Szlachetne rojenia Rasmussena
Dodano:
Sekretarz Generalny NATO Anders Fogh Rasmussen wyraził zaniepokojenie brakiem stabilności i pokoju na Bliskim Wschodzie. W wystąpieniu, które miało miejsce w stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich – Abu Zabi – podkreślił znaczenie procesu pokojowego pomiędzy Izraelem a Palestyną dla pomyślności całego regionu i wezwał Izrael do wstrzymania budowy osiedli żydowskich na terenie Autonomii Palestyńskiej.
Szef Paktu Północnoatlantyckiego stwierdził, iż jest „oddany idei rozwiązania dwupaństwowego, w której zarówno Izrael jak i Palestyna istnieją niezależnie od siebie w poczuciu bezpieczeństwa i pokoju. Aby jednak do porozumienia mogło dojść – podkreślał – obydwie strony muszą spełnić pewne wymagania".
„Po pierwsze Palestyńczycy muszą zadeklarować jednoznaczne zarzucenie praktyki terroryzmu i wszelkich aktów agresji względem Izraelczyków" - mówi Rasmussen. Biorąc pod uwagę ponad 70-procentowe bezrobocie w Autonomii, które sprzyja tworzeniu postaw radykalnych i fundamentalnych, punkt ten jest nieco surrealistyczny, acz wykonalny. Wystarczy jedynie utworzyć kilka milionów miejsc pracy i regularnie wpompowywać bilionowe kwoty na ręce palestyńskiej biurokracji, która z otrzymanymi środkami będzie mogła zrobić dosłownie wszystko łącznie z kupnem broni w celu użycia jej przeciwko Izraelowi. Surrealistyczne? Niestety, ani trochę.
Kolejne punkty z wypowiedzi sekretarza generalnego NATO można podsumować jako konieczność zaprzestania osadnictwa żydowskiego na terenie Autonomii, normalizację stosunków między oboma narodami oraz wycofanie się Izraela z okupowanej strefy. Podobne prośby wysuwały przed trzema miesiącami Stany Zjednoczone – główny sojusznik Izraela. Wówczas jednak premier Beniamin Netanjahu zlekceważył wezwanie do zahamowania budowy osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu, twierdząc, iż „osadnictwo nie może zostać wstrzymane". Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że stanowisko szefa Paktu Północnoatlantyckiego zostanie potraktowane podobnie.
„Po czwarte, przywódcy Palestyny muszą uznać prawo do istnienia państwa Izrael w pokoju i bezpieczeństwie". Teoretycznie wykonalne. Żaden problem złożyć podpis na niewiele znaczącym świstku papieru, którego respektować i tak nie ma się zamiaru. Tyczy się to obydwu stron konfliktu. Do listy życzeń Rasmussena można dorzucić jeszcze rozwiązanie spornej kwestii Jerozolimy – w tym także Wzgórza Świątynnego, nieuregulowany status uchodźców, repatriacje więźniów i jeńców, skumulowane pretensje o ataki bombowe jednej i drugiej strony oraz kwestie wzajemnej tolerancji religijnej, a te w szczególności nie należą do łatwych.
Nie dalej jak miesiąc temu prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas ostrzegł, iż ryzyko fiaska rozmów pokojowych „nasila się z powodu ciągłego cierpienia narodu palestyńskiego". Trudno odmówić Abbasowi racji, historia pokazała bowiem niejednokrotnie, jak zgubny wpływ może mieć gromadzona latami trauma. „Desperacja prowadzi do przekonania, że konflikt rozwiązać można za pomocą karabinów i bomb, a nie przy stole negocjacyjnym” - twierdzi Mario Vargas Llosa, który opisuje konflikt izraelsko-palestyński. Peruwiański eseista uważający się za „przyjaciela Izraela” patrzy na bliskowschodni konflikt obiektywnie. Uważa, że Izrael utracił moralną przewagę nad Palestyną (pomimo palestyńskich aktów terroru) przez swoją arogancję i postawę roszczeniową oraz przeświadczenie, że swoje warunki można w nieskończoność narzucać okupowanemu państwu. W tym miejscu kłania się jedno niedopatrzenie sekretarza generalnego NATO. Mianowicie nie wziął pod uwagę WOLI pokojowej Izraela. Netanjahu – owszem – deklaruje chęć porozumienia, ale twardo obstaje przy swoich nacjonalistycznych wytycznych i nie jest skory do kompromisu. To impas, którego nie przeskoczy się za obecnych, skrajnie prawicowych rządów Izraela.
Idea Rasmussena, choć wcale nie trąci szczególną świeżością, jest słuszna. Współistnienie niepodległych państw Izraela oraz Palestyny to szczytna idea. Dziś jednak istnieć może wyłącznie w sferze teorii. Nie wiadomo zresztą, czy sama zmiana rządzącej partii w państwie żydowskim na bardziej liberalną przyniesie upragniony przez międzynarodowe organizacje rezultat. Należy bowiem pamiętać o zabójstwie Icchaka Rabina dokonanym przez Jigala Amira w 1995 r., które było wyrazem dezaprobaty dla postanowień porozumienia z Oslo. Żydowscy ekstremiści, podobnie jak muzułmańscy fundamentaliści palestyńscy, dalecy są od respektowania samej inicjatywy pokoju z „wrogiem". Może się więc okazać, że stosunki na Bliskim Wschodzie nie zostaną unormowane jeszcze przez długie lata. Jeśli zaś kiedykolwiek dojdzie do powstania niepodległej Palestyny, stanie się to możliwe jedynie za sprawą obopólnej zgody, nie zaś autorytarnej postawy którejś ze stron. Forsowanie jakichkolwiek postanowień stworzy „papierowy” pokój, który jak kolos na glinianych nogach prędzej czy później upadnie z wielkim hukiem. Prawdopodobnie – znając specyfikę konfliktu izraelsko-palestyńskiego – będzie to huk bomb.
Najrozsądniej byłoby pozwolić obydwu zwaśnionym narodom dojrzeć do decyzji pojednania i usiąść do wspólnych rozmów bez jakichkolwiek nacisków z zewnątrz w momencie gdy tak Izrael jak i Palestyna same tego zechcą. W przeciwnym razie powstanie pompatyczna szopka made in western civilizations, która ostatecznie jeszcze bardziej zrazi muzułmanów oraz ortodoksyjnych Żydów do Zachodu, a w konsekwencji uwikła antagonistów w niepotrzebną wojnę. Czasem mniej (ingerencji) znaczy lepiej (korzystniej).
„Po pierwsze Palestyńczycy muszą zadeklarować jednoznaczne zarzucenie praktyki terroryzmu i wszelkich aktów agresji względem Izraelczyków" - mówi Rasmussen. Biorąc pod uwagę ponad 70-procentowe bezrobocie w Autonomii, które sprzyja tworzeniu postaw radykalnych i fundamentalnych, punkt ten jest nieco surrealistyczny, acz wykonalny. Wystarczy jedynie utworzyć kilka milionów miejsc pracy i regularnie wpompowywać bilionowe kwoty na ręce palestyńskiej biurokracji, która z otrzymanymi środkami będzie mogła zrobić dosłownie wszystko łącznie z kupnem broni w celu użycia jej przeciwko Izraelowi. Surrealistyczne? Niestety, ani trochę.
Kolejne punkty z wypowiedzi sekretarza generalnego NATO można podsumować jako konieczność zaprzestania osadnictwa żydowskiego na terenie Autonomii, normalizację stosunków między oboma narodami oraz wycofanie się Izraela z okupowanej strefy. Podobne prośby wysuwały przed trzema miesiącami Stany Zjednoczone – główny sojusznik Izraela. Wówczas jednak premier Beniamin Netanjahu zlekceważył wezwanie do zahamowania budowy osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu, twierdząc, iż „osadnictwo nie może zostać wstrzymane". Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że stanowisko szefa Paktu Północnoatlantyckiego zostanie potraktowane podobnie.
„Po czwarte, przywódcy Palestyny muszą uznać prawo do istnienia państwa Izrael w pokoju i bezpieczeństwie". Teoretycznie wykonalne. Żaden problem złożyć podpis na niewiele znaczącym świstku papieru, którego respektować i tak nie ma się zamiaru. Tyczy się to obydwu stron konfliktu. Do listy życzeń Rasmussena można dorzucić jeszcze rozwiązanie spornej kwestii Jerozolimy – w tym także Wzgórza Świątynnego, nieuregulowany status uchodźców, repatriacje więźniów i jeńców, skumulowane pretensje o ataki bombowe jednej i drugiej strony oraz kwestie wzajemnej tolerancji religijnej, a te w szczególności nie należą do łatwych.
Nie dalej jak miesiąc temu prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas ostrzegł, iż ryzyko fiaska rozmów pokojowych „nasila się z powodu ciągłego cierpienia narodu palestyńskiego". Trudno odmówić Abbasowi racji, historia pokazała bowiem niejednokrotnie, jak zgubny wpływ może mieć gromadzona latami trauma. „Desperacja prowadzi do przekonania, że konflikt rozwiązać można za pomocą karabinów i bomb, a nie przy stole negocjacyjnym” - twierdzi Mario Vargas Llosa, który opisuje konflikt izraelsko-palestyński. Peruwiański eseista uważający się za „przyjaciela Izraela” patrzy na bliskowschodni konflikt obiektywnie. Uważa, że Izrael utracił moralną przewagę nad Palestyną (pomimo palestyńskich aktów terroru) przez swoją arogancję i postawę roszczeniową oraz przeświadczenie, że swoje warunki można w nieskończoność narzucać okupowanemu państwu. W tym miejscu kłania się jedno niedopatrzenie sekretarza generalnego NATO. Mianowicie nie wziął pod uwagę WOLI pokojowej Izraela. Netanjahu – owszem – deklaruje chęć porozumienia, ale twardo obstaje przy swoich nacjonalistycznych wytycznych i nie jest skory do kompromisu. To impas, którego nie przeskoczy się za obecnych, skrajnie prawicowych rządów Izraela.
Idea Rasmussena, choć wcale nie trąci szczególną świeżością, jest słuszna. Współistnienie niepodległych państw Izraela oraz Palestyny to szczytna idea. Dziś jednak istnieć może wyłącznie w sferze teorii. Nie wiadomo zresztą, czy sama zmiana rządzącej partii w państwie żydowskim na bardziej liberalną przyniesie upragniony przez międzynarodowe organizacje rezultat. Należy bowiem pamiętać o zabójstwie Icchaka Rabina dokonanym przez Jigala Amira w 1995 r., które było wyrazem dezaprobaty dla postanowień porozumienia z Oslo. Żydowscy ekstremiści, podobnie jak muzułmańscy fundamentaliści palestyńscy, dalecy są od respektowania samej inicjatywy pokoju z „wrogiem". Może się więc okazać, że stosunki na Bliskim Wschodzie nie zostaną unormowane jeszcze przez długie lata. Jeśli zaś kiedykolwiek dojdzie do powstania niepodległej Palestyny, stanie się to możliwe jedynie za sprawą obopólnej zgody, nie zaś autorytarnej postawy którejś ze stron. Forsowanie jakichkolwiek postanowień stworzy „papierowy” pokój, który jak kolos na glinianych nogach prędzej czy później upadnie z wielkim hukiem. Prawdopodobnie – znając specyfikę konfliktu izraelsko-palestyńskiego – będzie to huk bomb.
Najrozsądniej byłoby pozwolić obydwu zwaśnionym narodom dojrzeć do decyzji pojednania i usiąść do wspólnych rozmów bez jakichkolwiek nacisków z zewnątrz w momencie gdy tak Izrael jak i Palestyna same tego zechcą. W przeciwnym razie powstanie pompatyczna szopka made in western civilizations, która ostatecznie jeszcze bardziej zrazi muzułmanów oraz ortodoksyjnych Żydów do Zachodu, a w konsekwencji uwikła antagonistów w niepotrzebną wojnę. Czasem mniej (ingerencji) znaczy lepiej (korzystniej).