Ukraińcy wracają do domu. „Mój syn walczy o Kijów. Jadę tam i będę ich zarzynać”
Szczeciński dworzec autobusowy pełen jest ukraińskich akcentów. Tu znajdują się międzynarodowe przystanki i to stąd każdego dnia odjeżdża kilka autobusów do ukraińskich miast. Normalnie to ludzie jadący do domów na urlopy, albo wracający do Ukrainy po kilku miesiącach pracy. W piątek od rana można tu było spotkać głównie mężczyzn, którzy jadą na wojnę.
Jak my ich nie zatrzymamy, to oni przyjdą do was
Wasyl razem z grupą kolegów jadą z Danii, gdzie byli w pracy. – Jak tylko wybuchła wojna wsiedliśmy w samochody i od wczoraj jesteśmy w drodze. Teraz musimy dostać się do Warszawy i stamtąd do Ukrainy – mówi. Każdy z mężczyzn nerwowo przegląda telefon. Kontaktują się z rodzinami, przeglądają serwisy informacyjne i media społecznościowe. Pokazują filmy i zdjęcia, które dokumentują to, co dzieje się w ich kraju. Wasyl wyszukuje film z ataku na lotnisko w Iwano-Frankiwsku. – To 15 kilometrów od mojego domu – słowa więzną mu w gardle. Jeden z mężczyzn z grupy mówi: – Tam są nasze żony, malutkie dzieci. Jedziemy do nich, jedziemy bronić Ukrainy.
Mężczyźni czekają na dalszą podróż w dworcowym barze. Jest nerwowo. Wasyl przez pół godziny nie może się skontaktować z żoną. Kiedy ta odzyskuje zasięg, on oddycha z ulgą. – Wszystko jest dobrze. Chcę już tam być – mówi.
Na ostatni autobus tego dnia czeka Jurij. Ma 52 lata i od czterech lat pracuje w Szczecinie jako kierowca. Pochodzi z Kijowa. – Jadę tam i będę ich zarzynać! Rozumiesz? Będę ich zarzynać! Mój syn walczy o Kijów. Jest żołnierzem – mówi. Po twarzy lecą mu łzy. – To od wiatru. Ja nie płaczę. Nie boję się. Boisz się, to już jesteś martwy – podkreśla i dodaje:
Ty wiesz, że jak my ich nie zatrzymamy, to oni przyjdą do was? Ale zatrzymamy.
Sasza ma tylko 22 lata. W Szczecinie pracuje na budowie. Pochodzi z miasta Chmielnicki. – Jeszcze wczoraj nie wiedziałem, co robić, mama prosiła, żebym tu został. Ale dziś rano przyszedłem kupić bilet. Jak mogę tu być skoro moi bracia i koledzy tam poszli walczyć? – Sasza odwraca głowę. Nie chce pokazywać, że oczy mu wilgotnieją. Ale na dworcu są też kobiety. Mirosława jedzie do Lwowa. – Tam jest moja mama i czternastoletni syn. Muszę być przy nich. Syn prosił mnie, żebym przyjechała – mówi. Obok młode małżeństwo. Nie chcą rozmawiać. – Mamy tam malutkie dzieci – mówią tylko.
Misie do Ukrainy nie pojadą, Anastasia modli się za darczyńców
W województwie zachodniopomorskim mieszka i pracuje ok. 100 tysięcy Ukraińców. Większość w Szczecinie. Tak jak Anastasia i Oleksandr Bodnar-Shved. Oboje prowadzą na dworcu autobusowym bar „Tawerna Lwów”. Stworzyli to miejsce, żeby Ukraińcy przyjeżdżający tu do pracy mieli od razu możliwość uzyskania informacji, spotkania się.
– Zawsze chcieliśmy pomagać, ale nigdy nie myślałam, że będzie to taka pomoc – mówi Anastasia. Jej mąż dodaje, że pomagają też Ukraińcom szukać sprawdzonych informacji. – Pojawia się dużo nieprawdziwych wiadomości. Na przykład, że jakieś miasto przestało istnieć. Prosimy, żeby nie wierzyć w takie rzeczy, bo w sieci jest bardzo dużo fake newsów – mówi Oleksandr.
W barze trwa zbiórka darów. Potrzebne są latarki, środki higieniczne i opatrunkowe, karimaty, śpiwory, poduszki, ciepłe ubrania. – Będziemy to wszystko wieźli do Ukrainy. Mamy już kierowców – tłumaczy Anastasia. Po godzinie 16. w tawernie robi się tłoczno. Szczecinianie po pracy przywożą rzeczy. – Przyjechałem z synem. Chce mu pokazać, że możemy też coś zrobić, że trzeba pomagać – mówi jeden z mężczyzn. Anastasia przegląda dary, wyciąga dwie maskotki. – Przepraszam, ale misie nie. Tylko rzeczy pierwszej potrzeby – tłumaczy.
– Wasze imię? – pyta każdego, kto przychodzi z darami. Ala, Michał, Monika z rodziną, Anna… Wszystko skrupulatnie notuje w grubym zeszycie. – A po co moje imię? – pyta jeden z mężczyzn. – Muszę wiedzieć za kogo pomodlić się w cerkwi, komu dziękować – mówi Anastasia.
Właściciele baru ciągle odbierają telefony. Głównie z Ukrainy, ale też od Ukraińców ze Szczecina, którzy chcą sprowadzić tu swoich bliskich. Ludzie pytają, czy mogą przyjechać, czy będzie się gdzie zatrzymać. – Będą potrzebne tanie mieszkania. Nie za darmo, ale niedrogie. Jeśli ktoś może wynająć, niech się do nas zgłasza – prosi Anastasia.
Lesia: Tam są wszyscy moi bliscy
Na znajdującym się obok dworcu kolejowym Szczecin Główny po południu pracownicy PKP rozwieszali kartki z numerem całodobowej infolinii dla obywateli Ukrainy. Od poniedziałku na dworcu ma też funkcjonować punkt informacyjny. Kolejne miasta w województwie planują, gdzie będą mogły ulokować uchodźców.
Na dworcu razie nie widać Ukraińców uciekających przed wojną. W czwartek po 21.30 z pociągu z Przemyśla wysiadł 24-letni Igor. – Jestem z Dnipro. Wsiadłem w pociąg do Lwowa w środę o 17. Mama kazała mi jechać. Ona czuła, że coś złego się wydarzy. Informacja o wojnie zastała mnie we Lwowie – mówi. Na dworcu w Szczecinie czekał na niego Roman, który pracuje w biurze pośrednictwa pracy. Pochodzi z miasta Sumy. – Nie wiem, czy moje miasto jeszcze jest… Rodzice nie chcieli nigdzie uciekać, zostali – młody mężczyzna nie jest w stanie nic więcej powiedzieć.
W poczekalni siedzi Lesia. Młoda kobieta od dwóch lat mieszka i pracuje w Berlinie. Do Szczecina przyjechała na demonstrację solidarności z Ukrainą. Pochodzi z Kijowa. – Nie mam słów. Bardzo się boję. Tam są wszyscy moi bliscy i znajomi – mówi. Do plecaka ma przytroczony karton z napisem „Energy embargo ban SWIFT”.
W Szczecinie organizowana jest pomoc dla tych Ukraińców, którzy tu pracują i uczą się: to przede wszystkim pomoc psychologiczna i prawna. Od środy szczecińska filharmonia jest rozświetlona w barwach ukraińskiej flagi. W czwartek i piątek na tutejszym Placu Solidarności spotkali się ludzie, aby wesprzeć walczącą Ukrainę i protestować przeciwko wojnie. Kolejna demonstracja jest zaplanowana na niedzielę.