Rosjanie wysłali ich na pole minowe, a gdy miny nie wybuchły, zaczęli strzelać z granatników

Dodano:
Obie Tetiany i ich dzieci Źródło: Archiwum prywatne
Jeden pocisk trafił w nasz samochód. Auto poderwało w powietrze i obróciło. Ludzi rozrzuciło na wszystkie strony. Czołgałam się po ziemi, ciągnąc za sobą syna – Tetiana Marwinecka wspomina, co spotkało ją i jej bliskich, gdy próbowała uciec z okupowanej przez Rosjan wsi. Ona i jej dwójka dzieci przeżyli, jej rodzice nie. Ich auto zostało ostrzelane po tym, jak okupanci z punktu kontrolnego celowo skierowali ich na zaminowaną drogę, a gdy zobaczyli, że miny nie wybuchają, w ruch poszły granatniki.

Do 36-letnia Tetiana Marwinecka razem z rodziną mieszkała w Chersoniu, a jej rodzice na wsi, w sąsiednim obwodzie mikołajowskim. Życie płynęło spokojne i wygodnie: własne mieszkanie, dobra praca. Tania jest pracownikiem medycznym, anestezjologiem w prywatnej klinice. Wszystko było dobrze, dopóki na Ukrainę nie spadł koszmar wojny.

Do Chersonia rosyjscy najeźdźcy weszli błyskawicznie. Marwineccy postanowili wyjechać z miasta do rodziców Tetiany. Ich wieś leży jakieś 20 kilometrów od Chersonia. Liczyli, że tam będzie spokojniej, a dom miał piwnicę, która mogła dać schronienie w przypadku ostrzału.

Wieś na linii frontu

Po tygodniu Rosjanie zajęli również wieś. Robiło się coraz gorzej. Do Chersonia trzeba było jeździć na zakupy, choćby po chleb. Zdarzały się dni, kiedy okupanci nie przepuszczali nikogo przez punkty kontrolne. Pod lufami karabinów wysadzali z samochodów, poddawali poniżającym rewizjom i zawracali.

– Zrozumieliśmy, że jeśli im się cokolwiek nie spodoba, to rozstrzelają nas na miejscu. Przyznali sobie takie prawo. Jedziesz i za każdym razem obok blokpostu serce staje. Na 20-kilometrowym odcinku drogi były trzy posterunki. Pełno sprzętu wojennego. Najstraszniejszy był punkt pomiędzy Czornobajiwką i Chersoniem. Wszyscy starali się go objechać, polami – wspomina Tania.

Źródło: Wprost
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...