Związkowy pośredniak
W niemal każdym regionalnym oddziale NSZZ "Solidarność" po 1989 roku otworzono kluby pracy. To właśnie tutaj zgłaszały się osoby wyrzucane ze swoich zakładów, a pracownicy związkowych "pośredniaków" często stawali "na głowie", żeby znaleźć nowe zajęcie swoim podopiecznym. W ostatnich miesiącach profil ich pracy drastycznie się jednak zmienił. Pracownicy klubów, zamiast szukać pracy, coraz częściej szukają pracowników.
Gazeta podaje przykłady: Do wrocławskiego klubu pracy każdego tygodnia zgłasza się co najmniej 60 pracodawców. Ale bywa i tak, że jest ich prawie setka. "W ciągu całego miesiąca uzbiera się z 300 różnych anonsów" - precyzuje Maria Jaworska z "pośredniaka". "O pomoc proszą przede wszystkim przedsiębiorstwa szukające pracowników fizycznych: budowlańców, elektryków, hydraulików. Czyli największym powodzeniem cieszą się w tej chwili ci, którzy wyjechali za granicę" - dodaje.
Wśród "klientów" wrocławskiego klubu były już tak duże zakłady, jak Wrozamet, Mastercook, Polar i Volvo. "Teraz firmy o pracowników się biją. Już na starcie oferują stałą umowę o pracę, co jeszcze dwa lata temu dla zwykłego śmiertelnika było marzeniem nie do spełnienia" - podkreśla Jaworska.
Podobnie jest w Łodzi. "Skończyły się absurdalnie wysokie wymagania i absurdalnie niskie płace na umowę o dzieło. My w tej chwili mamy około 50 bardzo poważnych ogłoszeń, w zdecydowanej większości skierowanych do pracowników fizycznych" - wyjaśnia Marian Laskowski z łódzkiej "S".
Na wiele anonsów od wielu miesięcy nikt nie odpowiada - pisze dziennik. W stolicy polskiego włókiennictwa na nowych pracowników nie mogą się doczekać firmy, które szukają księgowych czy kierowców. Stacja ratownictwa medycznego już dawno zgłosiła zapotrzebowanie na 15 osób, które by usiadły za kółkiem karetek. Oferowała darmowe szkolenie na ratownika. Zainteresowała się jedna osoba - podaje "Metro".
Z podobnymi problemami boryka się Stocznia Północna w Gdańsku. Jej ogłoszenie wisi od wielu miesięcy w siedzibie lokalnej "S". "Chętnych jest niewielu" - mówi Aleksandra Komola.