Referendum przyczyną porażki PiS-u? Spełnia się „przepowiednia Gowina“

Dodano:
Mateusz Morawiecki, Jarosław Kaczyński, Mariusz Błaszczak Źródło: PAP / Paweł Supernak
Jeżeli rekordowa frekwencja wyborów parlamentarnych wyniosła około 73 proc., a promowane wszystkimi sposobami referendum – 40 proc., co to oznacza dla władzy? Że praktycznie wszyscy, którzy wzięli w nim udział, musieli być wyborcami PiS. Czyli zamiast zmobilizować nowy elektorat, zadziałało kontrskutecznie. Być może tak wygląda przekleństwo każdej partii, która rządzi zbyt długo? Po jakimś czasie odrywa się od rzeczywistości i staje zakładnikiem własnych utopionych kosztów propagandowych.

Lata temu, gdy nic nie zapowiadało zmierzchu rządów Jarosława Kaczyńskiego, ówczesny wicepremier Jarosław Gowin powiedział mi, że jeżeli Prawo i Sprawiedliwość w końcu przegra, to tylko samo ze sobą. Choć lidera Porozumienia w polityce już nie ma, jego „proroctwo“ spełniło się na naszych oczach. Bo przecież mając do dyspozycji całe zaplecze mediów państwowych, ministerstw i spółek – pomimo nominalnej wygranej – PiS po ośmiu latach przejdzie do niewdzięcznej roli opozycji.

I zrobi to na własne życzenie, powtarzając błędy Platformy z 2015 r., która tak oderwała się od społeczeństwa, że nie była w stanie skorygować systemowej niemocy własnego języka, przesądów i ograniczeń.

Dzieje nieszczęsnego referendum, które w teorii miało zmobilizować elektorat szerszy niż PiS-owski, stanowią jedynie kropkę nad i historii, która rozpoczęła się znacznie wcześniej. Od mówienia tylko do przekonanych, a zmarginalizowania całej reszty Polaków. Warto jednak na chwilę skupić na nim uwagę, bo jego porażka wiele tłumaczy.

Jeżeli uświadomimy sobie, że kartę do głosowania pobrało ponad 23 proc. uprawnionych mniej, niż wzięło udział w wyborach, a „4xNIE“ odpowiedziało ok. 90 proc. uczestników referendum – daje nam to elektorat niemal identyczny z tym, który zagłosował na partię Jarosława Kaczyńskiego. Więc po co to wszystko było? Jaką wartość dodaną wygenerowało łączenie tych dwóch głosowań oraz cała dyskusja wokół pytań tak nieudolnie sformułowanych, że pierwsze o „wyprzedaży przedsiębiorstw państwowych“ trzeba było pisać od nowa, bo od strony prawnej po prostu nie miało sensu?

W teorii, referendum miało podbić stawkę wyborów oraz wykrzesać emocje „betonowej rezerwy“ elektoratu, która dałaby obecnej władzy około 230 mandatów. Na tyle sztab szacował swój „niedoszacowany w sondażach potencjał“. Niewygodna dla PiS-u prawda brzmi jednak następująco – referendum nie tylko nie zachęciło zdemobilizowanego elektoratu partii do obrony zdobyczy z dzieciny socjalu i bezpieczeństwa. Nie tylko nie pozyskało „środka“ i wahających się. Ono po prostu odstraszyło od partii tych, którzy nawet z czystego pragmatyzmu zagłosowaliby za utrzymaniem status quo, ale być może z przekory, a po trochu z konformizmu – popłynęli z nurtem powszechnych odmów pobrania karty do głosowania. A to z kolei mogło iść w parze ze zmianą preferencji partyjnych, których wcześniej nie brano pod uwagę.

Oczywiście w sytuacji tak wielowątkowej jak przetasowania na szczytach władzy, nigdy jeden czynnik nie decyduje o porażce. W przypadku Platformy nie była nim „afera taśmowa“, w przypadku PiS-u referendum, ale trudno nie dopatrywać się w nim odbicia systemowej niezdolności do uczenia się na własnych błędach. W biologii za jeden ze zwiastunów świadczących o starzeniu się organizmu uznajemy zanik umiejętności bezbłędnego replikowania się komórek, które z czasem namnażają się z kolejnymi defektami, powodując efekt domina.

W partii Jarosława Kaczyńskiego – a być może każdej – było podobnie. Coś, co działało przez osiem lat, z czasem obrastało błędami, których nie korygowano, aż było zbyt późno, aby zrozumieć ich skalę. Po prostu zabrakło kogoś, kto powiedziałby, że granie tylko na większą mobilizację, nie wystarczy, żeby rządzić po raz trzeci. Straszenie Donaldem Tuskiem to za mało.

Tworzenie sytuacji napięcia, w której imigranci już czekają na demontaż płotu na granicy z Białorusią – gdy żadna parta tego nie postulowała – również nie było gamechangerem. Finisz kampanii Prawa i Sprawiedliwości był po prostu kapitulacją z walki o więcej, niż o głosy tych, którzy już dawno zostali przekonani.

Zastanawiam się, gdzie są dzisiaj sztabowcy, którzy jeszcze niedawno przekonywali, że „wewnętrzne sondaże pokazują czwórkę z przodu”, a „Trzecia Droga nie przekroczy progu”?

Czy tymi samymi obietnicami karmili Jarosława Kaczyńskiego? W tej chwili to przecież Trzecia Droga jest największym wygranym, bez niej nie da się utworzyć koalicyjnego rządu, a o „czwórce z przodu“ PiS może pomarzyć. Kiedy w sumie błędów osiągnął „punkt bez powrotu”, nie wiem, ale referendum mogło przechylić czarę goryczy. Na własne życzenie. Jak przewidział to Gowin.

Źródło: Wprost
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...