Skrzypek z Grupy MoCarta wyznaje Zamachowskiej: Pojawiła się bezsenność. Czułem, że coś jest nie tak
Monika Zamachowska: Jak żyjesz w pandemii?
Filip Jaślar: Dużo wolniej, bliżej rodziny, dużo skromniej. Pandemia dała mi przeświadczenie, że mógłbym już nie pracować. Żeby było jasne: mam plany związane z Grupą MoCarta, z którą działamy od 20 lat. Każdy wyjazd z kolegami to przygoda, przyjaźnimy się też prywatnie, rodzinami. Ale nie brakuje mi wrażeń związanych z pracą. Widziałem już z nimi tak wiele, że mnie to już nie uzależnia. Jak długo - nie wiem.
A czy lodówka nie musi być pełna?
Musi. Ale pierwsze uczucie, gdy wszystko zamknęło się w marcu, to była ulga. Grupie MoCarta szykował się właśnie niedługi, ale intensywny wyjazd na koncerty do kilku krajów europejskich. Przygotowana była skomplikowana, wyczerpująca logistyka, ekstremalnie poranne loty. W naszych głowach już kiełkował problem, jak my sobie z tym fizycznie poradzimy. Właściwie wszystko działa niezmiennie od lat. Każdy z nas zna swoją rolę w ekipie, jesteśmy zdyscyplinowani, jak to muzycy. To jest nasz zawód i nasza pasja. Mamy też to szczęście, że nasze występy kabaretowe podobają się na całym świecie, bo używają uniwersalnego języka muzyki i humoru. A mimo to, w tym trudnym momencie marcowego zgaszenia światła nad całym światem, odczułem ulgę. Jednocześnie pojawiła się bezsenność. Zasypiałem dopiero o świcie. Telefon milczał, byłem z rodziną, miałem pełny relaks, ale coś było nie tak, czułem to podskórnie.