Młodzi wykluczeni. „Głupie myśli chodzą po głowie”

Dodano:
Depresja Źródło: Shutterstock
Mariusz ma niespełna trzydzieści lat. Nadal jest więc dwudziestolatkiem, chociaż ten „przywilej młodości” niebawem się skończy.

Już teraz natomiast skończyło się poczucie materialnego bezpieczeństwa. Finansowa opresja, która go dopadła, nie daje nadziei na przyszłość, nie daje spokojnie żyć. Powoduje, że życie straciło sens. Głupie myśli chodzą po głowie.

Historia Mariusza

Kilka lat spędzonych na Wyspach pokazało Mariuszowi, że można normalnie żyć. Praca, mimo, że nie ma żadnego nadzwyczajnego wykształcenia, gwarantowała godziwe zarobki. Starczało na wszystko, czego potrzebował. Nie musiał wyliczać pieniędzy. A na pewno żyło mu się lepiej, niż przed wyjazdem. Przez te kilka lat nie odłożył wiele, w zasadzie nic, ale zawsze wiedział, że pracę znajdzie. Że będzie miał za co żyć.

Ta „psychologiczna granica trzydziestki” uświadomiła mu, że czas ułożyć sobie życie.

A to za sprawą Iwony, którą poznał dwa lata wcześniej. Odwiedzała właśnie brytyjskich znajomych, których poznała w czasie swojego wcześniejszego, kilkuletniego pobytu na Wyspach. Nie została jednak na stałe, wróciła do Polski, nie wyobrażała sobie bowiem życia bez rodziny, bez polskich znajomych, bez wspomnień. Wyjechała. On został. Nadszedł jednak czas na decyzję, czy wracać?


Wrócił. Postanowili być razem, wynajęli mieszkanie, urodziła się córka. Ona zajęła się domem, z przychodami z okresowego dodatku opiekuńczego i 500+. On znalazł pracę. Jedną, potem drugą i następną. Wynagrodzenie owszem – niczego sobie, ale przyzwyczajenia z kilkuletniego zagranicznego pobytu były kosztowne. Zanim zorientował się, że nie na wszystko ich stać, dług urósł do kilkudziesięciu tysięcy. Pożyczał bowiem z banków, firm „chwilówkowych”, od rodziny. I nie mówił nic Iwonie.

Ale źródła z pieniędzmi wyschły. Wpisy w rejestrach zadłużonych i odmowa dalszego finansowania ze strony bliskich postawiły Mariusza pod ścianą. Telefony, pisma, smsy, emaile i wizyty windykatorów były nie do zniesienia. Nie dało się więc ukryć przed Iwoną, że problem jest poważny. Pojawiły się skarżenia o nieodpowiedzialność, brak wyobraźni i bezmyślność. Trudno było się bronić. Niewiele brakowało, aby dopiero co startująca w „dorosłość” rodzina rozpadła się.

Finał jest przerażający. Mariusz mówi:

– Nie wiedziałem, jak zarządzać pieniędzmi, jak się pilnować, nie umiałem. Nie wiedziałem tak naprawdę, na co mnie stać. Nie zdawałem sobie sprawy z konsekwencji swojego działania. Dzisiaj nadal nic nie wiem, jestem wrakiem, jestem skończony, nie chce mi się żyć. Tylko Iwony i córki mi żal. Jeśli mam żyć, to tylko dla nich. Ale jak?

Nie wiedział, nie umiał, nie był świadom konsekwencji. Nadal nie jest.

Kto jest temu winny? Mariusz? Z pewnością, ale czy tylko on?

Po pierwsze, edukacja!

Problem niewłaściwego przygotowania młodych ludzi do „normalnego, codziennego życia” w zakresie wiedzy, kompetencji i umiejętności „jak żyć”, pojawia się dobitnie już na etapie edukacji podstawowej. Dotyczy to zarówno aspektów społecznych i psychologicznych, jak i kwestii z zakresu podstawowej choćby świadomości prawnej i ekonomicznej. Brak jest w programach nauczania podstawowego „podstaw” prawa i zarządzania finansami, ale także psychologii, zwłaszcza kluczowych kategorii, takich jak dla przykładu: osobowość, motywacja, wpływ społeczny, psychomanipulacja, czy też stres i ja sobie z nim radzić.

Późniejsza, wieloletnia niejednokrotnie edukacja, zmierzająca do zdobycia jakiegoś zawodu, skoncentrowana jest w zasadzie wyłącznie na aspektach specyficznych dla konkretnej zawodowej specjalizacji.

Nie pozostawia nadal miejsca i czasu na zdobywanie umiejętności społecznych i psychologicznych, oraz wiedzy prawnej i ekonomicznej. Rzadko kiedy w programach liceów, techników, studiów licencjackich i magisterskich znajdują się przedmioty obejmujące swoim zakresem te zagadnienia. Rzadko kiedy absolwenci podejmują także dalszą edukację w tym zakresie, koncentrując się bardziej na dalszym zdobywaniu wiedzy i doskonaleniu umiejętności zawodowych, traktując kwestie społeczne, psychologiczne, prawne i ekonomiczne jako dodatkowe, nieobowiązkowe, drugorzędne.

Rzeczywistość wygląda tak, że cały ten „obowiązek edukacyjny” w pomijanych obszarach, przerzuca się od najmłodszych lat na rodzinę i społeczeństwo. W praktyce sprowadza się to do: „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz”, „mądry Polak po szkodzie”, albo – co gorsza – „głupich nie sieją”.

Zdobywanie życiowego doświadczenia, to z pewnością dobra droga do doskonalenia. Zwłaszcza, kiedy wyciąga się z tych doświadczeń właściwe wnioski. Gorzej, gdy doświadczenia tak piętnują, że „odrodzenie się”, „powstanie”, rozpoczynanie „na nowo” jest niemożliwe. Bo rany są zbyt głębokie. A przecież jest też przysłowie: „lepiej dmuchać na zimne, niż się gorącym sparzyć”. I da się to zrobić! Wystarczy nauczyć się, dowidzieć, co parzy.

Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień

Nie szukam jedynie „winnych” w brakach wczesnorozwojowego systemu edukacji. Samoedukacja, rodzina, bliscy i lokalna społeczność też powinni przyczyniać się zwiększania świadomości. I to w każdej dziedzinie życia. Niemniej, jak rodzina, bliscy i „społeczność” mają edukować, skora sami nie zostali wyedukowani? MY nie zostaliśmy wyedukowani.

Stworzyliśmy „pętlę niewiedzy”, która tak jak „pętla zadłużenia”, ma zgubny wpływ na nas wszystkich. Można z niej wyjść tylko edukując. Najlepiej zacząć od najmłodszych.

…i jeszcze jedna ważna rzecz na zakończenie

Miarą tego, czy jakąś społeczność możemy nazwać „cywilizowaną” jest to, jak ta społeczność traktuje osoby starsze, słabsze, pokrzywdzone i chore. A nawet te, które po zakończeniu kary pozbawienia wolności powinny wrócić do społeczeństwa. Może to nie jedyna miara, ale z pewnością ważna. I na pewno widzimy, jak my – Polacy – traktujemy te osoby. Mamy różne formy pomocy – państwowe, pozarządowe, prywatne. Zauważamy te osoby, pomagamy im godnie żyć, wspieramy wszelkie sposoby ich leczenia, rehabilitacji i powrotu do społeczeństwa. Tymczasem, rodzi się pytanie: dlaczego nie traktujemy w ten sam sposób osób zadłużonych? W czym są gorsi? Czy ich „powrót do społeczeństwa” nie byłby korzystny – dla nas i dla nich? Dlaczego? Warto to przemyśleć.

Piotr Paweł Wydrzyński jest prawnikiem, inżynierem, psychologiem. Wykonuje zawód doradcy restrukturyzacyjnego i terapeuty. Od 2001 roku jest czynnym syndykiem, zarządcą, nadzorcą i pełnomocnikiem w wielu postępowaniach upadłościowych i restrukturyzacyjnych. Wraz z żoną, doradcą restrukturyzacyjnym Wiolettą Wydrzyńską, prowadzi Kancelarię Syndyków, w której oboje – jako syndycy – przeprowadzili blisko 400 postępowań upadłościowych. Prowadzą także Gabinet Psychologiczny i specjalizują się w pomocy biznesmenom z piętnem porażki oraz zadłużonym konsumentom. Prezes zarządu spółki Wydrzyńscy S.A., specjalizującej się w rozwiązywaniu sytuacji kryzysowych w biznesie, w życiu, w finansach osobistych. Wiceprzewodniczący Zespołu Roboczego ds. Upadłości i restrukturyzacji, działającego w ramach Rady Przedsiębiorców przy Rzeczniku Małych i Średnich Przedsiębiorców.
Źródło: Wprost
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...