"Za grosze nie robię"
Według gazety, wina leży po stronie pracodawców, którzy oferują zbyt niskie płace.
Do pośredniaka w Katowicach każdego miesiąca trafia tysiąc ogłoszeń pt. "Dam pracę". Dolnośląskie firmy szukają fachowców po zawodówkach, inżynierów po technikach i studiach, mechaników samochodowych, handlowców, kucharzy, barmanów. Wystarczy przejrzeć anonse, by znaleźć robotę zgodną z własnym wykształceniem i umiejętnościami. Ale nawet na jedną trzecią takich ogłoszeń nikt nie zwraca uwagi.
"Pracy jest dużo więcej niż chętnych do jej wykonywania. Jedynym problemem w tej chwili są pieniądze. Ludzie nie będą już pracować za najniższą krajową, czyli 1126 zł brutto. Niestety, pracodawcy jeszcze tego nie rozumieją" - opowiada Iwona Gadomska z katowickiego powiatowego urzędu pracy.
Podobnie jest w całym kraju. W stolicy, gdzie bezrobocie wynosi nieco ponad 3 proc., pracowników poszukuje niemal każdy sklep, zakład fryzjerski, urząd i prywatna firma. Identyczna sytuacja jest w dużo mniejszej Zielonej Górze z 5-proc. bezrobociem.
"Jeśli ktoś ma chęci, zatrudnienie na pewno znajdzie. Tyle że ci, którzy mają kwalifikacje, nie chcą pracować za 900 czy 1000 zł. Wolą wyjechać za granicę albo szukać roboty, która usatysfakcjonuje ich finansowo. Z kolei ci, którzy kwalifikacji nie mają, nauczyli się kombinować. Uważają, że praca nie jest im potrzebna" - mówi gazecie Małgorzata Piskorska z zielonogórskiego pośredniaka. "Tacy ludzie dostają dofinansowanie do czynszu, ich dzieci mają zapewnione posiłki w szkolnej stołówce, a opieka społeczna jakąś zapomogę wypłaci. To rozleniwia" - uważa.
Eksperci od rynku pracy nie mają wątpliwości: pracodawcy będą musieli więcej płacić tym, którzy chcą pracować, a państwo aktywizować tych, którzy postanowili żyć na koszt nas wszystkich.
"W sytuacji, kiedy brakuje rąk do pracy, jak najszybciej trzeba skończyć z utrzymywaniem w pełni zdrowych ludzi, których jedynym problemem jest lenistwo" - mówi Jacek Męcina z Konfederacji Pracodawców Prywatnych. "Można się też spodziewać, że pracodawcy będą zmuszeni do podwyższenia wynagrodzeń" - dodaje.
Męcina ostrzega, że możliwości firm szybko mogą się wyczerpać. Nieustanne podnoszenie płac, które nie będzie szło w parze z wydajnością przedsiębiorstw, doprowadzi do tego, że przestaną być one konkurencyjne w swoich branżach. "A wtedy firmy zaczną szukać oszczędności. Te najłatwiej znaleźć, zwalniając pracowników" - ostrzega na łamach "Metra" ekspert z KPP.