Przygotowywała Hołownię i Tuska. Ekspertka wskazała, kto powinien być kandydatem PiS-u

Dodano:
Donald Tusk i Szymon Hołownia / Źródło: X / Sejm RP
– Najlepszym krokiem PiS byłoby wystawienie w wyścigu o prezydencki fotel Mariusza Błaszczaka, choć ma on problem podobny do Kamali Harris. Ta podczas starcia z Trumpem musiała pokazać się jako liderka, nie „pomocnica Joe Bidena”. Do Błaszczaka przylgnęła łatka bycia w cieniu Jarosława Kaczyńskiego – ocenia dla „Wprost” Barbara Krysztofczyk, trenerka wystąpień publicznych.

Debata i jednocześnie pierwsze spotkanie wiceprezydentki Kamali Harris i byłego prezydenta Donalda Trumpa są na ustach całego świata. Wspólnie z Barbarą Krysztofczyk, która do wystąpień publicznych i analogicznych starć przygotowywała między innymi Szymona Hołownię, Donalda Tuska czy Bronisława Komorowskiego, przenalizowaliśmy wizerunkowe rozgrywki kandydatów.

– Harris wypadła lepiej, choć Trump trzymał poziom. On był w trudniejszej sytuacji wyjściowej, bo sporo amerykańskich komentatorów porównywało jego wystąpienie nie do oponentki, a do jego samego z pierwszej debaty (z Joe Bidenem), kiedy to wygrał bezapelacyjnie. Tym razem wypadł nieźle, ale słabiej niż poprzednio. Stąd wrażenie przegranej. Największym wyzwaniem dla republikańskiego polityka było nie dać się sprowokować – twierdzi ekspertka.

Donald Trump rozmawia z przedstawicielami mediów po debacie prezydenckiej

Nie zawsze się to udawało. Trump dał się ponieść emocjom, mówiąc między innymi o rzekomym zjadaniu zwierząt domowych przez imigrantów z Haiti lub „aborcji już po narodzeniu dziecka”. Marco Rubio – republikański senator z Florydy – tłumaczył potem słowa byłego prezydenta.

– Wyjaśniał, że Trumpowi chodziło rzekomo o to, że w niektórych stanach, tuż po narodzinach poważnie chorego dziecka, nie ratuje się go tylko pozwala umrzeć.

„Let’s turn the page”

Podczas debaty padły też słowa czy zwroty-klucze. Jak wyjaśnia ekspertka, wszystko po to, by trafić do konkretnych grup wyborców.

Trump celowo powiedział, że Harris „zabierze ludziom broń”, bo wie, że ci posiadający ją w domu mogą mieć obawy. Z kolei demokratka wielokrotnie powtarzała hasło „bunch of lies” (zbiór kłamstw – red.) czy „let’s turn the page” (rozpocznijmy nowy rozdział – red.).

– Kamala musiała pokazać, że to ona będzie świeżym startem, nowym rozdziałem. Jednocześnie nie mogła uderzać w Joe Bidena lub zbyt dosłownie się od niego odcinać. Myślę, że to sformułowanie dobrze wybrzmiało podczas debaty.

Nie dało się również nie zauważyć przywołania przez Harris postaci Johna McCaina – amerykańskiego wojskowego i polityka, republikańskiego kontrkandydata Baracka Obamy w wyborach w 2008 roku.

– Starszemu pokoleniu dość dobrze on się kojarzy, podobnie jak u nas choćby Tadeusz Mazowiecki. A, że Harris wspomniała o nim bez wyraźnego kontekstu, zapewne był to zabieg przygotowany wcześniej by wywołać u konkretnych grup wyborców określone emocje.

Demokratka mówiła także o największych skandalach za czasów prezydentury Trumpa czy o jego najbardziej kontrowersyjnych poglądach. Nie zabrakło więc wątku ataku na Kapitol, rasizmu, aborcji.

– Starała się przypomnieć wyborcom te obrazy, negatywnie wpływające zresztą na wizerunek republikanina. Harris była naprawdę dobrze przygotowana, nauczona zgrabnych zwrotów, pewna siebie, charyzmatyczna. Miała trudne zadanie – udowodnienie niezdecydowanym, że naprawdę nadaje się na liderkę i nie boi się Trumpa. Ten zaś był stonowany, skupiał się na tym, by trzymać emocje na wodzy. Improwizował. Harris patrzyła na niego, pozwalała sobie na swobodną mimikę, podczas gdy były prezydent unikał jej wzroku i był powściągliwy – jak na siebie – w gestykulacji.

Nawiązanie do Polonii

Warto zwrócić też uwagę na uścisk dłoni przed rozpoczęciem debaty. Zainicjowała go Harris.

– Tym gestem nie mogła przegrać. Każde zachowanie Trumpa dawało jej punkty. To, że podał dłoń było z jego stroną zgodą na jej inicjatywę, niejako przyjął jej przewodnictwo. Gdyby zaś nie odpowiedział, pokazałby arogancję i butę. Tak czy siak, ona już od początku stawia się w lepszej pozycji. Choć uważam, że Kamala mogła to lepiej ograć. Był u niej jednak widoczny wtedy lekki stres. Po kilku minutach weszła w rolę i emocje opadły.

Debata Kamali Harris i Donalda Trumpa

Podczas starcia kandydatów nie zabrakło nawiązania do Polski. Wiceprezydentka USA podkreśliła, że gdyby nie działania jej i Bidena na rzecz wsparcia Ukrainy, Putin wygrałby wojnę i "miał oko na resztę Europy, zaczynając od Polski".

– Dlaczego nie powiesz 800 tysiącom Amerykanów polskiego pochodzenia tu w Pensylwanii, jak szybko byś się poddał w zamian za przysługę i za to, co myślisz, że jest przyjaźnią z dyktatorem, który zjadłby cię na lunch? – zwróciła się do Trumpa.

– To nawiązanie do Polski miało nie tylko przypodobać się Polonii ale też pokazać, że Harris zna się na geopolityce i wie, kto jaką pełni w Europie rolę – podkreśla Barbara Krysztofczyk.

Zwraca też uwagę na inny trafny zabieg.

– Odnosząc się do wysokich kosztów życia w USA, Harris wiedziała, że deklaracje jej i Bidena mogą być dla wyborców niewiarygodne, więc powołała się na analizy ekspertów niezależnych. Miała również przygotowanych kilka konkretów (m.in. hasła o obniżeniu podatków dla małych biznesów oraz ułatwienia życia rodzinom), podczas gdy Trump improwizował. Widać to było szczególnie przy odpowiedzi na pytanie dotyczące Obama Care. To był jeden z najsłabszych momentów w jego wystąpieniu.

Krysztofczyk zauważa, że Harris – mniej znana od Trumpa – chciała dać się poznać wyborcom jako człowiek, a nie tylko jako polityk. Zręcznie wplatała wątki o sobie, o pracy jako prokurator, pochodzeniu, rodzicach.

Błaszczak z podobnym problemem do Harris?

Ekspertkę pytam także o porównanie polskich polityków do kandydatów z USA.

– Oglądając tę debatę, wracały mi wspomnienia związane ze starciem między Donaldem Tuskiem a Jarosławem Kaczyńskim z 2007 roku. Tusk i Harris chcieli pokazać, że umieją słuchać, więc nie mogli unikać wzroku przeciwników. Trump z kolei, jak i prezes PiS, nie patrzyli na oponentów.

Jeśli chodzi o polskie podwórko, osobowości łudząco podobnych do Trumpa czy Harris Krysztofczyk raczej nie zauważa.

– Butę zbliżoną do Trumpa prezentuje Przemysław Czarnek. Sposób wysławiania się zbieżny z Harris ma w jakimś zakresie Szymon Hołownia, choć tu nie mogę być do końca obiektywna, bo pracowałam z nim. Rafał Trzaskowski może i ma podobnie wolnościowe poglądy, ale demokratka kreuje się na przyszłą prezydentkę wszystkich ludzi. Prezydent stolicy zaś lubi przypominać, że obraca się w gronie artystów i chyba wciąż nie znalazł pomysłu, na to, jak pokazać, że faktycznie może być prezydentem różnych Polaków.

Co zatem z potencjalnym kandydatem PiS-u w przyszłorocznych wyborach?

– Tobiasz Bocheński nie ma większych szans. Myślę, że najlepszym krokiem PiS byłoby wystawienie w wyścigu o prezydencki fotel jednak Mariusza Błaszczaka, choć ma on problem podobny do Kamali Harris. Ta podczas debaty musiała pokazać się jako liderka, a nie „numer 2”, „pomocnica Joe Bidena”. Do Błaszczaka przylgnęła łatka bycia w cieniu Jarosława Kaczyńskiego. Wydaje mi się, że sztabowcy PIS już teraz podjęli walkę z tym wizerunkiem. Wystarczy popatrzeć na jego ostatnie działania – częściej występuje w mediach, rzadziej odnosi się do słów prezesa. Na dziś jest to więc najbardziej prawdopodobny scenariusz – puentuje Barbara Krysztofczyk.

Źródło: WPROST.pl
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...