Lena z Kijowa: Trwanie w lęku jest męczące. W końcu stwierdzasz: „Zginę, to zginę”
Zasada jest prosta – jeśli włączają się syreny, to nie prewencja. Coś na pewno wyleciało, leci i albo uderzy, albo zostanie zestrzelone. To, gdzie ogłaszany jest alarm, zależy od miejsca wystrzelenia rakiet i ich potencjalnego zasięgu. Dlatego czasem syreny słychać w całym kraju, a czasem tylko w niektórych obwodach. O wszystkim decyduje obrona przeciwlotnicza.
Przykładowo rakieta wystrzelona z basenu Morza Czarnego potrzebuje ok. 40 minut, by dotrzeć do Kijowa. To jednocześnie jest też czas, by można ją było unieszkodliwić. Dla porównania, rosyjski samolot startujący przy granicy będzie w Ochtyrce w obwodzie sumskim w dwie minuty – wtedy alarm powietrzny nawet nie zdąży się włączyć.
W Donbasie z kolei obecnie miasta atakowane są zarówno rakietami, jak i bombami z samolotów (o ostrzale artyleryjskim nie wspominając), więc syreny wyją tam praktycznie non stop.
Ukraińcy niestety coraz rzadziej reagują na dźwięk, który znają już od trzech miesięcy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.