Spór o migrantów z Czerlonki. „Takiej skali hejtu nie było nawet za PiS-u”

Dodano:
Migranci w samochodzie aktywistki Źródło: Facebook / Beata Siemaszko
Migranci, którzy koczowali na przystanku w Czerlonce w województwie podlaskim, nie zostali cofnięci na Białoruś. Otrzymali pomoc od aktywistów, co spotkało się z ostrą reakcją części internautów.

Spór o migrantów z Czerlonki rozgorzał po tym, jak do mediów społecznościowych trafiło zdjęcie grupy cudzoziemców, koczującej na przystanku autobusowym w tej miejscowości. Fotografię wykonała sołtys Czerlonki, skarżąca się na całą sytuację. Z medialnych relacji dowiadywaliśmy się, że dzieci nie chciały korzystać z tego miejsca, a lokalni mieszkańcy rzekomo bali się wychodzić wieczorami na ulice.

Migranci na przystanku w Czerlonce podzielili internautów

Krzysztof Bosak z Konfederacji straszył, że następnym krokiem po zajęciu przystanku będą koczowiska migrantów w miastach. „Popatrzcie, co Tusk robi z Polską. Zaczęło się” – komentował Janusz Kowalski z Suwerennej Polski. Sprawę skomentowała też mjr Katarzyna Zdanowicz, rzecznik prasowa Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej.

– Migrantom towarzyszą aktywiści z organizacji, które świadczą pomoc prawną w złożeniu wniosków o objęcie międzynarodową ochroną. Przystanek w Czerlonce mógł być jedynym punktem orientacyjnym w okolicy i miejscem, do którego wzywany jest patrol do interwencji. Czerlonka jest przez nas monitorowana, nie ma powodów do obaw – zapewniała w rozmowie z Wirtualną Polską.

Migranci z Czerlonki czekają na status uchodźców

Jak wyjaśniano, migranci czekający na przyznanie statusu uchodźcy mogą przebywać w ośrodkach wskazanych przez Straż Graniczną. Należy pamiętać, że nie wszystkie z tych ośrodków to placówki zamknięte. O losie grupy z przystanku w Czerlonce informowała szczegółowo Agata Kluczewska, wolontariuszka Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego.

– Pojechali do placówki Straży Granicznej, tam przeprowadzono z nimi wywiad, który jest podstawą wszczęcia procedury o udzielenie ochrony międzynarodowej. Przygotowano im tymczasowe dokumenty i wskazano ośrodek recepcyjny. Ponieważ ośrodki recepcyjne są w innych województwach, odebraliśmy ich i zawieźliśmy do Białegostoku, skąd pojadą do ośrodków pociągiem – relacjonowała WP.

Aktywiści działają mimo rosnącego niezadowolenia

Opisując sytuację na Facebooku dodała, że zawiozła migrantów na obiad do lokalu sieci McDonald's. Tam zaniepokojony mieszkaniec wezwał policję, która sprawdziła dokumenty migrantów, nie podejmując dalszej interwencji. „Sytuacja prawna nie wzbudziła wątpliwości” – pisała aktywistka.

„Bo wyobraźcie sobie, czarni ludzie mogą: korzystać z przystanków, wsiadać do samochodów, jadać w restauracjach. Za pełnym przyzwoleniem polskich służb. Bo takie jest prawo. Naprawdę wolno im się przemieszczać, jeść w restauracjach” – dodawała, podsumowując całe zamieszanie.

Kolejna wolontariuszka, Beata Siemaszko opublikowała inne zdjęcie z migrantami. „Ludzie z Czerlonki i z innych miejsc, przystanków, domów, knajpek i ulic. To my. Nie burzcie się. Taka jest rzeczywistość. Aryjskie sympatie są passe” – pisała, wywołując agresywne reakcje internautów. Znalazły się nawet głosy, wzywające do delegalizacji Grupy Granica oraz innych podobnych organizacji humanitarnych.

„Takiej skali hejtu, gróźb pod adresem ratowników humanitarnych, działających na pograniczu nie było nawet za czasów PiS-u” – zwracał uwagę bloger Piotr Czaban. WP podkreśliła, że dużą część poparcia aktywiści utracili zwłaszcza po śmierci polskiego żołnierza na granicy. Zarzuca im się, że swoją pomocną postawą przyczyniają się do pogłębienia kryzysu migracyjnego, zachęcając kolejnych cudzoziemców do prób sforsowania granicy.

Źródło: Wirtualna Polska
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...