Przegraliśmy z Armenią
W 66. minucie rzut wolny z okolic pola karnego wykonywał Hamlet Mchitarjan. Precyzyjnym strzałem pokonał Artura Boruca. Chwilę wcześniej boisko musiał opuścić Jacek Bąk, któremu odnowił się uraz. To po jego faulu doszło do rzutu wolnego. Wydaje się, że pełniący w tym spotkaniu funkcję kapitana obrońca faulował, by trener mógł go zmienić.
Spotkanie na Stadionie Republikańskim obserwowało około 12 tysięcy widzów. Po zdobyciu bramki rozpoczął się niemal bezustanny doping, którego brakowało w pierwszej połowie meczu. Na obiekcie było kilkuset kibiców z Polski, a ich wparcie było momentami doskonale słyszalne.
Boisko, na którym grały oba zespoły miało fatalny stan murawy - z perspektywy trybun wszędzie widać było wyrwy w ziemi. Po protestach polskiej delegacji trawa na stadionie została skoszona, zrolowana i nawodniona. Niewiele to jednak pomogło.
Jeden z korespondentów Radia Erewan zapewniał przed meczem, że bramkarz gospodarzy Geworg Kasparow dysponuje ... "refleksem szachisty". Informacja nie potwierdziła się, a golkiper Armenii był, obok Mchitarjana, bohaterem spotkania.
W 26. minucie instynktownie obronił precyzyjny strzał Marka Saganowskiego, a trzy minuty później, w ostatniej chwili, przerzucił nad poprzeczką piłkę uderzoną z rzutu wolnego przez Jacka Krzynówka.
Kiedy nie pomagał mu refleks mógł liczyć na nieskuteczność Polaków - w pierwszej połowie najlepszą okazję zmarnował Marek Saganowski, który po strzale Wojciecha Łobodzińskiego znalazł się z piłką tuż przed bramką gospodarzy, jednak nie zdołał on trafić do siatki z pięciu metrów.
Po końcowym gwizdku sędziego na stadionie wybuchła olbrzymia radość. Ormianie z niedowierzaniem i radością bili brawo swoim ulubieńcom, ciesząc się ze zwycięstwa z dużo wyżej notowanym rywalem.
Polacy także nie mogli zrozumieć, w jaki sposób przegrali mecz, w którym zaprezentowali się lepiej niż w Baku. Erewan pozostaje jednak przez nich niezdobyty, gdyż w 2001 roku reprezentacja prowadzona wówczas przez Jerzego Engela zremisowała tam 1:1.
Na wyciągnięcie wniosków z ormiańskiej lekcji pozostanie Leo Beenhakkerowi trzy miesiące. Kolejny mecz - 8 września z Portugalią w Libonie. Choć o jeden punkt na pewno nie będzie łatwiej niż w Erewanie.
ab, pap