Europo, zacznij działać
Dodano:
Do niedawna uważano, że Zachód to Europa i wyrosła z jej tradycji kulturowej Ameryka. Dziś politolodzy podkreślają jednak ich tożsamościowe odrębności.
Robert Kagan w słynnym eseju „Potęga i raj" orzekł, że „Amerykanie są z Marsa, a Europejczycy z Wenus” i mimo wspólnych korzeni ich poglądy na świat diametralnie się różnią. Słychać nawet głosy, że drogi Ameryki i Europy rozeszły się już w czasie rewolucji francuskiej.
Długo tlące się europejsko-amerykańskie animozje ujawniły się całą z mocą, gdy opanowany przez neokonserwatystów Biały Dom podjął decyzję inwazji na Irak w 2003 r. Europa, doświadczona wiekami krwawych wojen, zwłaszcza II wojną światową, dawno odrzuciła ideę użycia siły i należy do świata, opartego na dyplomacji i budowaniu gospodarczych i politycznych więzi. Ameryka uznaje, że jedynie posiadanie siły zapewnia bezpieczeństwo, a na międzynarodowe prawo nie ma co liczyć. Nastawiona na kompromis Europa nie zbudowała własnej armii, choć w Brukseli mówi się o tym od lat. W rezultacie słaby militarnie Stary Kontynent korzysta z bezpieczeństwa, jakie gwarantuje mu Ameryka, ponosząc tego koszty.
Ale wygląda na to, że Ameryka nie chce już dłużej pomagać Europie i zaczyna się rozglądać za nowymi partnerami strategicznymi. Mimo że Stary Kontynent z ulgą i nadzieją po ośmiu latach transatlantyckiej konfrontacji przyjął wybór Baracka Obamy, jest on prezydentem Ameryki, nie Europy. Znamienny jest fakt, że sekretarz stanu Hillary Clinton swoją pierwszą zagraniczną wizytę złożyła, nie jak tradycja nakazuje w Europie, a na Dalekim Wschodzie. Bo jak przepowiadają politolodzy, przyszłość świata będzie należeć do Azji, mimo gospodarczych sztormów, jakie teraz przeżywa ten kontynent.
A Europa bez USA pozostanie bezbronna, jej znaczenie na arenie międzynarodowej będzie zanikać. Świat będzie z nią handlował, ale nie będzie się z nią liczył. Jeśli nadal będzie sie oglądać na USA, pozostanie graczem drugiej ligi w światowej polityce. Teraz, czy się jej to podoba, czy nie, jest skazana na partnerstwo ze Stanami Zjednoczonymi, dopóki na nich opiera swoje bezpieczeństwo, a to powoduje, że musi nauczyć się godzić na kompromisy, jakie dyktuje jej Waszyngton.
Obama, który odziedziczył po Bushu długą listę morderczych wyzwań, zapewne wezwie jednak Europę do aktywności. Jeśli wówczas nie będzie ona miała nic do zaoferowania amerykańskiemu partnerowi, transatlantycki sojusz stanie się tworem papierowym. Wspólne wartości nic nie będą znaczyć bez wspólnych celów politycznych.
Być może Ameryka wyjdzie z kryzysu wzmocniona. Winston Churchill mawiał, ze Ameryka ma zwyczaj popełniania wszelkich błędów, jakie może popełnić, by na koniec w decydujących sprawach postąpić słusznie. Niestety, brak przesłanek do podobnego optymizmu w przypadku Europy. Musi ona w końcu zrozumieć, że nie czas na biadolenie, lamenty i oglądanie się na innych. Najwyższy czas zacząć działać i jasno określić, czego się chce. Zachód, by przetrwać, potrzebuje silnej Ameryki i silnej Europy, która mimo kryzysu wciąż ma szanse zaprzeczyć powiedzeniu irlandzkiego filozofa Edmunda Burke'a, że po rewolucji francuskiej „chwała Europy zgasła na zawsze".
Długo tlące się europejsko-amerykańskie animozje ujawniły się całą z mocą, gdy opanowany przez neokonserwatystów Biały Dom podjął decyzję inwazji na Irak w 2003 r. Europa, doświadczona wiekami krwawych wojen, zwłaszcza II wojną światową, dawno odrzuciła ideę użycia siły i należy do świata, opartego na dyplomacji i budowaniu gospodarczych i politycznych więzi. Ameryka uznaje, że jedynie posiadanie siły zapewnia bezpieczeństwo, a na międzynarodowe prawo nie ma co liczyć. Nastawiona na kompromis Europa nie zbudowała własnej armii, choć w Brukseli mówi się o tym od lat. W rezultacie słaby militarnie Stary Kontynent korzysta z bezpieczeństwa, jakie gwarantuje mu Ameryka, ponosząc tego koszty.
Ale wygląda na to, że Ameryka nie chce już dłużej pomagać Europie i zaczyna się rozglądać za nowymi partnerami strategicznymi. Mimo że Stary Kontynent z ulgą i nadzieją po ośmiu latach transatlantyckiej konfrontacji przyjął wybór Baracka Obamy, jest on prezydentem Ameryki, nie Europy. Znamienny jest fakt, że sekretarz stanu Hillary Clinton swoją pierwszą zagraniczną wizytę złożyła, nie jak tradycja nakazuje w Europie, a na Dalekim Wschodzie. Bo jak przepowiadają politolodzy, przyszłość świata będzie należeć do Azji, mimo gospodarczych sztormów, jakie teraz przeżywa ten kontynent.
A Europa bez USA pozostanie bezbronna, jej znaczenie na arenie międzynarodowej będzie zanikać. Świat będzie z nią handlował, ale nie będzie się z nią liczył. Jeśli nadal będzie sie oglądać na USA, pozostanie graczem drugiej ligi w światowej polityce. Teraz, czy się jej to podoba, czy nie, jest skazana na partnerstwo ze Stanami Zjednoczonymi, dopóki na nich opiera swoje bezpieczeństwo, a to powoduje, że musi nauczyć się godzić na kompromisy, jakie dyktuje jej Waszyngton.
Obama, który odziedziczył po Bushu długą listę morderczych wyzwań, zapewne wezwie jednak Europę do aktywności. Jeśli wówczas nie będzie ona miała nic do zaoferowania amerykańskiemu partnerowi, transatlantycki sojusz stanie się tworem papierowym. Wspólne wartości nic nie będą znaczyć bez wspólnych celów politycznych.
Być może Ameryka wyjdzie z kryzysu wzmocniona. Winston Churchill mawiał, ze Ameryka ma zwyczaj popełniania wszelkich błędów, jakie może popełnić, by na koniec w decydujących sprawach postąpić słusznie. Niestety, brak przesłanek do podobnego optymizmu w przypadku Europy. Musi ona w końcu zrozumieć, że nie czas na biadolenie, lamenty i oglądanie się na innych. Najwyższy czas zacząć działać i jasno określić, czego się chce. Zachód, by przetrwać, potrzebuje silnej Ameryki i silnej Europy, która mimo kryzysu wciąż ma szanse zaprzeczyć powiedzeniu irlandzkiego filozofa Edmunda Burke'a, że po rewolucji francuskiej „chwała Europy zgasła na zawsze".