Sekretarz USA w Pekinie. Chińczycy skorzystali z okazji, by okazać lekceważenie, ale jedna rzecz jest istotna
Pierwsza od pięciu lat na tak wysokim szczebli wizyta amerykańska w Chinach pokazuje, że na uspokojenie stanu zimnej wojny między oboma mocarstwami trzeba będzie jeszcze długo czekać.
Nikt w USA nie miał wielkich złudzeń, co do jej szybkich i pozytywnych efektów, jednak gospodarze dodatkowo zadbali, żeby nie dało się o tej wizycie powiedzieć wiele pozytywnego.
Już na progu pokazali swoje lekceważenie dla gościa, rezygnując z protokolarnych uprzejmości, należnych politykom tej rangi co Antony Blinken.
Brak czerwonego dywanu można jakoś przełknąć, jeśli w zamian uzyskuje się nieplanowaną i niezapowiedzianą audiencję u prezydenta Xî Jinpinga. Co z tego, skoro jej głównym celem było uzyskanie zdjęcia, na którym Blinken wygląda na skołowanego interesanta, któremu dano szansę na uściśnięcie dłoni wielkiego bossa z Pekinu.
Zmiękczanie bez rezultatu
Amerykański sekretarz stanu podjął się niewdzięcznego zadania i trzeba przyznać, że dzielnie skupiał się na udowadnianiu prawdziwości wyświechtanego komunału, że zawsze warto rozmawiać.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.