„W lesie jest płot żyletkowy, ludzie wpadają w pułapkę. Jednych witamy kwiatami, drudzy umierają na bagnach”

Dodano:
Migranci na polsko-białoruskiej granicy w kwietniu 2022 r. Źródło: X / Grupa Granica
Każda chwila, gdy byłam z tymi maleńkimi dziećmi z Ukrainy, była chwilą radości. Ale potem znowu telefon, znowu to samo. Znowu, że przy białoruskiej granicy są ludzie, umierają, potrzebują pomocy. To są dwa różne światy. Jednych witamy z kwiatami, drudzy żywią się tym, co znajdą w lesie – mówi nam Maria Ancipiuk, przewodnicząca Rady Miejskiej w Michałowie.

Piotr Barejka, „Wprost”: Ile miała pani u siebie w domu osób z Ukrainy?

Maria Ancipiuk: Trzynaście.

Jak do pani trafiły?

Jedna z nich to była nasza kuzynka z Żytomierza, dość daleka, taka dziesiąta woda po kisielu. Zadzwoniła do nas jej babcia i zapytała, czy ona mogłaby przyjechać z córkami. Jedna właśnie skończyła roczek, druga ma pięć lat. Powiedzieliśmy, że oczywiście. Gdy pojechaliśmy na granicę, okazało się, że tam jest trzynaście osób, w tym siedmioro dzieci. Najmniejsze miało trzy miesiące. Wszyscy jechali w jednym busie, więc wszystkich zabraliśmy do siebie.

Wciąż mieszkacie razem?

Sześć osób pojechało do Włoch, ponieważ tam mieli mamę. Jedni spędzili u mnie tydzień, drudzy trzy tygodnie. Jedna rodzina jest teraz w Białymstoku, ponieważ tam znaleźli pracę.

A w całej gminie ilu jest uchodźców?

Jest u nas ponad osiemdziesiąt osób, tylko przez moje ręce przeszło ponad sto. Część z nich dostała mieszkania w różnych częściach gminy, część przyjęli mieszkańcy.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...