Suknie ślubne szyje w osiem godzin. „Po pracy” ma misję specjalną
Na ile żyjemy w świecie sloganów, dotyczących zero waste, recyklingu, zrównoważonej mody, a na ile to dzieje się naprawdę? Rzeczywiście możliwość twórczego przerobienia waszych sukienek sprzyja ich sprzedaży?
Istnieje drugi obieg sukienek ślubnych, bo te z salonów sprzedawane są i na OLX, i na Vinted. Ale takie sukienki trudniej dopasować, a przecież każda chce iść do ślubu w idealnej kreacji. Poza tym dziewczyny kupują sukienki za 4 tysiące, wystawiają za 2, a finalnie sprzedają za 500 zł. Żeby problemów ze sprzedaniem uniknąć, postanowiłam zrobić drugi obieg u siebie. Klientki, które chcą sprzedać swoją suknię, tzn. nie mają w planach nosić jej na inne okazje, co rekomendujemy, nie chcą jej skracać czy farbować, sprzedają nam, a wtedy my naprawiamy, jeśli trzeba, i potem sprzedajemy za połowę kwoty. Choć, co ważne, dopasowujemy je do sylwetki kolejnej klientki. Możemy skrócić, zmienić rękawek, doszyć frędzelki.
Kobiety kupują używane suknie ze względu na oszczędności, czy z powodów ekologicznych?
Z obu powodów.
Rozumiem, że drugi obieg to zmiana w branży. Podejrzewam też, że ostatnie lata obfitowały w inne zmiany…
Przez pandemię okazało się, że nie trzeba planować ślubu z dwuletnim wyprzedzeniem, nie trzeba robić wesela na 300 osób, nie trzeba wynajmować sali, bo przyjęcie można zrobić w restauracji z ogródkiem albo pod namiotem.
Wielu znajomych z branży narzeka, że nie ma już dużych wesel. Większość to imprezy kameralne…
Co więcej – większość marek z branży fast fashion – ma swoje kolekcje ślubne. Czyli w sieciówkach można kupić sukienki, które nadają się na tę okazję i kosztują kilkaset złotych. To o tyle istotne, że królują śluby cywilne, z powodu braku terminów często organizowane nawet w środku tygodnia.
Ale jeśli pytasz o najistotniejsze zmiany, to z pewnością będzie coraz więcej wypożyczalni, coraz więcej używanych sukienek, cyrkularna moda będzie odgrywać ogromną rolę. Podam przykład Czech. Tam wszystko opiera się głównie za wypożyczaniu, które kosztuje prawie tyle, co u nas szycie. Chodzi o to, że praktyczne podejście zaczęło dominować:
Klientki są bardziej praktyczne, ekologiczne, działają spontanicznie. Choć oczywiście nawet w Czechach są mniejsze miejscowości, w których minimalizm nie będzie królował.
W Polsce to też się nie zmienia. Często dziewczyny, które wychowywały się w miastach, marzą o ślubie w stodole, albo na trawie. Te, które wychowywały się na wsi – o ślubie w pałacyku. To przekłada się na wybór sukni.
A skąd się biorą tak wysokie dla wielu ceny sukni ślubnych?
Pamiętaj, że zarabiamy średnio przez pół roku, ale pracownie i pracowników utrzymujemy przez cały. Do tego, by pozostać w grze, potrzebny jest marketing. Ale dziś to nie tylko reklamy, to pozycjonowanie strony, analitycy, social media, to sesje zdjęciowe, które trzeba robić, by na Instagramie mieć kontent. To wszystko to dziesiątki tysięcy miesięcznie.
Sukienka kosztuje 4 tysiące złotych, dla klientki to dużo, a dla salonu – niespecjalnie.
Dlatego sama wprowadziłam suknie dzienne, szyjemy je na wymiar, też w jeden dzień, ale to sprawia, że dodatkowe krawcowe, panie które uciekły przed wojną z Ukrainy, mają tu pracę. Chciałam im pomóc, bo są cudowne, a wojna trwa i one naprawdę nie mają jak wrócić. Chciałam, by miały coś, dzięki czemu mogłyby zostać. Zatem szyją suknie dzienne w piątki i soboty, kiedy nie szyjemy ślubnych, ja na tym nie zarabiam, ale przynajmniej one mają co robić.
BBC pokazało, że nie tylko tak „wypełniają sobie czas”. Stałyście się bohaterkami reportażu o krawcowych, które pomagają żołnierzom broniącym Ukrainy.
Pomaganie stanowi istotny element mojego życia. Pomagałam dzieciom, seniorom, organizowałam akcje pomocowe dla zwierząt, bo mamy dużo odpadów, ścinków, z których można robić posłania dla psów. Ale gdy rozpoczęła się wojna, a wszystkie krawcowe są Ukrainkami i bardzo chciały pomagać, musiałyśmy opracować jakiś sposób.
Myślałyśmy o siatkach kamuflujących, ale gdy wrzuciłam informację o planach na Instagramie, dostałam zwrot od obserwujących mnie facetów, że materiały które mamy, będą się świecić w noktowizji. Wtedy postanowiłam wykorzystać worki jutowe, z których kiedyś szyłam torby, by przerobić je na odzież maskującą, tzw. ghillie.
Co to takiego?
To jutowe, oversizowe narzuty z kapturem, przez które przewleka się rafię – suchą trawę, tak by całość odpowiadała otoczeniu, w którym walczą żołnierze. Ogłosiłam na swoich social mediach zbiórkę worków jutowych po kawie, rafii, barwników i szydełek. Ogromne paczki przychodziły do naszej pracowni przez około 2 tygodnie.
Początek wojny wyglądał tak, że krawcowe kończyły pracę z klientkami, przychodzącymi po suknie ślubne, i zaczynały szyć narzuty dla walczących na froncie. W ten sposób uszyłyśmy ponad 400 takich bluz.
Dwie z naszych krawcowych przyjeżdżają wymiennie, ta która akurat jechała na Ukrainę, przejmowała temat, tam uczyła Ukrainki, jak farbować i nawiązywać rafię do tych narzutek i wysyłała je na front.
Widziałam, że znów chcecie je szyć?
Musimy przygotować odzież w kolorystyce letniej. W tej chwili brakuje nam ok. 200 kg rafii, by wszystko dopiąć. Ale skoro rozmawiamy o pomocy Ukrainie, to szyłyśmy też zagłówki dla żołnierzy. Wiemy, że bardzo często oni śpią na siedząco, potrzebne więc były takie rogale „samolotowe”.
W branży ślubnej uchodzisz za specjalistkę od spraw niemożliwych. W kilkanaście godzin naprawdę można uszyć suknię ślubną?
Zazwyczaj wystarczy osiem. I mówimy o całym procesie, od momentu, kiedy klientka przekracza nasz próg, by pierwszy raz zmierzyć suknie ślubne, do chwili odebrania przez nią gotowej, spersonalizowanej sukni uszytej na miarę. Czyli nie jest tak, jak zazwyczaj w salonach, że cały proces rozłożony jest na kilka etapów: najpierw musisz pojechać obejrzeć, zmierzyć to, co ci się podoba. Potem za miesiąc przyjeżdżasz, żeby krawcowe mogły zdjąć miarę, potem za kolejny miesiąc na poprawki, a tydzień przed ślubem wracasz znowu, by suknię zwęzić, bo ze stresu zmieniłaś wagę.
Czyli szyjecie suknie last minute, co wyklucza konieczność wprowadzania zmian na tydzień przed weselem.
Nawet jeśli szyjemy z wyprzedzeniem, poprawki nie są konieczne, bo nasze suknie są na tyle elastyczne, że minus pięć, czy plus pięć kilogramów – nie stanowi problemu.
Dla jakiego największego rozmiaru szyłaś suknię?
Gotowe wzory do mierzenia mamy do rozmiaru 48, ale często przychodzą panie nawet w rozmiarze 52, czy 54. Największy jaki szyłyśmy, bo uszyjemy naprawdę dla każdego, to był rozmiar 56.
Ale w drugą stronę też może być problem. Bo są dziewczyny szczuplutkie i niewielkiego wzrostu, gdy zakładają białą sukienkę – toną w niej, albo wyglądają, jakby szły do komunii. Więc nasza rola polega na tym, by zaoferować im coś, w czym poczują się kobieco, a nie dziewczęco, oczywiście jeśli tego chcą.
Poza tym są też klientki z różnymi niepełnosprawnościami, poruszające się na wózkach inwalidzkich, albo z bardzo dużą asymetrią ciała. To może być np. rozszczepienie kręgosłupa, czy ekstremalnie duży biust, pod który nie da się dopasować sukni w standardowym rozmiarze.
Naprawdę wszystkie kobiety mogą dobrze wyglądać jako panny młode?
Dziś wiem, że tak. Wszystkim klientkom, niezależnie od tego, z jaką historią do nas przychodzą, staramy się już na etapie zbierania miar pokazać, jak będą mogły wyglądać w wybranej przez siebie sukni. Upinamy materiał, dopasowujemy indywidualnie, by potem, także na zdjęciach, móc zestawić np. trzy różne modele i pokazać jak wpływają na wygląd sylwetki, twarzy, kolor cery itp.
I dziś wiem też, że nie ma czegoś takiego jak: „Nie pasują mi koronki”. Bo koronek jest cała masa. Czasem wystarczy drobniejszy wzorek, większy dekolt i będzie efekt wow. Dosłownie dwa razy zdarzyło mi się, na pewnie 2000 klientek, że rzeczywiście z koronką danej kobiecie nie było po drodze.
Mówicie o tym wprost? Że coś nie pasuje?
Często jest tak, że sprzedawcy nie umieją doradzić. Jak klientce się podoba pierwsza suknia z wieszaka, to po c się wysilać, by pokazać jeszcze lepsze dla niej rozwiązania. My staramy się dziewczynom pokazać, że ich wieloletnie przyzwyczajenia niekoniecznie muszą być dla nich najlepsze.
Czasem np. kobiety z dużym biustem myślą, że wizualnie go zmniejszą zasłaniając się pod samą szyję, a tymczasem głęboko wycięty dekolt może dać dużo lepszy efekt – tylko, że same się na to nie odważą, trzeba im pokazać na kolażu ze zdjęć jak zmiana dekoltu wpływa na całą sylwetkę.
Podejrzewam, że niektórzy nie mówią, bo chcą po prostu sprzedać, a co potem – nie ich sprawa.
Ja śmieję się, że u nas często odbywa się terapia, bo zazwyczaj mało kto chodzi ze stylistą do sklepu.
Czyli klientka może mieć wypaczony obraz rzeczywistości?
Często widzimy, jak klientki rozkwitają. Zresztą, my tu też jesteśmy po to, by podnosić ich samoocenę. Agata, która ze mną pracuje, jest plus size. Sama mam lipodemię, sińce, cierpię z powodu puchnących nóg, „braku kostek i kolan”. Cellulit wypełnia każdy centymetr mojego ciała. Trzecia dziewczyna, która opiekuje się klientkami, jest totalnie filigranowa. Zaś czwarta narzeka na podwójną talię i szerokie ramiona. Więc jeśli klientka wchodzi i już na wstępie chciałaby rzucić, że nie założy obcisłej sukienki, bo jest za gruba - nie powie tego, gdyż obraziłaby Agatę.
Jak będzie zwracać uwagę na swoje „fatalne nogi”, gdy popatrzy na moje może dojść do wniosku, że te jej wcale nie są tak złe. A jak będzie coś chciała dodać na temat zbyt drobnego biustu, by go eksponować lub braku talii, to kolejne stylistki zgaszą ją swoim przykładem.
System naczyń połączonych.
Każdego dnia obserwujemy, jak dziewczyny się otwierają, zaczynają się czuć dobrze w swoim ciele, mimo, że przyszły tutaj zahukane.
Sztab ludzi zawsze stoi za panną młodą? Kobiety przychodzą z grupą doradców, doradczyń?
Tak. Przyszła panna młoda zazwyczaj zabiera ze sobą osoby bliskie. I tu pojawia się problem, że osoby towarzyszące często patrzą przez pryzmat swojego gustu. W efekcie klientka nie ma wsparcia, tylko mętlik w głowie. Bo jednej koleżance podobają się suknie z trenem, innej „rybki”, trzecia woli większe dekolty, a czwarta jest bardziej zachowawcza.
Wtedy wkraczacie?
Odwracamy się tyłem do osób doradzających i mówimy klientce, że ma wybrać tę, w której czuje się najlepiej.
Najgorszy typ osoby doradzającej?
Niestety, najgorsze są matki. Przykro mi, że to mówię, ale bardzo często mamy totalnie narzucają swój gust. Bywa, że mówią do swoich córek: „Za to ci nie zapłacę”. Albo: „Jeśli ją wybierzesz, nie przyjdę na twój ślub”.
Jak reagują córki?
Zdarza się, że płaczą. Ale wiesz co, najgorsze jest jednak to, gdy matka patrzy na swoją córkę w tak ważnej dla niej chwili i stwierdza:
„Z twoimi biodrami, w takiej sukni? Wyglądasz, jak wieloryb”.
I wtedy bywa, że i my płaczemy, że serce nam pęka. Dlatego tak ważne jest, by uzmysłowić i pannie młodej, i jej mamie, że mama już swój ślub miała. Robimy szybką „terapię”, ale bywa i tak, że prosimy mamę, by poszła na kawę, bo inaczej przymiarki nie będą miały sensu. Osoba towarzysząca ma być obiektywna, ale ma być wsparciem. Może powiedzieć: ja bym takiej nie wybrała, ale to twoja decyzja, ważne jest, jak ty się w niej czujesz.
Dlatego uważamy, że narzeczony jest super wsparciem, bo komu, jeśli nie jemu, masz się podobać tego dnia? Tzn. najbardziej masz podobać się oczywiście sobie, ale potem jemu. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza, że i mamy, i przyszłej teściowej, i ciotki, i wszystkich przyjaciółek możesz nie zadowolić.
Chwalicie się, że wasze suknie łatwo zapakować do walizki i lecieć z nimi na ślub nawet na drugi koniec świata. Że można spontanicznie podjąć decyzję o ceremonii, a i tak zdążycie na czas ubrać pannę młodą. Jak to się stało, że wybrałaś właśnie taki model?
Uprzedzam, że to nie będzie piękna historia z morałem. Jestem człowiekiem-dresem, zatem to co noszę, musi być naprawdę wygodne. Poza tym mam słomiany zapał, zatem szybko chcę widzieć efekty swoich działań, by się nie zniechęcać.
A że biznes zaczęłam prowadzić kompletnie sama, sama kupowałam materiały, szyłam, sama robiłam stronę, opisy, zdjęcia, prowadziłam social media, to musiało się „dziać szybko”. Na początku to były głównie sukienki szyte ręcznie. Wtedy cały proces trwał ok. 24 godzin. Klientka stała, a ja na niej wyszywałam aplikacje. Bo nie było jeszcze kolekcji, wzorów do wyboru, ja po prostu miałam wizję, a klientka musiała mi zaufać. Potrafiłam spać po 3h na dobę. I tak było przez pierwszy rok działalności, po skończonym szyciu, musiałam zrobić zdjęcie, wrzucić do sieci, opisać…
Ale gdy zrobiłam kolekcję, klientki dostały możliwość wybierania ze wzorów już istniejących. I wtedy tym bardziej nie wyobrażałam sobie, by cały proces powstawania sukienki rozbijać na długie miesiące.
Dziś mamy ok. 250 wzorów we wszystkich rozmiarach i kolorach, mamy gładkie tkaniny, tiule i oczywiście koronki. To jest pakiet nieskończonych możliwości. Klientka mierzy wybraną sukienkę, ale może się okazać, że jej wymarzony model wymaga modyfikacji. Bywa też tak, że tworzymy sukienkę od zera, bo klientce podoba się dekolt z jednej, dół drugiej, rękawy jeszcze z trzeciej. Tworzymy swoisty kolaż różnych modeli. Ale – co podkreślam – w dalszym ciągu mówimy o szyciu w ciągu 8 godzin.
To jak wygląda taki dzień. Umawiam się na szycie, przyjeżdżam, wybieramy co i jak. I co potem?
Gdy zmierzymy wystarczającą ilość modeli, by określić jak ma wyglądać „ta jedyna suknia”, zbieramy wymiary – zazwyczaj cały proces trwa godzinę i wypuszczamy klientkę na przerwę. Można pozałatwiać swoje sprawy w tym czasie lub kupić odpowiednią bieliznę, buty czy biżuterię do sukienki. Po 3-4 godzinach znów zapraszamy do nas, na przymiarkę, bo wtedy upinamy na ciele elementy, sprawdzamy, czy wszystko dobrze leży, a może trzeba wymienić rękaw, bo klientka „na kawie” doszła do wniosku, że jednak chce zmiany. To czas na kosmetykę.
I potem znowu ok. 2 godzin przerwy i spotykamy się na koniec dnia, zazwyczaj ok. 17:00 na obcięcie dołu. Około 18:00 klientka odbiera suknię ślubną. Skrojoną na miarę, idealnie dopasowaną.
To o tyle ważne, że czasem mamy telefony: „Odebrałam sukienkę z salonu X tydzień przed ślubem, to nie jest to, czego chciałam, wyszło inaczej. Ratujcie”.
A pamiętasz swoją pierwszą „ślubną”?
Z wykształcenia jestem charakteryzatorką i stylistką. Po szkole zajmowałam się czesaniem, malowaniem, stylizacją… Projektowałam buty w Chinach, torebki w Hong Kongu, miałam swoją markę odzieżową. Generalnie co roku zmieniałam branżę. I właśnie w chwili, gdy prowadziłam markę odzieżową, malowałam obrazy na sprzedaż i pracowałam w biurze, a wciąż nie miałam na opłaty – odezwała się do mnie moja stara znajoma – Anna Skura, znana blogerka, i powiedziała o spontanicznym ślubie. Z kawałków ciuchów z lumpeksów zszyłam jej sukienkę, dosłownie w dwa popołudnia.
Zrobiłam to, bo się przyjaźnimy, ale w rzeczywistości nie chciałam mieć do czynienia z pannami młodymi, jestem antyślubna i antysukienkowa… „Problem” zrodził się tuż po ślubie Ani, bo jej sukienka bardzo się spodobała, zaczęłam dostawać pytania o kolejne. Przez pół roku broniłam się, ale ostatecznie postanowiłam założyć fanpage. Uznałam, że zobaczę, co się wydarzy, czy zapotrzebowanie na takie suknie faktycznie jest duże. A potem to poszło samo.
A o co chodzi z boho?
Ania była dla mnie taką prekursorką stylu boho w Polsce. Czuła ten klimat. Gdy wówczas, przygotowując suknię dla niej, wpisałam w Google „suknie boho”, nie wyskoczyło nic. Domena była wolna. Kupiłam ją. I tak zaczęło się z sukniami boho, choć dziś mówię wprost, że szyjemy nie tylko boho.
To znaczy, że trend się kończy?
Niestety w Polsce jesteśmy dość tendencyjni. Pojawia się trend i wszyscy noszą to samo. Na świecie jest inaczej, popatrz na bliźniaczki Olsen, czy Kate Moss, od zawsze były boho, miały styl „gypsy”. A w Polsce pojawia się styl rockowy, wszyscy go noszą. Pojawia się inny – znów to samo. Rybka – wszyscy idą w rybkę. Beza – panny młode wybierają bezę.
To, co miała Ania na swoim ślubie, najlepiej wpisywało się w boho, bo to bogactwo faktur, twórczy recykling. A dla mnie boho w modzie ślubnej to po prostu wygoda – ma być miękko, wygodnie, praktycznie. Prawie wszystkie moje sukienki można zwinąć w kulkę, wrzucić do pralki, przefarbować po ślubie. Dla mnie to jest najważniejsze.
A to, czy suknia będzie bardziej boho, czy mniej…
Opowiem ci anegdotkę, bo to pokazuje, jak łatwo ulegamy łatkom. Wystawiałam się kiedyś na targach ślubnych, jeszcze wtedy szyłam sama i na swoim stoisku miałam naprawdę wszystko. Były suknie błyszczące, tiulowe, sukienki z firanek. Ale manekina ubrałam w sukienkę z tiuli, z błyszczącą górą, z trenem, glamour w 100 proc. Nagle patrzę, z końca korytarza w moją stronę biegnie dziewczyna. I krzyczy do matki: „Zobacz jaką znalazłam suknię, patrz jaka piękna”. Po czym dobiegła, przeczytała napis „suknie boho” i powiedziała: „A nie, boho to nie dla mnie”. I zawróciła.
Marta Trojanowska, projektantka i stylistka. Tworzy suknie ślubne, które mogą nosić panny młode o każdym typie sylwetki, rozmiarze, ale także i te z niepełnosprawnościami. Od lat angażuje się także w akcje pomocowe. Ostatnio zagraniczne media donosiły o tym, jak krawcowe z suknieboho.pl szyją odzież maskującą dla Ukraińców walczących na froncie.Nie chciałabym, by klientki w ten sposób odbierały to, co projektuję i szyję.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.