Eksperci: Grad nie miał prawa preferować „Katarczyków”
Dodano:
Państwo polskie nie miało prawa preferować jednego podmiotu tylko dlatego, że deklarował, że chce prowadzić działalność stoczniową – mówi w rozmowie z „Wprost” mecenas Krzysztof Feluch, partner kancelarii Wierzbowski Eversheds, specjalizującej się w prawie gospodarczym. Minister skarbu Aleksander Grad i szef Agencji Rozwoju Przemysłu Wojciech Dąbrowski twierdzą co innego. Według nich faworyzowanie „Katarczyków” miało wynikać z faktu, że tylko ten podmiot starał się o całość stoczni i zamierzał kontynuować w niej budowę statków. - Fakt zabiegania o inwestora, który będzie zainteresowany zakupem aktywów stoczniowych i produkcją stoczniową, był oficjalnie deklarowany przez rząd i Ministra Skarbu, i zgodny z oczekiwaniami wszystkich ugrupowań politycznych, w tym opozycji, oraz opinii publicznej – mówi oficjalne oświadczenie Ministerstwa Skarbu. - Jeżeli pozostali uczestnicy aukcji nie mieli takich samych możliwości uzyskania informacji od urzędników, to nie da się tego inaczej nazwać niż dyskryminacją. Byłoby to złamanie reguł, narzuconych przez Komisję Europejską – odpowiada mecenas Feluch.
WPROST: Czy normalną procedurą przy przetargach jest przedłużanie terminu do wpłaty wadium ze względu na to, że jeden z oferentów nie wyrobił się z wpłatą?
Mec. Krzysztof Feluch*, kancelaria Wierzbowski Eversheds: Zacznijmy od uwagi ogólnej: zgodnie z warunkami, jakie narzuciła Polsce Komisja Europejska, przetarg na majątek stoczni miał być niedyskryminujący względem jakiegokolwiek podmiotu. Państwo polskie nie miało prawa preferować jednego podmiotu tylko dlatego, że deklarował, iż chce prowadzić działalność stoczniową. Temu miał służyć przetarg, by każdy mógł wziąć w nim udział, nawet gdyby nie miał zamiaru produkować statków, a np. postawić w tym miejscu centrum handlowe. W związku z tym jakiekolwiek działania państwa, które preferowały konkretny podmiot tylko dlatego, że zobowiązał się prowadzić działalność stoczniową, byłyby niezgodne z zaleceniem Komisji Europejskiej. Jeśli zaś chodzi o wadium: termin jego wpłaty nie był precyzyjnie określony. Wadium miało zostać wpłacone z pewnością przed dniem aukcji – czyli 13 maja 2009. Natomiast ogłoszenie o przetargu nie podawało daty dziennej, kiedy wpłata miała wpłynąć: punkt szósty mówił jedynie o złożeniu oświadczenia rejestracyjnego do 30. kwietnia, a później że „wadium wpłacać należy na rachunek o numerze…", bez podania daty.
Ze stenogramów rozmów wysnuć można także inne podejrzenie: ze względu na opóźnienie na łączach internetowych „naszego", pożądanego inwestora, urzędnicy informowali go telefonicznie o tym, jak licytują inni oferenci.
Do tego na pewno nie mieli prawa. Jeżeli pozostali uczestnicy tejże aukcji nie mieli takich samych możliwości uzyskania informacji od urzędników, to nie da się tego inaczej nazwać niż dyskryminacją. W konsekwencji, jeżeli miało to miejsce, to jest to złamanie reguł, narzuconych przez Komisję Europejską dla tego postępowania.
Jeżeli KE wymagała, by postępowanie było niedyskryminacyjne, a organy państwa ten wymóg złamały, czy mogą się w takim przypadku bronić stanem wyższej konieczności, troską o interes społeczny – by stocznia dalej funkcjonowała – albo o interes państwa? Minister Grad tłumaczy, że tylko jeden podmiot chciał kupić całość przedsiębiorstwa i deklarował kontynuowanie jego działalności, więc jego obowiązkiem było chuchać i dmuchać na takiego oferenta. Czy to wyłącza bezprawność działań urzędników?
Rozumiem to tłumaczenie, chodziło o ochronę pewnego interesu społecznego. Co nie znaczy, że interes społeczny w postaci zachowania miejsc pracy nie stoi w sprzeczności z innym interesem społecznym: w tym wypadku niezakłócania konkurencyjności pomiędzy podmiotami gospodarczymi. Jednak z punktu widzenia prawa urzędnicy mieliby rację pod jednym warunkiem: że gdzieś w ustawie o postępowaniu kompensacyjnym wobec stoczni byłoby napisane, że jednym z kryteriów branych pod uwagę przy prowadzeniu przetargu jest interes społeczny. Takiego zapisu w ustawie nie ma i być nie mogło – właśnie ze względu na wymogi Komisji Europejskiej. Przetarg miał być otwarty dla wszystkich na równych zasadach.
Wyszło na jaw, że urzędnicy wysokiego szczebla faworyzowali jedną ze stron. Co teraz?
Ponieważ przetarg zakończył się niepowodzeniem, nie ma podmiotów zainteresowanych podważeniem jego wyniku. Nikt nie wygrał, więc procedura i tak będzie powtórzona. Działania urzędników były nieprawidłowe, ale nie przyniosły skutku, który można by w jakikolwiek sposób zaskarżyć. Sankcja za nieprawidłowe przeprowadzenie procedury była taka, że Komisja Europejska miała i ma prawo uznać, iż toczące się postępowanie nie spełniło warunków nałożonych na państwo polskie. W związku z tym może obciążyć obie stocznie – Gdyńską i Szczecińską – obowiązkiem zwrotu otrzymanej przed laty pomocy publicznej. Komisja jak dotąd tej sankcji nie zastosowała.
Co z urzędnikami, którzy złamali reguły gry?
Jeśli chodzi o zarzut przekroczenia uprawnień, to trzeba pamiętać, że podmiotem prowadzącym postępowanie wcale nie było Ministerstwo Skarbu Państwa, lecz Agencja Rozwoju Przemysłu. Formalnie jest to spółka akcyjna i jej pracownicy nie mają statusu urzędników państwowych. To jest zwykła spółka handlowa, która ma zlecone uprawnienia administracyjne, ale jej pracownicy nie są funkcjonariuszami państwowymi, którzy mogliby odpowiadać za przekroczenie uprawnień. Chociaż od początku w tym postępowaniu była inna niejasność: ARP, która nadzoruje to postępowanie (prowadzone przez zarządcę kompensacyjnego stoczni), jest jednocześnie jednym z największych wierzycieli stoczni. Można więc powiedzieć, że w tym postępowaniu miała z góry wpisany konflikt interesów, nie mogła być do końca bezstronna. O tym, że postępowania nie będzie nadzorował bezstronny podmiot, przesądziła jednak na samym początku ustawa przyjęta przez Sejm.
A co z wiceministrem i dyrektorem departamentu, którzy mieli informować jedną ze stron o postępach aukcji?
To nie były informacje objęte klauzulą tajności, więc nie złamali oni tajemnicy państwowej. Jeżeli chodzi o ochronę tajemnicy służbowej, z którą mieliśmy tu do czynienia, to jest ona słabsza i trudno tu się doszukiwać naruszenia Kodeksu Karnego. Niezależnie od tego urzędnicy państwowi podlegają odpowiedzialności porządkowej i dyscyplinarnej za naruszenie swoich obowiązków. I raczej w tej kategorii oceniałbym zachowanie urzędników, o ile oczywiście zostałoby potwierdzone, że ujawnili informacje objęte tajemnica służbową osobom nieuprawnionym.
Mec. Krzysztof Feluch*, kancelaria Wierzbowski Eversheds: Zacznijmy od uwagi ogólnej: zgodnie z warunkami, jakie narzuciła Polsce Komisja Europejska, przetarg na majątek stoczni miał być niedyskryminujący względem jakiegokolwiek podmiotu. Państwo polskie nie miało prawa preferować jednego podmiotu tylko dlatego, że deklarował, iż chce prowadzić działalność stoczniową. Temu miał służyć przetarg, by każdy mógł wziąć w nim udział, nawet gdyby nie miał zamiaru produkować statków, a np. postawić w tym miejscu centrum handlowe. W związku z tym jakiekolwiek działania państwa, które preferowały konkretny podmiot tylko dlatego, że zobowiązał się prowadzić działalność stoczniową, byłyby niezgodne z zaleceniem Komisji Europejskiej. Jeśli zaś chodzi o wadium: termin jego wpłaty nie był precyzyjnie określony. Wadium miało zostać wpłacone z pewnością przed dniem aukcji – czyli 13 maja 2009. Natomiast ogłoszenie o przetargu nie podawało daty dziennej, kiedy wpłata miała wpłynąć: punkt szósty mówił jedynie o złożeniu oświadczenia rejestracyjnego do 30. kwietnia, a później że „wadium wpłacać należy na rachunek o numerze…", bez podania daty.
Ze stenogramów rozmów wysnuć można także inne podejrzenie: ze względu na opóźnienie na łączach internetowych „naszego", pożądanego inwestora, urzędnicy informowali go telefonicznie o tym, jak licytują inni oferenci.
Do tego na pewno nie mieli prawa. Jeżeli pozostali uczestnicy tejże aukcji nie mieli takich samych możliwości uzyskania informacji od urzędników, to nie da się tego inaczej nazwać niż dyskryminacją. W konsekwencji, jeżeli miało to miejsce, to jest to złamanie reguł, narzuconych przez Komisję Europejską dla tego postępowania.
Jeżeli KE wymagała, by postępowanie było niedyskryminacyjne, a organy państwa ten wymóg złamały, czy mogą się w takim przypadku bronić stanem wyższej konieczności, troską o interes społeczny – by stocznia dalej funkcjonowała – albo o interes państwa? Minister Grad tłumaczy, że tylko jeden podmiot chciał kupić całość przedsiębiorstwa i deklarował kontynuowanie jego działalności, więc jego obowiązkiem było chuchać i dmuchać na takiego oferenta. Czy to wyłącza bezprawność działań urzędników?
Rozumiem to tłumaczenie, chodziło o ochronę pewnego interesu społecznego. Co nie znaczy, że interes społeczny w postaci zachowania miejsc pracy nie stoi w sprzeczności z innym interesem społecznym: w tym wypadku niezakłócania konkurencyjności pomiędzy podmiotami gospodarczymi. Jednak z punktu widzenia prawa urzędnicy mieliby rację pod jednym warunkiem: że gdzieś w ustawie o postępowaniu kompensacyjnym wobec stoczni byłoby napisane, że jednym z kryteriów branych pod uwagę przy prowadzeniu przetargu jest interes społeczny. Takiego zapisu w ustawie nie ma i być nie mogło – właśnie ze względu na wymogi Komisji Europejskiej. Przetarg miał być otwarty dla wszystkich na równych zasadach.
Wyszło na jaw, że urzędnicy wysokiego szczebla faworyzowali jedną ze stron. Co teraz?
Ponieważ przetarg zakończył się niepowodzeniem, nie ma podmiotów zainteresowanych podważeniem jego wyniku. Nikt nie wygrał, więc procedura i tak będzie powtórzona. Działania urzędników były nieprawidłowe, ale nie przyniosły skutku, który można by w jakikolwiek sposób zaskarżyć. Sankcja za nieprawidłowe przeprowadzenie procedury była taka, że Komisja Europejska miała i ma prawo uznać, iż toczące się postępowanie nie spełniło warunków nałożonych na państwo polskie. W związku z tym może obciążyć obie stocznie – Gdyńską i Szczecińską – obowiązkiem zwrotu otrzymanej przed laty pomocy publicznej. Komisja jak dotąd tej sankcji nie zastosowała.
Co z urzędnikami, którzy złamali reguły gry?
Jeśli chodzi o zarzut przekroczenia uprawnień, to trzeba pamiętać, że podmiotem prowadzącym postępowanie wcale nie było Ministerstwo Skarbu Państwa, lecz Agencja Rozwoju Przemysłu. Formalnie jest to spółka akcyjna i jej pracownicy nie mają statusu urzędników państwowych. To jest zwykła spółka handlowa, która ma zlecone uprawnienia administracyjne, ale jej pracownicy nie są funkcjonariuszami państwowymi, którzy mogliby odpowiadać za przekroczenie uprawnień. Chociaż od początku w tym postępowaniu była inna niejasność: ARP, która nadzoruje to postępowanie (prowadzone przez zarządcę kompensacyjnego stoczni), jest jednocześnie jednym z największych wierzycieli stoczni. Można więc powiedzieć, że w tym postępowaniu miała z góry wpisany konflikt interesów, nie mogła być do końca bezstronna. O tym, że postępowania nie będzie nadzorował bezstronny podmiot, przesądziła jednak na samym początku ustawa przyjęta przez Sejm.
A co z wiceministrem i dyrektorem departamentu, którzy mieli informować jedną ze stron o postępach aukcji?
To nie były informacje objęte klauzulą tajności, więc nie złamali oni tajemnicy państwowej. Jeżeli chodzi o ochronę tajemnicy służbowej, z którą mieliśmy tu do czynienia, to jest ona słabsza i trudno tu się doszukiwać naruszenia Kodeksu Karnego. Niezależnie od tego urzędnicy państwowi podlegają odpowiedzialności porządkowej i dyscyplinarnej za naruszenie swoich obowiązków. I raczej w tej kategorii oceniałbym zachowanie urzędników, o ile oczywiście zostałoby potwierdzone, że ujawnili informacje objęte tajemnica służbową osobom nieuprawnionym.
* Krzysztof Feluch – doradzał między innymi w projektach dla Związku Przemysłowego Donbasu przy nabyciu Stoczni Gdańsk