Politycy: wspólne wybory to zły pomysł
Według sondażu Pentora dla "Wprost" z połowy października, 66 proc. ankietowanych chciałoby przyśpieszonych wyborów parlamentarnych i samorządowych, razem z prezydenckimi w 2010 r. Przeciwnego zdania jest 23 proc. badanych, zaś 11 proc. nie ma zdania w tej sprawie. Zgodnie z kalendarzem wyborczym, kolejne wybory parlamentarne powinny się odbyć jesienią 2011 r.; samorządowe - jesienią 2010 r.
Pomysł wspólnych wyborów przedstawił w ubiegłym tygodniu poseł Jarosław Gowin (PO). Koncepcja ta została jednak skrytykowana przez szefa klubu parlamentarnego PO Zbigniewa Chlebowskiego.
"Na razie nikt w Platformie nie rozważa takiego pomysłu" - powiedział wiceszef klubu PO Grzegorz Dolniak, pytany o możliwość połączenia wyborów prezydenckich, parlamentarnych i samorządowych.
Według niego, tak szerokie łączenie wyborów skutkowałoby "chaosem i zamieszaniem". "Dostrzegam argument obniżonych kosztów (połączonych wyborów), ale uważam, że doszłoby do pomieszania kampanii, nie byłoby wiadomo, kto na kogo głosuje" - powiedział.
Dolniak skomentował także wypowiedź prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który pytany w niedzielę o możliwość jednoczesnego przeprowadzenia wyborów prezydenckich i parlamentarnych w 2010 r. stwierdził, że nie wyobraża sobie wyborów w czasie, gdy Polska będzie przewodniczyła Radzie Unii Europejskiej (czyli w drugiej połowie 2011 roku). Prezydent zaznaczył, że "nie ma nic przeciwko temu", by skrócić kadencję parlamentu.
Dolniak ocenił, że prezydent widzi w łączeniu wyborów prezydenckich i parlamentarnych szanse na wzmocnienie swojej kandydatury, bo "notowania Prawa i Sprawiedliwości są wyższe niż głowy państwa".
W opinii szefa klubu PiS Przemysława Gosiewskiego, kadencja obecnego parlamentu mogłaby być krótsza z tego powodu, że w połowie 2011 roku rozpocznie się polska prezydencja w UE i "warto, by zmierzył się z nią rząd, który będzie miał silniejszy mandat". Poseł PiS zaznaczył, że ma nadzieję, iż nie byłby to już rząd Donalda Tuska.
Zdaniem Gosiewskiego, przedterminowe wybory mogłyby być rozważane także ze względu na ewentualne "skutki zmian gospodarczych" na świecie i w Polsce.
"Czy będą warunki polityczne, by dokonać skrócenia kadencji, tego nie wiem" - powiedział. "Z punktu widzenia partii opozycyjnej każdy dzień, o który możemy skrócić kadencję złego rządu, a tak oceniam rząd Donalda Tuska, jest niezmiernie ważną sprawą" - podsumował. Zastrzegł, że "obecnie nie ma podstaw wskazujących na potrzebę połączenia jakichkolwiek wyborów".
Zdaniem szefa klubu Lewicy Wojciecha Olejniczaka, wspólne wybory prezydenckie, parlamentarne i samorządowe "to nie jest dobre rozwiązanie". "To spowodowałoby, że ukształtowałby się rzeczywiście system dwupartyjny. A to oznacza szereg trudności w rządzeniu państwem, które obserwujemy ostatnio i spór między PiS a Platformą" - uważa polityk SLD.
W opinii Olejniczaka, wspólne organizowanie trzech różnych wyborów "oznaczałoby, że również w wyborach lokalnych liczyłaby się wielka polityka", a to - zdaniem szefa klubu Lewicy - "byłoby szkodliwe dla demokracji".
Według szefa klubu PSL Stanisława Żelichowskiego pomysł, aby jednocześnie odbyły się wybory prezydenckie, parlamentarne i samorządowe, jest nierozsądny i "nierealny". "Nikt na poważnie tego nie rozważa" - ocenił.
Poseł przypomniał o oświadczeniu Państwowej Komisji Wyborczej, z którego wynika, że nie można łączyć wyborów samorządowych z parlamentarnymi. Pytany, czy głosowanie mogłoby się odbyć w zbliżonym czasie, ale niekoniecznie tego samego dnia odpowiedział, że istniałoby wówczas ryzyko niskiej frekwencji.
Według niego, najbardziej prawdopodobny termin wyborów parlamentarnych to marzec 2011 r. Jego zdaniem, pozwoliłoby to nowej ekipie na odpowiednie przygotowanie się do objęcia przez nasz kraj prezydencji w UE w lipcu tego roku.
Dodał, że w sytuacji, gdyby jednak czasu okazałoby się zbyt mało, można byłoby rozważyć przesunięcie prezydencji na później. "To może być bardzo trudne" - przyznał.
W ocenie politologa z Uniwersytetu Śląskiego Marka Migalskiego pomysł wspólnych wyborów jest dosyć ryzykowny i może przynieść fatalne skutki dla systemu politycznego w Polsce.
"Wadą tego rozwiązania jest to, że gdyby rzeczywiście jedna partia przejęła władzę zarówno na poziomie parlamentu, jak i samorządu, oraz miała własnego prezydenta, to przy tak jednoznacznej przewadze mogłaby w istocie wyeliminować opozycję z życia politycznego na najbliższe kilkadziesiąt lat" - powiedział Migalski.
Jego zdaniem, mogłoby to trwale naruszyć polityczną równowagę w Polsce oraz umożliwić trwałe przejęcie władzy przez jedną opcję polityczną.
Ekspert przyznał, że przeprowadzenie trzech różnych głosowań w jednym roku ma także pewne zalety. "To rozwiązanie miałoby tę dobrą stronę, że mogłoby uczynić proces rządzenia, który dzisiaj jest rozbity i skonfliktowany, bardziej sterownym, wykonalnym i jasnym" - powiedział Migalski.
W jego ocenie, przejęcie przez jedną partię władzy w państwie pozwoliłoby, po pierwsze - sprawniej rządzić krajem, a po drugie - pozwoliłoby wyborcom w lepszym stopniu rozliczać tę opcję polityczną, gdyż nie mogłaby ona zrzucać odpowiedzialności na kogoś innego.
ND, PAP