„W lesie jest płot żyletkowy, ludzie wpadają w pułapkę. Jednych witamy kwiatami, drudzy umierają na bagnach”
Piotr Barejka, „Wprost”: Ile miała pani u siebie w domu osób z Ukrainy?
Maria Ancipiuk: Trzynaście.
Jak do pani trafiły?
Jedna z nich to była nasza kuzynka z Żytomierza, dość daleka, taka dziesiąta woda po kisielu. Zadzwoniła do nas jej babcia i zapytała, czy ona mogłaby przyjechać z córkami. Jedna właśnie skończyła roczek, druga ma pięć lat. Powiedzieliśmy, że oczywiście. Gdy pojechaliśmy na granicę, okazało się, że tam jest trzynaście osób, w tym siedmioro dzieci. Najmniejsze miało trzy miesiące. Wszyscy jechali w jednym busie, więc wszystkich zabraliśmy do siebie.
Wciąż mieszkacie razem?
Sześć osób pojechało do Włoch, ponieważ tam mieli mamę. Jedni spędzili u mnie tydzień, drudzy trzy tygodnie. Jedna rodzina jest teraz w Białymstoku, ponieważ tam znaleźli pracę.
A w całej gminie ilu jest uchodźców?
Jest u nas ponad osiemdziesiąt osób, tylko przez moje ręce przeszło ponad sto. Część z nich dostała mieszkania w różnych częściach gminy, część przyjęli mieszkańcy.