Otylia w szpitalu, start na olimpiadzie zagrożony
W ubiegłym tygodniu mistrzyni olimpijska przeszła nieprzyjemny zabieg: lekarze wbili jej w kość twarzy grubą igłę, by dostać się do chorej zatoki, w której rozwija się niebezpieczna bakteria. Lekarz podaje tylko znieczulenie miejscowe, mimo to ból jest nieznośny. A na dokładkę pacjent wszystko widzi. Niestety, lek nie rozwiązał problemu. Otylia musi więc trzy razy dziennie dostawać kroplówkę.
Jest wyraźnie zmęczona chorobą, ale mimo to trenuje. Nie może pływać, bo w przedramieniu ma wenflon - plastikową rurkę umieszczoną w żyle, do której podłącza się kroplówkę. Otylia ćwiczy więc na lądzie - lekko, bo wycieńczony chorobą organizm nie jest w stanie znosić dużego wysiłku. Tym bardziej że kilka godzin po zajęciach delfinistka musi jechać do szpitala na kolejną kroplówkę. "W ogóle nie powinnam trenować, ale za cztery tygodnie w Eindhoven mam walczyć o nominację olimpijską" - wciąż wierzy w swoją siłę Jędrzejczak.
"Jeśli jeszcze tydzień Otylia będzie chora, o zawodach trzeba zapomnieć - martwi się trener. Jego zdaniem, już teraz wiadomo, że w Holandii zawodniczka nie będzie w szczytowej formie. Jednak o kwalifikację się nie boi. Otylia w tym roku uzyskała już wynik lepszy od minimum wyznaczonego przez Polski Związek Pływacki. Ostatecznie może więc zwrócić się o jego uznanie lub wyznaczenie innych zawodów. Jednak w Holandii mogła po raz czwarty z rzędu zdobyć złoty medal na 200 m motylkiem.
"Teraz pozostał jedynie cień szansy, że uda mi się ją postawić na nogi. O jakimś rozsądnym wytrenowaniu nie ma już mowy" - wyjaśnia zdenerwowany Słomiński podczas porannych zajęć w Ostrowcu. Zdaniem szkoleniowca prawdopodobnie Polka nie pojedzie na mistrzostwa świata na basenie 25-metrowym, które odbędą się pod koniec kwietnia w Manchesterze. Wtedy trzeba będzie już łatać dziury w treningach, walcząc o olimpijską formę. Choć i obrona złotego medalu w Pekinie stanie pod znakiem zapytania przez bakterię pustoszącą zatoki pływaczki.
Jędrzejczak w tym roku ostro ćwiczyła w wodzie tylko sześć tygodni. Pierwszy atak choroby nastąpił bowiem jeszcze na początku roku. Wówczas Otylia także przeszła bolesne punkcje. Nawrót nastąpił wkrótce po powrocie z Pekinu. Już tam czuła się źle, ale robiła dobrą minę do złej gry. Tak naprawdę, gdy nikt nie widział, walczyła z bólem, który był tak silny, że wywoływał nudności. Czuwa nad nią prof. Stanisław Bień, ale nawet tej klasy ekspert nie może precyzyjnie przewidzieć, kiedy Otylia będzie mogła wznowić normalne zajęcia.
"Nie wiem, co mam teraz zrobić. Cały czas rozmawiamy z lekarzem, lecz bakteria jest podobno wyjątkowo wredna" - mówi trener Słomiński. Trener kadry miał już drobiazgowy plan przygotowań: miesiąc po Eindhoven planował wylot do Sierra Nevada w Hiszpanii. Na katorżnicze treningi w wysokich górach mieli wrócić do kraju pod koniec czerwca, a olimpijską formę szlifować w Japonii.
Teraz w wodzie pracują niemal wszyscy kadrowicze, a Otylia, smutna i blada, siedzi na materacu na brzegu, przyglądając się kolegom. "Różne myśli przebiegają teraz przez głowę. Tymi czarnymi nie chcę się dłużej zajmować. Pozostaje żyć nadzieją. Do igrzysk pozostały jeszcze cztery miesiące. Pocieszam się, że gdy pokonam bakterię, to będę mogła regularnie pracować" - kończy zawodniczka rozmowę z dziennikiem "Polska".