Afganki ranne przez Polaków wracają do kraju
"Była częściowa amputacja stopy, było złamanie kończyny. Były rany odłamkowe, które wymagały opatrzenia oraz odpowiedniego postępowania ortopedycznego i chirurgicznego" - powiedział Hytroś. Jak dodał kobiecie, której amputowano część stopy, założono protezę oraz zaopatrzono w buty ortopedyczne.
Kobiety w wieku ok. 20, 30 i 60 lat przyleciały do Polski we wrześniu wraz z powracającą z Afganistanu delegacją polskiego Ministerstwa Obrony Narodowej. Były leczone w wojskowym szpitalu przy ul. Szaserów. W poniedziałek wieczorem samolot z kobietami oraz ich opiekunami odleciał z lotniska wojskowego na warszawskim Okęciu.
Rzecznik Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych mjr Dariusz Kacperczyk pytany, czy kobiety obwiniają polskich żołnierzy za to co się wydarzyło, odparł: "One tak naprawdę w ogóle nie chcą na ten temat rozmawiać".
"Udało nam się dojść do porozumienia bezpośrednio tam na miejscu, zaraz po tym tragicznym zdarzeniu, że przylecą do Polski, żeby pomóc im tutaj" - dodał.
Zgodnie z miejscową tradycją wojsko "zrekompensowało" straty rodzinom poszkodowanych. W ramach zadośćuczynienia, bliskim zabitych i rannych wypłacono odszkodowanie, otrzymali także owce, barany i mąkę.
Jak podkreślił Kacperczyk, gdyby nie pomoc polskich lekarzy, prawdopodobnie do końca życia kobiety miałyby poważne problemy zdrowotne. "Szczęśliwie w naszych warunkach mogliśmy im pomóc na tyle, żeby wróciły do normalnego życia" - powiedział.
Jak dodał, w Polsce pozostały dwie inne osoby, które jeszcze jakiś czas będą wymagały leczenia. Zaznaczył, że nie są to osoby poszkodowane w wyniku akcji polskich żołnierzy. "Te dwie osoby zostały wytypowane przez starszyznę plemienia do leczenia w Polsce jako dodatkowe osoby, na ich życzenie" - powiedział Kacperczyk.
Płk Hytroś wyjaśnił, że po szeregu zabiegów kobiety nie wymagają już intensywnej opieki. "Nasi przedstawiciele będą na miejscu nadal się nimi opiekowali" - podkreślił Hytroś, który koordynował przyjazd kobiet do Polski.
Pytany, czy podczas leczenia wystąpiły jakieś trudności, ocenił, że "trudnościami były bariery kulturowe i językowe".
"Tłumacze nie do końca byli w stanie przetłumaczyć ich język, ponadto przyjeżdżali tu kiedy był jeszcze Ramadan (muzułmański miesiąc rytualnego postu-PAP), mieli inne zwyczaje żywieniowe" - dodał.
Do tragicznego zdarzenia doszło 16 sierpnia, gdy polscy żołnierze otworzyli ogień w kierunku afgańskiej wioski Nangar Khel.
Według prokuratury, doszło do tego kilka godzin po ataku na patrol, a w osadzie nie było talibańskich bojowników. Wskutek ostrzału zginęło sześcioro Afgańczyków, dwie kolejne osoby zmarły w wyniku odniesionych ran. Wśród poszkodowanych były dzieci i kobiety - trzy z nich zostały trwale okaleczone.
Sześciu żołnierzom prokuratura zarzuciła zabójstwo ludności cywilnej, za co grozi od 12 lat więzienia do dożywocia. Siódmemu postawiono zarzut ataku na niebroniony obiekt cywilny - grozi mu do 25 lat więzienia. Wśród zatrzymanych jest m.in. dowódca zespołu bojowego "Charlie" mjr Olgierd C.pap, ss