Rosyjski pilot śmigłowca uciekł na Litwę. „Ukraińcy nie są naszymi wrogami”
26-letni Dmitrij Miszow pochodzi z obwodu pskowskiego. Służył w rosyjskich siłach powietrznych w stopniu porucznika jako pilot śmigłowca szturmowego.
Nie chciał brać udziału w inwazji na Ukrainę
W styczniu ubiegłego roku – a więc na kilka tygodni przed rozpoczęciem inwazji na Ukrainę – zdał sobie sprawę, że Rosja szykuje się do wojny. Miszow nie chciał w niej uczestniczyć, więc złożył podanie o zwolnienie ze służby.
Bez skutku – podanie utknęło gdzieś w urzędniczej machinie. Tuż po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę Miszow został skierowany na Białoruś, gdzie obsługiwał śmigłowce transportowe.
Przypomnijmy, że szczególnie w pierwszych tygodniach inwazji białoruskie terytorium stanowiło dla Rosjan bazę wypadową na Ukrainę.
Wrześniowa mobilizacja pogrzebała szansę na odejście z armii
Miszow podkreśla, że nigdy nie był na Ukrainie. Miał jednak świadomość, że skierowanie go do walk nad Dnieprem jest jedynie kwestią czasu. W związku z tym ponowił starania o przejście do cywila.
We wrześniu był już bliski sukcesu, jednak wówczas Władimir Putin podpisał dekret o częściowej mobilizacji. Miszow usłyszał od swoich przełożonych, że w takich okolicznościach nie ma mowy o odejściu z armii pod jakimkolwiek pretekstem.
– Jestem oficerem wojskowym, moim obowiązkiem jest obrona mojego kraju przed agresją. Nie muszę być współsprawcą zbrodni. Nikt nam nie wyjaśnił, dlaczego ta wojna się zaczęła, dlaczego musieliśmy atakować Ukraińców i niszczyć ich miasta – powiedział Rosjanin w rozmowie z BBC.
„Ukraińcy nie są naszymi wrogami”
W styczniu Miszow został poinformowany, że „zostanie wysłany na misję”, co mogło oznaczać tylko jedno. Nie widząc innego wyjścia Rosjanin podjął pozorowaną próbę samobójczą.
Miał nadzieję, że w ten sposób zostanie uznany za niezdolnego do pełnienia służby wojskowej. Także i te nadzieje okazały się płonne. Przełożeni Miszowa oświadczyli mu, że po zakończeniu leczenia wraca do koszar.
To właśnie w trakcie rekonwalescencji Miszow przeczytał artykuł o jego rodaku, któremu udało się uciec pieszo na terytorium Łotwy. Miszow postanowił pójść w jego ślady.
– Nie odmawiałem służby w armii jako takiej. Służyłbym mojemu krajowi, gdyby stanął w obliczu realnego zagrożenia. Odmawiałem tylko współuczestnictwa w zbrodni. Gdybym wszedł na pokład tego śmigłowca, odebrałbym życie co najmniej kilkudziesięciu osobom. Nie chciałem tego zrobić. Ukraińcy nie są naszymi wrogami – powiedział Rosjanin.
„Wreszcie mogłem swobodnie oddychać”
Uznał, że z miejsca stacjonowania jego jednostki na Białorusi najbliżej będzie do granicy z Litwą. Rosjanin zabrał ze sobą jedynie niewielki plecak, do którego spakował niezbędne minimum.
Wbrew obawom, udało mu się nie zgubić drogi w nadgranicznym lesie i nie zostać złapanym przez białoruskich pograniczników. Udało mu się również sforsować biegnący wzdłuż granicy płot, który latem ubiegłego roku został wybudowany na polecenie władz Litwy.
Jak już wcześniej wspomniano, Miszow oczekuje obecnie na rozpatrzenie jego wniosku o azyl polityczny. Podkreślił, że chce „rozpocząć nowe życie w Unii Europejskiej”.
– Gdyby mnie aresztowali, mógłbym pójść do więzienia na długi czas (...) Wreszcie mogłem swobodnie oddychać – zakończył swoją opowieść Rosjanin.