Znany dziennikarz o nawrocie choroby: „Lekarz zobaczył mnie i powiedział, że już ze szpitala nie wyjdę”
Drzwi gabinetów lekarzy psychiatrów od miesięcy się praktycznie się nie zamykają, a ich telefony nie milkną. Psycholodzy umawiają pacjentów nawet późnym wieczorem. Tylu z nas w czasie pandemii woła o ratunek.
4 miliony Polaków z depresją
– Wstępne badania szacunkowe prowadzone m.in. przez KUL pokazują, że dwukrotnie wzrosła liczba chorujących na depresję. Dziś możemy mówić już o czterech milionach Polaków z depresją. W Stanach Zjednoczonych odnotowano trzykrotny wzrost zachorowań. W samym Nowym Jorku – czterokrotny. WHO mówi, że depresja za dziesięć lat będzie najgroźniejszą chorobą na świecie, ale sądzę, że tak może być znacznie wcześniej – zaznacza Anna Morawska-Borowiec, psycholog i inicjatorka kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję”.
Do depresji dochodzą nerwice, Zespół Stresu Pourazowego. Jeszcze kilka miesięcy pandemicznego chaosu, a cała Polska wyląduje na kozetce.
– Ludzie zakładali, że 2020 spiszą na straty, a tymczasem zaczął się nowy rok i nie jest inaczej. Końca pandemii nie widać – mówi dr Kalina Chodzicka z kliniki PsychoMedic.pl, specjalizująca się w psychiatrii osób dorosłych.
Nawrót depresji
Anna Morawska-Borowiec zaznacza, że lepiej w sytuacji kryzysowej radzą sobie ludzie, którzy jakieś poważne życiowe zakręty mają już za sobą. – Przeżyli choroby swoje lub bliskich, dramaty rodzinne, śmierć ukochanej osoby, czy rozwód. Także osoby, które już chorowały na depresję dużo lepiej radzą sobie z chorobą dzisiaj niż te osoby, które w czasie pandemii zmagają się z nią po raz pierwszy. Chodzi o to, że łatwiej im rozpoznać niepokojące sygnały, wiedzą, że gdy nie są w stanie wstać z łóżka, życie wokół nich przestaje ich interesować, ich stan się pogarsza, muszą chwycić za telefon i umówić się ze swoim psychiatrą. Włączyć leki. Są niejako bezpieczniejsi w tej zagrażającej życiu chorobie, bo nieleczona depresja może przecież doprowadzić do śmierci – mówi psycholog.
Jedną z osób, które w czasie pandemii doświadczyły nawrotu depresji, jest Andrzej Bober, dziennikarz i publicysta.
– 22 lata temu moja żona spędziła na OIOM-ie 8 miesięcy. Mieszkałem z siostrą, która niepokoiła się moim stanem. Przestałem jeść, golić się. Pewnego dnia siostra wstała rano i zauważyła, że siedzę w przedpokoju, przy telefonie, nakryty kocem. A ja wtedy spoglądałem na słuchawkę i wiedziałem, że jeżeli jej nie podniosę, stanie się coś złego. W końcu zadzwoniłem do przyjaciela.
Gdy przyjechał po mnie, oznajmiłem, że jedziemy na Sobieskiego, do szpitala psychiatrycznego. Przyszedł profesor, rozpoznał mnie, byłem bardzo znany ze względu na pracę w telewizji. Powiedział, że już ze szpitala nie wyjdę. Trafiłem na oddział N7, bez klamek. To była depresja. Okazało się, że jestem dość słabej konstrukcji psychicznej, o co ani moi znajomi, ani nawet ja sam bym się nie podejrzewał. Ale wtedy dość szybko poradziłem sobie z chorobą – wspomina.
Dodaje, że gdy przyszła pandemia, nie wpadł w gwałtowną depresję, ale na skutek zamknięcia się przed wszystkimi, przed znajomymi i rodziną, jego problemy zaczęły się nasilać. – Ponieważ moje życie prywatne i zawodowe zawsze polegało na tym, że cały czas byłem wśród ludzi, coraz ciężej było mi żyć ze świadomością, że zabudowano wokół mnie tamę. Moja żona Basia stwierdziła któregoś dnia, że staję się coraz bardziej ponury. Gdy to powiedziała, przypomniała mi się ta historia sprzed 22 lat. Nie czekałem dłużej, zadzwoniłem do lekarza, następnego dnia już u niego byłem i opowiadałem o swoich lękach. Mówiłem, że choć zdaję sobie sprawę, że większość ludzi ma dziś podobne odczucia, sam nie chcę wpaść do czarnej dziury. Dostałem lek, który wcześniej znałem. Zacząłem go brać, poczułem się lepiej. Wie pani, że nawet dziś zadzwonię do swojego lekarza z pytaniem, czy mogę przestać go brać – powiedział.
– Leki pomogły?
– Na pewno też. Ale przez przypadek dowiedziałem się, że razem z żoną jesteśmy ozdrowieńcami. Gdy straciliśmy smak, węch, dostaliśmy jadłowstrętu, oboje odczuwaliśmy potworne zmęczenie, poprosiłem lekarkę o skierowanie na badanie. Odpowiedziała, że skoro tym objawom nie towarzyszy wysoka gorączka i duszności, skierowania nie wypisze. Poszliśmy prywatnie, ale dostaliśmy ujemny wynik. Po jakimś czasie żona poszła do swojego lekarza, opowiedziała mu całą tę historię, a on poradził, byśmy zbadali, czy mamy przeciwciała. Zrobiliśmy to. I okazało się, że chorobę przeszliśmy oboje.
Gdyby nie to, żyłbym dalej w stresie, z lękiem, że zostaniemy zarażeni. A tymczasem wynik testu zdjął z nas strach. Psychicznie odżyłem, teraz wiem, że musimy dociągnąć do szczepionki – dodał.
Więcej o depresji narodowej piszemy tutaj.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.