„Pokaż żołnierzom, kogo wieziesz. Puszczą bez problemu”. Tak Polacy wożą uchodźców z Ukrainy

Dodano:
W drodze po uchodźców do Lwowa Źródło: Wprost / Piotr Barejka
Waldek i Mateusz włączają żółte koguty, światła awaryjne i mkną trasą na Lwów. Mijają kolejne barykady i żołnierzy z długą bronią, którzy tylko pokazują, żeby jechali dalej. Docierają do Lwowa. Wracać będą z rodzinami, które uciekły spod Doniecka. Polscy ochotnicy przejeżdżają setki kilometrów po Ukrainie. Cel? Przewieźć jak najwięcej uchodźców. Pojechaliśmy razem z nimi.

– Checkpoint, uwaga – słychać trzeszczący głos Mateusza w krótkofalówce. – Wyłącz światła, ale włącz lampkę w kabinie.
– Dlaczego?
– Żeby żołnierze widzieli, kto jest w środku. To znak wolontariuszy, którzy przewożą ludzi. Puszczą nas bez problemu.

Żołnierz tylko macha latarką, żeby jechać dalej.

– Teraz włączamy biżuterię. I ciśniemy dalej – instruuje Mateusz.

Poznać można ich po zakurzonych samochodach, które obklejone są krzyżami. Wystarczy czerwona taśma na drzwiach i masce. Do tego kilka polskich i ukraińskich flag, a na dachu przyczepiony żółty, ostrzegawczy kogut. Wtedy wiadomo, że to kierowca, który do Lwowa jeździ nawet kilka razy dziennie. Ale są i tacy, co jeżdżą do Żytomierza. Albo Kijowa.

Granica na pełnym gazie

Kierowcy dzielą się na tych, którzy wiozą ludzi tylko do przejścia granicznego i tych, którzy przewożą ich jeszcze przez granicę. Pierwsi zabiorą ze Lwowa więcej ludzi, ale ich pasażerowie granicę muszą przejść pieszo. Za to drudzy ludzi wezmą mniej, ale nocą nie zostawią ich na mrozie. Zasady w obu przypadkach są jednak te same. Po pierwsze oznaczenie samochodu. Po drugie bak do pełna. Po trzecie: zabierz tylu ludzi, ilu się zmieści, a nie ilu masz wpisanych w dowodzie rejestracyjnym.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...