Wołczańsk: Katownia w fabryce agregatów. Tu nikt nie znajdzie ciał torturowanych i zabitych

Dodano:
Zniszczony rosyjski sprzęt w Wołczańsku Źródło: WPROST.pl / Karolina Baca-Pogorzelska
Wołczańsk nad rzeką Wilk. Obwód charkowski, 5 km od rosyjskiej granicy. Z 18 tysięcy mieszkańców w lutym zostały 4 tysiące. Tu nie było walko 24 lutego, gdy Rosjanie po prostu weszli do miasta, ani 11 września, gdy kontrolę nad swoim terytorium przejęła Ukraina. To miasto, które nigdy wcześniej nie musiało się martwić o swoją tożsamość. A teraz jest ona trudna.

– Do 11 września było cicho, żadnych przylotów, sklepy i stacje benzynowe działały, można było płacić w hrywnach, choć w rublach było taniej, ale jakoś żyliśmy pod okupacją, bo skoro oni tu byli, to nie strzelali, a jak wyszli, to wyłączyli gaz, biją w nas, nic nie działa i ciężko tu żyć. Ale to Ukraina – mówi „Wprost” Tania, która ze swojego miasta nie wyjechała ani do Rosji, ani dalej do Ukrainy, bo opiekuje się bezdomnymi zwierzętami w mieście.

– Nie wiem, jak przeżyjemy zimę. Ale jak będzie bardzo źle, zabierzemy zwierzęta i pojedziemy do dzieci w Charkowie – dodaje.

Jak bardzo jest źle w Wołczańsku?

Źródło: Wprost
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...