Za rok już na pewno w domu. Wielkanoc po ukraińsku

Dodano:
Tradycyjne ukraińskie pisanki Źródło: Pixabay
Jak wyglądała Wielkanoc w czasach Związku Radzieckiego? Co to paska i co na Zaporożu wkłada się do święconki – opowiada nam Ołena, która w tym roku święta spędza z dala od domu.

W sklepie spożywczym przy mojej ulicy w Warszawie język ukraiński słychać równie często, jak polski. Podobnie jest zapewne we wszystkich sklepach osiedlowych w większych miastach Polski. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy zdążyłam już nauczyć się imion dziewczyn, które spotykam codziennie podczas zakupów. Natasha, Olexandra, Anastasia, Ołena. Życie każdej z nich obfitowało w ostatnich miesiącach w dramatyczne wydarzenia. Cały czas strach o bezpieczeństwo bliskich, o mężów na froncie, o rodziców, którzy nie chcieli zostawić dobytku życia. Część dziewczyn słabo jeszcze mówi po polsku, co absolutnie niczemu nie przeszkadza, bo ludzie w sklepie są pełni zrozumienia. Ołena mówi dobrze. Ma bogate słownictwo i śliczny wschodni zaśpiew. Gdy w sklepie nie ma klientów, czasem przystaniemy obok warzyw i porozmawiamy chwilkę o pogodzie. A przynajmniej prognoza pogody jest punktem wyjścia.

Magda: Wariactwo z tymi świątecznymi zakupami, wszystko na ostatnią chwilę. U was Wielkanoc wypada później, prawda?

Ołena: Bez porządnych zakupów nie ma świąt. Na święta – wszystko, co najlepsze. Czy tu, czy w domu. My do świąt mamy jeszcze trochę czasu. Do 16 kwietnia.

Jakie to będą święta dla waszej rodziny?

Dobre, bo jesteśmy w Polsce wszyscy razem. Mąż, córka, mama. Mama co prawda chce wracać do domu, ale nie chce jej puścić. Koleżanki jej piszą sms-y: „wracaj, normalnie jest, spokojnie jest”. Ludzie przyzwyczaili się do syren, alarmów. Tam gdzie mieszkamy na Ukrainie, nie jest jeszcze bezpiecznie. A oni już mają taką swoją nową normalność.

A z której części Ukrainy pani pochodzi?

Mieszkamy w wiosce oddalonej 15 km od miasta Dniepr, po ukraińsku Dniepro. To na środkowym wschodzie. To Zaporoże. Niedaleko Obwód Doniecki. Jak się urodziłam, nazywało się Dniepropietrowsk, a jeszcze wcześniej, przed rewolucją Jekatierinosław (bo miasto założyła caryca Katarzyna II). Skomplikowane to wszystko, jak nasza historia.

Jak na Ukrainie obchodzi się Wielkanoc? Czy to święto równie ważne jak w Polsce?

O: O tak, teraz już tak, chociaż nie zawsze tak było. Bo przed 1991 rokiem nie mogliśmy tak zwyczajnie świętować. Jak byłam mała, Wielkanoc obchodziliśmy z zasłoniętymi oknami, żeby sąsiedzi nie widzieli. Część była jak my, też obchodziła, ale byli też tacy, którzy mogli donieść, że Wielkanoc robimy. Za to można było mieć upomnienie w zakładzie pracy, nieprzyjemności. Nie było dobrze widziane. Awansu można było nie dostać, podwyżki. Cała wieś pracowała w zakładach metalurgicznych, woleli nie ryzykować. Nic dziwnego. Zresztą i tak jakichś specjalnych obchodów nie było, bo cerkiew nie działała.

Nie było u was cerkwi?

Budynek był, ale zamknięty. U nas w wiosce działał tylko kościół katolików.

Jak to się stało, skąd w latach 80. XX wieku na wschodzie Ukrainy kościół katolicki? I to działający?

U nas są największe na Ukrainie złoża żelaza, ropy, gazu, węgla. Dużo fabryk, hut, kopalni. Jest nawet złoto. W XIX wieku przyjechali do miasteczka Polacy zakładać przemysł. I zostali. Do dziś żyją ich potomkowie. To był ich kościół. Nie dali zamknąć. Ze święconką szli, z palemkami szli, na pasterkę szli, co niedziela szli. Nikogo się nie bali. Dla nich ten kościół był trochę jak Polska.

Ale teraz cerkiew już jest? Działa?

O tak, zaczęła działać zaraz po referendum o wolną Ukrainę. Pamiętam wtedy mama i babcia mówią w Wielką Sobotę wieczorem, że do cerkwi idziemy. A ja się pytam mamy, co my tam będziemy robić. A mama na to, że nie wie, bo nigdy na Wielkanoc w cerkwi nie była. Ale jakoś poszło. Niektórzy wiedzieli co robić, więc reszta ich naśladowała. Na zachodzie Ukrainy, pode Lwowem, gdzie mieszkali moi dziadkowie, rodzice taty było inaczej. Tam większa wolność. Nie musieli ukrywać, że do cerkwi chodzą. U babci ikony nawet wisiały w domu. Jeździłam tam na wakacje. Jak wracałam do domu, to mama zawsze przypominała, żebym w szkole nie opowiadała, że te ikony tam wiszą. Dziadek spode Lwowa po polsku bardzo dobrze mówił. Mój tata też mówił.

Czy dlatego Pani tak świetnie sobie radzi?

Nie, ja się nauczyłam już w Polsce na kursie. Przyjechałam tu 5 lat temu, zarobić. W domu byłam wykwalifikowaną pielęgniarką na oiomie kardiologicznym, kochałam tę pracę, ale zarobki były zbyt niskie. Córka została w domu z moją mamą i moim mężem. Tam miała szkołę, przyjaciół. Jak wybuchła wojna ściągnęłam ją zaraz do mnie, do Warszawy. Chodzi do szkoły. Dobrze sobie radzi. Ja przez całe dzieciństwo i młodość mówiłam po rosyjsku. To mój pierwszy język. Wszystkie podręczniki mieliśmy po rosyjsku, tylko w ostatniej klasie jeden był po ukraińsku, od historii Ukrainy. Ale tak był napisany, że nikt nic z niego nie rozumiał, ani rodzice, ani nauczyciele.

Jak wygląda Wielkanoc w cerkwi?

Wielkanoc w cerkwi to piękna uroczystość. Nabożeństwo trwa w nocy. O 23 zaczyna się jutrznia. Świece, kadzidła i otwarte wrota Ikonostasu. Idzie się trzy razy dookoła cerkwi, z zachodu na wschód, potem pop puka krzyżem w drzwi i dopiero wtedy można wejść do środka. Wszyscy śpiewają. Ksiądz krzyczy „Chrystos woskriesie!”. Aż mam ciarki. Koszyczki też święcimy, dużo większe niż w Polsce, tylko u nas jeszcze świeczki się święci i paseczkę, małą paskę, babkę drożdżową, po rosyjsku „kulicz”. Ona inna niż u was. Nie taka słodka i w kształcie grzybka. Najważniejsze ciasto w „święto świąt”, jak mówimy. Zawsze ją piecze najstarsza kobieta w rodzinie. Jedna duża zostaje na stole. Mniejsze to podarki dla gości albo jak się idzie z wizytą do rodziny.

Życzę pani, byście następną Wielkanoc mogli już spędzić w domu.

Wierzymy, że tak będzie. Dzwoniłam do siostry, cerkiew stoi nietknięta. Bomby ją omijają. Pan Bóg jest z nami.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...