„Indiana Jones i artefakt przeznaczenia”, czyli przygoda woła tetryka. Bez spoilerów
Po „Królestwie kryształowej czaszki” wydawało się, że nadeszła chwila, w której Indiana Jones odłoży bat i na dobre uda się na filmową emeryturę. Fani sagi byli zawiedzeni, a może nawet wściekli, że ostatni akt pełnej przygód archeologicznej kariery doktora Henry’ego Waltona Jonesa okazał się, mówiąc delikatnie, trudny w odbiorze.
Bohater, który dostarczył widzom tak wielu emocji zasłużył na lepsze pożegnanie z ekranem.
Najwyraźniej podobnego zdania był twórca legendarnej postaci George Lucas. Po kilkunastu latach przerwy postanowił raz jeszcze wysłać Indianę na niebezpieczną misję. Na szczęście udziału w niej nie odmówił 80-letni Harrison Ford. Z kolei Steven Spielberg, reżyser pierwszych czterech filmów z serii, tym razem postanowił zasiąść na fotelu współproducenta, oddając stery Jamesowi Mangoldowi, znanemu m.in. z „Przerwanej lekcji muzyki”, „Logana” i „Le Mans ‘66”.