Do obozów trafia nowa grupa uchodźców. „Ich prześladowcą nie jest jednak człowiek”

Dodano:
Sudan Południowy. Kobieta i dzieci w drodze do domu Źródło: PAH
Choć chciałabym powiedzieć, że nie ma się czym martwić, muszę przyznać, że jako ludzkość znaleźliśmy się w punkcie zwrotnym. Nasze obecne działania mają znaczenie dla przyszłych pokoleń, nasze zaniechanie dzisiaj odbije się na ludzkich dramatach jutro – powiedziała Helena Krajewska w wywiadzie dla „Wprost”. Specjalistka PAH ds. współpracy z mediami opowiedziała o skutkach niszczycielskiej mocy żywiołów oraz wyjaśniła, kim są „uchodźcy klimatyczni”.

Wprost: Dzień Ziemi niesie za sobą pewną symbolikę. Jest to dzień, który można uznać za dobry moment, żeby dać przestrzeń tematom, które na co dzień nie przebijają się do szerokiej publiczności. Na co zwróciłaby pani dziś szczególną uwagę?

Helena Krajewska, PAH: Na to, że musimy zacząć poważnie traktować zmiany klimatu – choć sami, na Globalnej Północy, jeszcze w pełni nie dostrzegamy ich skutków. To błąd, niezwykle krótkowzroczne myślenie, uwarunkowane przywilejem mieszkania w państwie, które bez problemu może poradzić sobie ze skutkami suszy czy powodzi. W tym momencie jednak zaledwie 1 proc. lądów to tzw. gorące punkty, ale w 2070 roku – za mniej niż 50 lat – aż 1/5 terytoriów na świecie nie będzie nadawała się do życia.

Miliardy ludzi nazywają te tereny swoim domem. Dokąd oni pójdą? Gdzie zamieszkają? To są pytania, na które musimy zacząć szukać odpowiedzi już teraz.

W tym roku temat Dnia Ziemi to „Przywróćmy naszą Ziemię”, przy czym chodzi oczywiście nie tyle o odwrócenie zmian klimatu, co ich zatrzymanie, choćby spowolnienie. Bo to nasze wybory konsumpcyjne, styl życia, codzienność mają wpływ na to, jak szybko dochodzi do degradacji kolejnych terenów uprawnych, wylesiania, topnienia lodowców. Nasze wybory, a nie decyzje osób żyjących w krajach Globalnego Południa, które płacą za to najwyższą cenę. Dlatego coraz częściej słyszymy i będziemy słyszeć o kryzysach humanitarnych napędzanych konsekwencjami zmian klimatu. To właśnie na ich cierpienie, cierpienie ludzi, których dom przestał być bezpieczny, chcielibyśmy dziś zwrócić uwagę.

Jako PAH szacujecie, że do 2050 roku nawet miliard osób może mieszkać na terenach, które nie będą przygotowane na konsekwencje katastrofy klimatycznej. Może być aż tak źle?

Niestety tak, nie możemy tych szacunków w żaden sposób złagodzić. Już teraz 108 mln ludzi rocznie wymaga pomocy humanitarnej ze względu na katastrofy naturalne, jak podaje Czerwony Krzyż.

Jeśli nic się nie zmieni, jeśli nie podejmie się natychmiastowych działań, pod koniec obecnej dekady – do 2030 roku – takich osób co roku będzie 150 mln. Mówimy o ludziach uciekających przed wielkimi powodziami, ludziach, których uprawy wyschną na wiór, ludziach, których domy zostaną zniszczone przez huragany czy cyklony.

To dzieje się już teraz. Jest rzeczywistością osób, którym pomagamy w Somalii, Sudanie Południowym, Jemenie, ale także mieszkańców Ameryki Środkowej czy Azji Południowo-Wschodniej.

Jednocześnie są to państwa czy regiony często zupełnie nieprzygotowane na dalsze pogarszanie się sytuacji, bez wdrożonych wczesnych systemów ostrzegania, bez funduszy na badania czy budowę odpowiedniej infrastruktury. Jakie szanse w starciu z katastrofą naturalną mają mieszkańcy tych terenów? Tak, nie bez powodu najsurowsze szacunki mówią o nawet miliardzie osób, które w połowie tego stulecia znajdą się w klimatycznej pułapce. To koszt zaniechania, kryzys na raty, za które kiedyś przyjdzie zapłacić. Jak widzimy – jeszcze za naszego życia.

Niszczycielska moc żywiołów daje o sobie znać. Z jednej strony fale upałów, pożary na wielką skalę, a z drugiej strony gigantycznych rozmiarów powodzie. To wszystko powoduje, że życie w wielu regionach jest bardzo trudne. Gdzie jest najgorzej?

Wszyscy żyjemy na tej samej planecie, ale nie wszyscy mamy równe szanse i równy dostęp do surowców, technologii, kapitału, co dobitnie pokazała pandemia i wyścig o szczepionki przeciw . Większość ekstremalnych zjawisk pogodowych przypada w udziale krajom Globalnego Południa, dla których stanowią one bardzo silny, dodatkowy szok. Te nawarstwiające się kryzysy mogą doprowadzić do powstania tzw. megakryzysu, np. gdy skutki powodzi dotkną osoby już przemieszczone ze względu na trwający konflikt, jak ma to miejsce w Sudanie Południowym.

Tam w zeszłym roku liczba poszkodowanych przez powodzie przekroczyła milion osób, z domu uciekać musiało 600 tys. mieszkańców. Niektórzy z nich przenosili się już drugi lub kolejny raz, wciąż w poszukiwaniu bezpiecznej przestrzeni do życia.

Sytuacja jest bardzo złożona.

Jeden kryzys napędza więc kolejny, a skutki zmian klimatu nie zamykają się w jednym aspekcie. Gdy Afryka Wschodnia walczyła z powodziami, jednocześnie szykując się na suszę, która nadejdzie po porze deszczowej, w region uderzyła najgorsza od dziesięcioleci plaga szarańczy, która spustoszyła setki tysięcy hektarów upraw. W efekcie wzrosły ceny żywności, a zagrożenie bezpieczeństwa żywnościowego odnotowano w przynajmniej ośmiu krajach. Ta plaga jest bezpośrednią konsekwencją ocieplania się wód Oceanu Indyjskiego i o wiele większych niż zazwyczaj opadów na Półwyspie Arabskim.

Z kolei np. w Hondurasie czy Gwatemali skutki listopadowych huraganów Eta i Lota są katastrofalne. W ich wyniku 5,3 mln osób wymaga wsparcia, w tym blisko 2 mln dzieci.

Dlaczego? Bo huragany przyszły w momencie, gdy plony były już gotowe do zebrania, co doprowadziło do zniszczenia 40 proc. planowanych zbiorów kukurydzy i 65 proc. zbiorów fasoli. To podstawa miejscowych jadłospisów, więc możemy już mówić o kryzysie żywnościowym w krajach tego regionu. Organizacje, które niosą pomoc w Ameryce Środkowej, porównują sytuację do szybkowaru, gdzie jedynym sposobem na uwolnienie ciśnienia jest ucieczka, wydostanie się z kraju. To z kolei prowadzi do dramatycznych decyzji.

Faktycznie, jeżeli pomoc nie dotrze na czas, takie osoby staną przed wyborem: ucieczka albo śmierć?

Gdy giną zwierzęta gospodarskie, wysycha jedyna studnia, uderza kolejny monsun, gdy nie ma już nawet kilku miesięcy dobrej pogody, aby zasiać i zebrać plony, życie w takim miejscu staje się niemożliwe. W prostych słowach można więc właśnie tak to oddać – uciec i przeżyć lub zostać i zginąć. Jest jednak jeszcze trzecia opcja, dostępna jedynie warunkowo. A więc podjąć odpowiednie działania na przyszłość, myśleć długofalowo, wykorzystać technologię i kapitał do przystosowania się do przyspieszających zmian klimatu. Jednak nie każdy będzie miał taką możliwość, zwłaszcza jeśli mieszka w biedniejszych krajach Globalnego Południa.

Gdy myślimy o migracjach, także klimatycznych, przed oczami stają nam dziesiątki tysięcy osób przemieszczających się od razu w stronę Europy czy Stanów Zjednoczonych, jednak sytuacja wcale tak nie wygląda.

Większość osób, które są zmuszone do opuszczenia dotychczasowego miejsca zamieszkania, przemieszcza się w ramach swojego stanu czy dystryktu, kraju lub szerszego regionu. Nie bez powodu najwięcej uchodźców przyjmują państwa takie jak Turcja, Kolumbia, Pakistan czy Uganda – a dopiero na piątym miejscu Niemcy. Ale im bardziej wzrasta temperatura, im silniejsze stają się cyklony, im dotkliwsze są nawracające susze, tym dalej będą musieli uciekać ci, którzy stracili swój dom, bo w ich rejonach nie będzie dało się żyć.

Skutki katastrofy klimatycznej pracownicy PAH mają okazję śledzić na własne oczy. Sudan Południowy, Somalia, Jemen i Irak to wasze główne punkty prowadzenia działań? Jakie są wasze ostatnie inicjatywy?

W zasadzie w każdym z krajów, w którym działamy, jak na dłoni widać niszczycielską siłę żywiołów, napędzanych zmianami klimatu. Najtrudniejszymi obszarami są oczywiście Sudan Południowy i Somalia, gdzie kryzysy się przeciągają, a każde kolejne uderzenie potęguje cierpienie milionów osób. W tych państwach reagujemy na skutki kryzysów – suszy, powodzi, konfliktów – ale działamy także, aby wzmocnić odporność miejscowej ludności na przyszłe zdarzenia. Stąd też działania pomyślane na wzmocnienie brzegów rzek, budowę śluz, odkopywanie już istniejących kanałów irygacyjnych w Somalii, które prowadzimy przy wsparciu niemieckiego MSZ i archenoVa. To bardzo ważne, bo przecież nie wystarczy pomóc tym, którzy ucierpieli podczas powodzi. Trzeba myśleć długofalowo, aby takich osób było w przyszłości jak najmniej.

Podobnie w Sudanie Południowym, gdzie w różnych programach prowadzimy dystrybucję nasion i sadzonek roślin odpornych na zmiany klimatu, współpracujemy z lokalnymi ekspertami, przekazujemy wiedzę dot. zrównoważonych klimatycznie upraw, wiercimy studnie głębinowe, by zapewnić dostęp do wody. W sąsiedniej Kenii razem z polską pomocą Ministerstwa Spraw Zagranicznych poszliśmy o krok dalej.

To znaczy?

Oprócz szkoleń, sadzonek i pokazowych pól czy szkółek leśnych stawialiśmy także tamy piaskowe na rzekach, które zapewniają dostęp do wody zgromadzonej podczas pory deszczowej. W tym przypadku zwiększona ilość wody w rzekach zostaje zmagazynowana z myślą o miesiącach suchych, a energia słoneczna, poprzez panele na pompach, użyta do przesyłania wody bezpośrednio do wiosek lub na pola. Nasze wsparcie w tym kraju to pomoc rozwojowa, nastawiona na bliską współpracę z mieszkańcami, zwłaszcza rolnikami, którzy jako pierwsi odczuwają skutki zmian klimatu.

Zaznaczacie państwo, że do obozów dla uchodźców trafia coraz więcej osób, które do ucieczki zmusił klimat, a nie konflikt zbrojny. Czy są podstawy do tego, żeby nazywać te osoby „uchodźcami klimatycznymi”? Używa pani tego terminu?

To trudne pytanie, bo formalnie osoby, które opuściły swoje miejsce zamieszkania ze względu na suszę czy powódź nie są uznawane za uchodźców – przynajmniej nie w ramach konwencji genewskiej. Nie uciekają one przecież przed prześladowaniem ze względu na religię, rasę, narodowość, przekonania polityczne itp. Mimo to są zmuszone do uchodzenia z kraju lub przemieszczania się w jego granicach, bo tam, gdzie dotąd mieszkały, nie da się już po prostu żyć.

W tej sytuacji „prześladowcą” jest nie człowiek czy grupa u władzy, a sam klimat.

Czy powinniśmy więc odmawiać im pomocy, zasłaniając się terminologią, przepisami? Myślę, że w bliskiej przyszłości trzeba będzie podjąć się zdefiniowania na nowo, kim tak naprawdę jest „uchodźca” i jakie prawa powinny mu przysługiwać. Ja skłaniam się ku uznaniu, że niezbędne jest przyznanie takim osobom takiej samej ochrony jak uchodźcom politycznym czy religijnym – bo nadrzędnym celem jest tu przecież ratowanie życia.

„Scenariusz filmów katastroficznych staje się coraz bardziej realny” – to zdanie, w kontekście zmian klimatycznych, brzmi w dość przerażający sposób. To ze strony Polskiej Akcji Humanitarnej wyolbrzymienie, czy realna przestroga?

Na co dzień w naszej pracy staramy się z dużym dystansem podchodzić do określeń, które mogłyby wzbudzać niepotrzebny strach czy niepokój. Opieramy się na statystykach, informacjach pozyskiwanych od innych organizacji działających w terenie, na własnych doświadczeniach z misji. A także na słowach osób, którym pomagamy, jak Somalijka Habiba Adow Hassan, która opowiadała ostatnio naszym pracownikom, że gdy powódź przyszła w nocy i zabrała ze sobą wszystko, nawet zwierzęta, ona zdołała ocalić tylko dzieci.

Takich rodzin, które straciły dobytek całego życia, możliwość utrzymania, dom, nadzieję, będzie tylko przybywać.

Choć chciałabym powiedzieć, że nie ma się czym martwić, muszę przyznać, że jako ludzkość znaleźliśmy się w punkcie zwrotnym. Nasze obecne działania mają znaczenie dla przyszłych pokoleń, nasze zaniechanie dzisiaj odbije się na ludzkich dramatach jutro. Dlatego warto wspierać organizacje, które, tak jak PAH, dostrzegają potrzebę prowadzenia długofalowej współpracy (nie tylko pomocy!) w krajach Globalnego Południa, która uwzględnia lokalne warunki, możliwości rozwoju rolnictwa, działania redukujące ryzyko katastrof, sprawczość miejscowych ekspertów i aktywistów.

W Dniu Ziemi nie sposób nie wspomnieć o wodzie. Niedawno z artystami przygotowali państwo specjalny program. Odbiorcy mogli zobaczyć m.in. Skubasa, który grał wprost ze swojej łazienki. Udało się poprzez tą nietypową inicjatywę osiągnąć cel?

To była bardzo ciekawa kampania i faktycznie dość nietypowa. Pomyśleliśmy jednak, że pandemia przesunęła granice możliwości i to, co wydawało się wcześniej nie do osiągnięcia, może sprawdzić się, gdy wszyscy – artyści i każdy czy każda z nas – spędzają o wiele więcej czasu we własnych czterech ścianach. Gdy angażujemy artystów czy celebrytów do udziału w akcjach, zawsze dokładamy wszelkich starań, aby najgłośniej wybrzmiały jednak cel, czyli niesienie pomocy, oraz osoby, które wspieramy.

Na tę kampanię złożyły się zresztą nie tylko wspomniane koncerty z łazienek, ale i świetny koncert Miuosh – Kobiety, który miał za zadanie zebrać środki na dostęp do wody w krajach, w których pomaga PAH. Udało się w ten sposób zgromadzić ponad 37 tys. zł poprzez naszą specjalną platformę, Pomagamy.pl. Dodatkowo prowadziliśmy też akcje edukacyjne w szkołach w całej Polsce, które okazały się wielkim sukcesem pomimo częściowo „zdalnego” charakteru kampanii. To bardzo inspirujące, że mogliśmy w tylu miejscach mówić (i śpiewać) o tym, jak wielkie znaczenie ma woda dla każdego człowieka, niezależnie od tego, gdzie mieszkamy i czym się zajmujemy.

Nie chciałabym, żeby zabrzmiało to zbyt patetycznie, ale czy mogłaby pani zaapelować do tych, którzy nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji dotyczącej klimatu? Jaki powinni zrobić pierwszy krok?

Przede wszystkim nie bójmy się robić małych kroków. W skali makro, wydawać by się mogło, że nasze osobiste decyzje mają niewielkie znaczenie, jednak są one szalenie istotne np. dla zmiany trendów konsumpcyjnych czy wywierania presji na przedsiębiorstwa i decydentów.

To małe rzeczy, które robią zwykli ludzie, zmieniają świat – te słowa Wangari Maathai, kenijskiej laureatki Pokojowej Nagrody Nobla, są dziś aktualne jak nigdy przedtem.

To samo tyczy się pomocy i chęci, aby własnymi gestami wpłynąć na poprawienie sytuacji życiowej innych osób. W ostatnich tygodniach widzieliśmy wiele dowodów na to, że każda osoba może odmienić życie wielu ludzi oddalonych tysiące kilometrów od Polski. Niech przykładem będzie tu Ewelina Knoska-Piechocka oraz mieszkańcy wielkopolskiego Kościana i okolic, którzy sfinansowali budowę studni w południowosudańskiej wsi Taragok. Dzięki niej od dwóch tygodni ponad 400 rodzin może korzystać z czystej wody. Albo Irena Owsiak wraz ze społecznością Healthy Omnomnom, którzy wspólnie zebrali więcej niż 117 tys. zł na walkę z głodem i niedożywieniem.

Podając te nazwiska, mówiąc o tego rodzaju akcjach, chcemy udowodnić, że w nas wszystkich leżą ogromne pokłady energii do działania i możliwości osiągania nawet – jak mogłoby się wydawać – celów niemożliwych. Jeśli jest też coś, co pokazała nam pandemia COVID-19, to z pewnością fakt, że tylko działając wspólnie, możemy poradzić sobie z poważnymi kryzysami i wyzwaniami – takimi właśnie jak postępujące zmiany klimatu.

Źródło: WPROST.pl
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...