Ostatnie szlify "ustawy deubekizacyjnej"
Projekt ma trafić do Sejmu po Wielkanocy. Jest on częścią programu PiS "Pamięć i Odpowiedzialność". W ogłoszonej na początku stycznia deklaracji pod tym tytułem PiS opowiedziało się m.in. za ujawnieniem listy funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa PRL, zakazaniem im pracy w instytucjach publicznych i administracji oraz za obniżeniem ich emerytur do poziomu najniższego świadczenia emerytalno-rentowego, a także za ustanowieniem sankcji karnych za przechowywanie dokumentów SB.
Wbrew wcześniejszym deklaracjom, nie wszyscy byli funkcjonariusze SB dostaną minimalną emeryturę w wysokości 600 zł. Do takiego poziomu zmniejszone ma zostać uposażenie jedynie tych funkcjonariuszy, którzy całe życie zawodowe przepracowali w komunistycznej służbie bezpieczeństwa.
We wstępnej wersji projektu - do którego dotarła PAP - zapisano, że ich świadczenia mogą zostać zmniejszone do poziomu minimalnego. Z rozmów z politykami PiS wynika, że będzie obowiązywać zasada: minimalne emerytury będą naliczane jednie za okres pracy w SB. Jeśli były funkcjonariusz pracował także w innym miejscu - to za ten okres emerytura będzie naliczana już według normalnych zasad.
Ponadto do okresu emerytalnego nie będzie wliczana praca w służbie bezpieczeństwa przed 1957 rokiem.
Zgodnie z zapowiedziami, nie zostaną zmniejszone emerytury tych osób, które mimo swojej pracy w komunistycznych służbach działały na rzecz walki z komunizmem.
W czwartkowej rozmowie z PAP szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Przemysław Gosiewski ocenił, że takich osób było kilka - kilkanaście. "W tej sprawie decyzje podejmowałby minister pracy, przesłanką byłoby udowodnienie, że dana osoba pracowała na rzecz niepodległego państwa" - powiedział minister.
Gosiewski potwierdził informację PAP, że nie będzie zapisu o tym, że SB i służby pokrewne były organizacjami przestępczymi. "W ustawie nie znajdzie się sformułowanie, że SB była organizacją przestępczą, jednak w projekcie wychodzi się z takiego założenia" - powiedział.
Projekt ustawy "deubekizacyjnej" ma zostać złożony razem z gotowym już projektem ustawy "o usunięciu symboli komunistycznego panowania z życia publicznego w RP". O szczegółach tego projektu napisał w czwartek portal TVN24.
Projekt zakłada m.in. odebranie orderów, odznaczeń i tytułów honorowych przyznanych przez władze komunistyczne w latach 1944-89 za "utrwalanie" komunizmu. Wykaz orderów i odznaczeń, które miałaby zostać odebrane byłby przygotowany przez ministra spraw wewnętrznych. Projekt nakłada na samorządy obowiązek zmiany gloryfikujących komunizm nazw m.in. miejscowości, ulic, placów czy instytucji publicznych. Poseł PiS Zbigniew Girzyński argumentował w rozmowie z PAP, że konstytucja stanowi, iż "nie można gloryfikować systemu komunistycznego i faszystowskiego".
Według projektu, usunięte mają zostać pomniki, popiersia czy tablice upamiętniające czasy komunizmu. Nie będzie to dotyczyć eksponatów muzealnych, czy pomników cmentarnych.
Girzyński argumentował, że zapisy dotyczące zmian nazw ulic nawiązujących do systemu komunistycznego, skierowane będą przede wszystkim do tych samorządów, które do tej pory tego nie uczyniły. "Liczymy na to, że dzięki tej ustawie samorządy zostaną zmobilizowane" - powiedział dziennikarzom.
Projekt zakłada, że jeśli samorząd nie będzie chciał zmienić nazwy "gloryfikującej komunizm", będzie mógł tego dokonać wojewoda. Przypadki kontrowersyjne będzie rozstrzygał Instytut Pamięci Narodowej.
Projektowi temu sprzeciwia się opozycja. PiS nie może być także pewny poparcia swoich koalicjantów.
Jak powiedział PAP rzecznik Samoobrony Mateusz Piskorski, jego klub podchodzi do tego projektu "z wielką ostrożnością". "Jest naprawdę wiele innych spraw, którymi powinniśmy się zająć" - zaznaczył.
Według niego, jeśli ustawa zostałaby przyjęta, to - jak mówił - mogłoby dojść do "wylania dziecka z kąpielą", bo jeśli zastosowanoby zbyt szeroką definicję, za komunistów mogłyby zostać uznane osoby, które wcale nimi nie były. Jak podkreślił, mogłoby to ponadto doprowadzić do niepotrzebnych kosztów, związanych ze zmianą dokumentów, które musieliby ponieść obywatele i przedsiębiorcy.
Z kolei zdaniem Piotra Ślusarczyka (LPR), projekt nie jest zły pod względem ideologicznym, ale jest zbyt kosztowny. "Te pieniądze lepiej byłoby przeznaczyć na pomoc ofiarom komunizmu lub dla rencistów i emerytów" - powiedział poseł.
Całkowicie przeciwko pomysłowi ustawowego nakazu zmiany nazw ulic jest SLD. "Jeżeli mieszkańcy chcą, aby ulice nazywały się tak, a nie inaczej, to niech zajmą się tym samorządy, ale nie narzucajmy im tego ustawowo" - powiedział wiceszef klubu SLD Ryszard Kalisz.
"Jeżeli nazwy się zmienia w celach ideologicznych, aby pognębić ludzi, pokazać, że ma się władzę, że dziś ktoś decyduje również o historii, to ja jestem przeciwny" - zaznaczył Kalisz. "Nie twórzmy historii przy pomocy polityki" - apelował.
Wicemarszałek Sejmu Bronisław Komorowski (PO) uważa, że rozsądnie należy eliminować to wszystko, co kojarzy się z "ideologicznym gniotem narzucanym społeczeństwu polskiemu w okresie powojennym".
"Obawiam się, że jak zwykle w tego rodzaju sprawach mogą się pojawić szaleńcy, którzy będą dążyli do wymiany wszystkiego, będą tropili każdego patrona ulicy, lustrowali go, sprawdzali czy przypadkiem nie nosił w kieszeni legitymacji PZPR" - mówił Komorowski. Przyznał jednak, że nazwy ulic nie powinny upamiętniać osób, o których wiadomo, że były agentami sowieckimi. "Dla mnie jest to obrazą uczuć narodowych" - powiedział.
ab, pap