Białoruskie wojska nie wejdą do Ukrainy. „Zabetonowana i zaminowana granica”
Samozwańczy prezydent Białorusi od początku inwazji zapewniał, że jego wojska będą wspierać militarnie Rosję, tylko w przypadku, gdy zostaną zaatakowane. Z początkiem tego roku dyktator ostrzegł jednak, że świat może zmierzać w kierunku trzeciej wojny światowej. Apelował, by „przygotować się do tego mentalnie i strategicznie”.
Aleksandr Łukaszenka pojawił się w czwartek na Kremlu i jeszcze przed spotkaniem z Władimirem Putinem deklarował gotowość do pomocy Rosji. Miałaby ona polegać na przygotowaniu pola pod rozmowy pokojowe między Mińskiem a Moskwą. Dostawy sprzętu od zachodnich sojuszników nazwał niepotrzebną „eskalacją konfliktu”.
Łukaszenka: Ukraińsko-białoruska granica jest zaminowana i zabetonowana
Drugiego dnia wizyty w Moskwie również spotkał się z dziennikarzami. Ci pytali go, czy białoruskie wojska zaangażują się w konflikt. Dyktator oświadczył, że nie pójdzie na wojnę z Ukrainą ramię w ramię z Rosją. Tłumaczył, że spowodowane jest to „fortyfikacjami” na ukraińskiej granicy.
– Gdybyśmy dzisiaj rozpoczęli wojnę z Ukrainą, to by to nie pomogło. Bo Ukraińcy mają zabarykadowaną granicę, więc nie można tam się dostać – tłumaczył. Jak mówił, całość jest „zaminowana i zabetonowana, a stacjonować tam może nawet 120 tys. ukraińskich żołnierzy”.
– No cóż, chcą rzucić wojska z granic na front, a tam postawić Francuzów. Czekamy – w ten sposób odniósł się do propozycji Emmanuela Macrona. Francuski prezydent przekazał niedawno, że nie wyklucza wysłania zachodnich wojsk do Ukrainy. Jego słowa wywołały burzliwą dyskusję w Europie.
Szef MSZ Francji Stephane Sejourne wyjaśnił później, że nie chodziło o wojskowych, którzy braliby udział w walkach na linii frontu. Wskazał, że chodzi o personel, który nie będzie realizował misji ofensywnych, a jedynie wspierające np. rozminowywanie terenów i obiektów, udział w produkcji broni lub prace w obszarze cyberbezpieczeństwa.