„Cyborg” Bars nie żyje. „Mina, która go zabiła, rykoszetem uderzyła w każdego z nas”
Piszę to wspomnienie, bo nie zdążyłam na pogrzeb. Wolałabym go nie pisać – jest zbyt osobiste. Zginął mój dawny przyjaciel, z tych, których w każdej życiowej sytuacji chciałoby się mieć u swego boku, by czuć się bezpiecznie. Bars roztaczał dookoła siebie aurę niebywałego spokoju, nawet w bardzo krytycznych okolicznościach.
– Ten pseudonim „przykleił się” do mnie dawno temu, w wojsku, kiedy służyłem w powietrznodesantowej brygadzie szturmowej. Chłopaki żartowałi, że wszędzie się wślizgnę jak lampart (bars w języku ukraińskim to lampart – red.) – opowiadał kiedyś Walery. Mało kto znał jego prawdziwe imię i z pewnością nikt nie mówił do ważnego dowódcy inaczej jak Bars. Pokaźny, zwinny, drapieżny – bardzo skuteczny w walkach duży kot. Wydawał się nieśmiertelny.
Bohaterowie nie umierają – mówimy za każdym razem, kiedy ktoś ginie. Ale prawda jest inna. Umierają. Wojna codziennie pożera cudownych ludzi.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.