Tak naprawdę wygląda dramat powodzian. „Miałem wrażenie, jakbym oglądał film”
Jeszcze w sobotę w kłodzkiej restauracji Nota Bene odbywało się przyjęcie ślubne. Dziś lokal jest niemal całkowicie zrujnowany. – Najważniejsze, że mury ocalały, chociaż tyle szczęścia – opowiada Onetowi pan Wojciech Majdański, właściciel lokalu. Portal opisał, jak przerażający żywioł wyglądał z perspektywy mieszkańców dolnośląskiego miasta.
„Nysa Kłodzka niejednokrotnie się podnosiła”
Informacje o nadchodzącej powodzi dotarły do restauracji, kiedy ślubni goście jedli deser. – Nagle poczułem się, jakbym znalazł się na tonącym Titanicu – słyszy portal. Lokal momentalnie opustoszał, a pan Wojciech z żoną Agnieszką i dwiema córkami, Leną i Julią, zaczęli wynosić, co tylko było możliwe. Jedzenie oddali do szkoły, w której zbierali się ludzie z pobliskich, zalanych już terenów.
W nocy woda podeszła już pod same okna Nota Bene. – Choć było dramatycznie, to wciąż jeszcze przed północą trzymaliśmy się nadziei, że woda wyżej nie podejdzie. Że na tym etapie powódź się zatrzyma – relacjonuje restaurator. Tłumaczy, że od siedmiu lat, kiedy to restauracja została otworzona, Nysa Kłodzka niejednokrotnie się podnosiła, nawet o pięć metrów.
„Woda wdzierała się przez okna”
Nadchodząca woda poruszyła w zasadzie wszystkich mieszkańców dolnośląskiej miejscowości. Nocą wielu z nich zebrało się na przechodzącym nad wzbierającą Nysą Kłodzką moście. – Żona nie chciała mnie puścić. Musiałem zobaczyć, jak to wszystko wygląda – wspomina pan Wojciech.
– Strażacy dramatycznym krzykiem zganiali nas z mostu. Miałem wrażenie, jakbym oglądał film o niespotykanym trzęsieniu ziemi, o potężnym tsunami. A my nie mogliśmy nic zrobić. To jedno z najbardziej traumatycznych wspomnień – opowiada portalowi.
W niedzielny poranek wszystko było jasne. Do restauracji nie dało się już wejść. Podobnie wyglądały inne lokale. – Woda wdzierała się przez okna i porywała towar z pobliskich sklepów, a z mieszkań meble. Tę tragedię wciąż mam w oczach – mówi pan Wojciech.
„Teraz trzeba zapanować nad emocjami”
Po przejściu wielkiej wody w restauracji utrzymał się jedynie ciężki sprzęt kuchenny. Powódź zabrała nawet archiwalne zdjęcia lokalu, w tym te z powodzi tysiąclecia z 1997 roku. Zniknęły rodzinne pamiątki, drzewo genealogiczne przygotowane przed laty przez ojca pana Wojciecha. – Przetrwał pamiątkowy wazon kryształowy ze specjalną grawerką. Dostaliśmy ten prezent z okazji rocznicy ślubu od przyjaciół. Nie zapomnę, jaki byłem szczęśliwy, że pamiątka ocalała – opowiada restaurator.
Pan Wojciech jest jednak pełen nadziei. Wierzy, że uda mu się ponownie otworzyć restaurację. – Najważniejsze jest, aby nie tracić wiary. Teraz trzeba zapanować nad emocjami. Wiem, nie jest o to łatwo. Znam wielu przedsiębiorców, którzy naprawdę mają dość. Mówią: "Basta, to koniec". I trudno im się dziwić, ale wsparcie lokalnej społeczności jest budujące – tłumaczy. Podobnie mówi o całym mieście. – My to wszystko jeszcze odbudujemy – zapowiada.