Rozszerzenie, głupcze!
Dodano:
Słowa wicepremiera Vondry, nawet jeśli odosobnione, cieszą. Unii Europejskiej nic nie osłabia tak, jak robienie z siebie twierdzy.
Położenie UE, wyczerpanej przez zablokowaną reformę instytucjonalną i budzący najgorsze demony protekcjonizmu kryzys gospodarczy, jest nie do pozazdroszczenia. Nikt nie jest w stanie zaproponować dalekosiężnej wizji wykraczającej poza przepchnięcie traktatu lizbońskiego i fastrygowanie rozłażącej się w szwach współpracy gospodarczej. Unii, by przetrwała, potrzebny jest nowy impuls do działania. Tym impulsem mogłaby być zapowiedź dalszego rozszerzenia na Europę Wschodnią i Bałkany, by ostatecznie zlikwidować podział na lepsze i gorsze kraje kontynentu.
Perspektywa ta oczywiście może nie przypaść do gustu politykom i opinii publicznej państw „starej Europy", którym w obecnej sytuacji gospodarczej coraz mniej podoba się wzięcie dziesiątki nowych krajów na unijny garnuszek. Ale jeśli się powiedziało A, należy teraz powiedzieć B. Unia mogła pozostać klubem bogatych państw zachodnioeuropejskich, ale dobrowolnie zrezygnowała z tej roli, przyjmując Polskę i inne kraje postkomunistyczne. Teraz zatrzymanie się w pół drogi oznaczałoby wzniesienie nowej żelaznej kurtyny w poprzek kontynentu i byłoby świadectwem rezygnacji z ambicji stania się prawdziwym mocarstwem.
Korzyści gospodarcze, jakie może przynieść nowe rozszerzenie, są w tej sytuacji drugorzędne. Dla reprezentującej cywilizację zachodnią Unii, a dla Polski w szczególności, ważna jest geopolityka. W próżni między Brukselą a Moskwą nie ma silnego gracza zdolnego tę próżnię zapełnić. Oznacza to, że jeśli jeden z tych ośrodków nie zdoła zagospodarować państw tego obszaru, w naturalny sposób przybliżą się one do drugiego. Próby balansowania między nimi w wykonaniu Ukrainy kończą się na naszych oczach katastrofą i grożą jedności państwa. Dlatego, jeśli nie chcemy mieć Putina u bram, powinniśmy na łonie Unii dołożyć wszelkich starań o to, by Polska przestała być krajem frontowym.
Oczywiście nie znaczy to, że Ukrainę czy kraje byłej Jugosławii należy przyjąć od razu, bez zwracania uwagi na uwarunkowania gospodarcze. Negocjacje w kwestiach ekonomicznych powinny być surowe i nie nastawione na sukces za wszelką cenę. Ważne jest jednak, by UE dała jasny sygnał, że chce się dalej rozszerzać. W polityce międzynarodowej jest jak w przyrodzie – kto się nie rozwija, ten ginie.
Perspektywa ta oczywiście może nie przypaść do gustu politykom i opinii publicznej państw „starej Europy", którym w obecnej sytuacji gospodarczej coraz mniej podoba się wzięcie dziesiątki nowych krajów na unijny garnuszek. Ale jeśli się powiedziało A, należy teraz powiedzieć B. Unia mogła pozostać klubem bogatych państw zachodnioeuropejskich, ale dobrowolnie zrezygnowała z tej roli, przyjmując Polskę i inne kraje postkomunistyczne. Teraz zatrzymanie się w pół drogi oznaczałoby wzniesienie nowej żelaznej kurtyny w poprzek kontynentu i byłoby świadectwem rezygnacji z ambicji stania się prawdziwym mocarstwem.
Korzyści gospodarcze, jakie może przynieść nowe rozszerzenie, są w tej sytuacji drugorzędne. Dla reprezentującej cywilizację zachodnią Unii, a dla Polski w szczególności, ważna jest geopolityka. W próżni między Brukselą a Moskwą nie ma silnego gracza zdolnego tę próżnię zapełnić. Oznacza to, że jeśli jeden z tych ośrodków nie zdoła zagospodarować państw tego obszaru, w naturalny sposób przybliżą się one do drugiego. Próby balansowania między nimi w wykonaniu Ukrainy kończą się na naszych oczach katastrofą i grożą jedności państwa. Dlatego, jeśli nie chcemy mieć Putina u bram, powinniśmy na łonie Unii dołożyć wszelkich starań o to, by Polska przestała być krajem frontowym.
Oczywiście nie znaczy to, że Ukrainę czy kraje byłej Jugosławii należy przyjąć od razu, bez zwracania uwagi na uwarunkowania gospodarcze. Negocjacje w kwestiach ekonomicznych powinny być surowe i nie nastawione na sukces za wszelką cenę. Ważne jest jednak, by UE dała jasny sygnał, że chce się dalej rozszerzać. W polityce międzynarodowej jest jak w przyrodzie – kto się nie rozwija, ten ginie.