Syria pod parasolem

Dodano:
Zanim rosyjskie okręty wezmą udział w manewrach w Wenezueli czeka je jeszcze wycieczka na Bliski Wschód. Czy chodzi wyłącznie o prestiżowe „pokazanie flagi”, czy jest to może kurtuazyjna wizyta w stylu „Schleswiga-Holsteina”?
Krążownik „Piotr Wielki" i trzy towarzyszące mu okręty płyną do Wenezueli niezwykle krętą drogą. Zamiast przeciąć gładko Atlantyk, nadkładają tysiące mil morskich w celu odwiedzenia kilku portów na Bliskim Wschodzie. Najważniejszym punktem odwiedzin będzie bez wątpienia Tartus – już teraz przygotowywany przez rosyjskich inżynierów do roli wielkiej bazy marynarki wojennej. W Tartusie stacjonuje aktualnie dziesięć rosyjskich jednostek w tym jedyny należący do Moskwy lotniskowiec „Admirał Kuzniecow". Po połączeniu z zespołem „wenezuelskim" znajdą się tam najpotężniejsze jednostki, w tym także najpotężniejszy krążownik i najnowocześniejszy niszczyciel.

Można by przejść nad tym do porządku dziennego, gdyby nie pewien, wydawałoby się, drobny zbieg okoliczności. Syryjczycy wydają się przygotowywać do kolejnego ataku na północny Liban i zajęcia portu w Trypolisie. Grunt pod inwazję przygotowany został jeszcze w połowie września tego roku, obecnie na zagrożonej wojną granicy znajduje się 10 tys. syryjskich żołnierzy.

Jak zachowają się Rosjanie w obliczu wojny? Prawdopodobnie nie wezmą udziału w bezpośredniej agresji. Ich dowódca może jednak „bronić" przestrzeni powietrznej w okolicach odświeżonej niedawno bazy, w zdecydowany sposób wpływając na potyczki syryjsko-izraelskie. Tartus leży 40 kilometrów od granicy syryjsko-libańskiej, rosyjskie rakiety przeciwlotnicze mają zasięg dziesięć razy większy...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...