programach edukacyjnych i promotor innowacyjnych metod nauczania. Nauczyciel mianowany, od lat prowadzi warsztaty pisarskie dla dzieci i młodzieży oraz warsztaty dydaktyczne dla nauczycieli.