Kempa do Drzewieckiego: zna pan włoski?
"Nie byłem załatwiaczem"
Były minister sportu Mirosław Drzewiecki oświadczył przed hazardową komisją śledczą, że nie jest sprawcą tzw. afery hazardowej. Dodał, że wbrew temu, co powiedział były szef CBA Mariusz Kamiński, nie był "załatwiaczem" ani lobbystą przy projekcie zmian w ustawie hazardowej. Dodał, że inicjatorem zmian w ustawie hazardowej nie był resort sportu lecz ministerstwo finansów. Mirosław Drzewiecki przyznał, że zna Ryszarda Sobiesiaka, ponieważ "spotykał się z nim na turniejach golfa".
- Od 1 października 2009 trwa medialno-polityczne zjawisko pod nazwą afera hazardowa. W myśl propagandowej zasady, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą, podjęto próbę uznania mnie za jednego z głównych bohaterów tego widowiska - powiedział Drzewiecki.
Zaznaczył, że posłem jest od 1991 roku i od tego czasu "nigdy nie składał żadnych wniosków, interpelacji czy propozycji dotyczących tzw. ustaw hazardowych". - W głosowaniach zawsze zajmowałem stanowisko zgodne ze stanowiskiem mojego klubu. Nie wpływałem na kształt tych ustaw ani w rozmowach, ani w korespondencji, ani podczas spotkań, ani w jakikolwiek inny sposób - powiedział.
Wirtualne dopłaty
Drzewiecki powiedział, że gdy objął stanowisko szefa resortu, jego najważniejszym zadaniem było zabezpieczenie finansowania przygotowań do Euro2012. Przekonywał, że jedynym źródłem stabilnego finansowania tych inwestycji mógł być budżet państwa, a nie dochody z nieistniejącej noweli ustawy hazardowej, czyli dopłat do gier. W jego ocenie pewnym źródłem finansowania mógł być tylko budżet państwa. Tymczasem - mówił Drzewiecki - na początku 2008 roku "poza wirtualnym miliardem złotych obiecanym przez wicepremier, minister finansów Zytę Gilowską na Stadion Narodowy" nie było żadnych środków na inwestycje w ramach Euro2012. Ów miliard złotych był - zdaniem Drzewieckiego - wirtualny, bo "opierał się na projekcie ustawy, która nie wiadomo kiedy i w jakim kształcie weszłaby w życie". - Każdy kto twierdzi, że środki pochodzące z nieistniejącej jeszcze i nieprzewidywalnej w skutkach ustawy miałyby zagwarantować realizację inwestycji na Euro, wykazuje brak elementarnej wiedzy o procesach inwestycyjnych - oświadczył Drzewiecki.
Drzewiecki podkreślał, że nie mógłby liczyć na pieniądze z dopłat, bo po pierwsze nie był znany termin ewentualnego wejścia w życie noweli ustawy hazardowej, a po drugie - jego zdaniem - nikt nie był w stanie wskazać wiarygodnych wyliczeń, jakiej wysokości byłyby wpływy z dopłat. Jak powiedział, w notatkach CBA jest mowa o kwocie 469 mln złotych, ale - dodał Drzewiecki - CBA opierało się w tej sprawie na materiałach prasowych. - Jak na raport specjalistycznej służby, materiał prasowy to mało miarodajne źródło - ocenił polityk PO.
Tylko budżet
Były minister sportu oświadczył, że kiedy CBA poinformowało premiera, iż w wyniku nieprawidłowości przy pracach nad ustawą hazardową Polsce grozi utrata prawie 0,5 mld zł na inwestycje związane z Euro 2012, inwestycje te od ponad roku były w 100 procentach gwarantowane w budżecie państwa. - W mojej ocenie mogło to być świadome przygotowanie gruntu do ataku na rząd i premiera Donalda Tuska - podkreślił Drzewiecki. Jak zeznał, na przełomie lat 2007-2008, działając na podstawie ustawy o przygotowaniu Euro 2012, polecił pracownikom resortu sportu podjęcie prac nad przygotowaniem projektu uchwały rządowej dot. przedsięwzięć związanych z Euro 2012. - Istotą tego programu było zabezpieczenie finansowania budowy Stadionu Narodowego w 100 proc., podkreślam w 100 proc., ze środków z budżetu państwa oraz udzielenie wsparcia z budżetu dla pozostałych inwestycji stadionowych w miastach ubiegających się o status miast-gospodarzy turnieju - powiedział.
Jak zaznaczył, w tej sprawie od początku napotkał na opór ministerstwa finansów, które starało się przekonać premiera i rząd, że ta propozycja "idzie zbyt daleko" i należy szukać tych środków poza budżetem, np. w regulacjach dotyczących dopłat do hazardu. - Dla mnie od początku było jednak jasne, że tylko finansowanie z budżetu państwa gwarantuje możliwość szybkiego uruchomienia niezbędnego procesu inwestycyjnego związanego z Euro 2012 - wyjaśnił były minister sportu. Dodał, że w styczniu 2008 przedstawił swoje stanowisko na posiedzeniu Rady Ministrów. Z kolei - jak mówił - 6 lutego 2008 r. podczas spotkania z władzami miast-gospodarzy Euro 2012 zapadła polityczna decyzja, że Stadion Narodowy będzie w 100 procentach sfinansowany z budżetu państwa, a pozostałe pięć stadionów otrzyma dofinansowanie.
"Hazard? Pytajcie Rostowskiego"To właśnie resort finansów, a nie resort sportu był - zdaniem Drzewieckiego "gospodarzem projektu zmian w ustawie hazardowej i inicjatorem wprowadzenia dopłat do gier od początku było ministerstwo finansów". Drzewiecki zeznał, że 8 maja 2008 r. w trakcie debaty nad założeniami budżetu państwa na 2009 rok na prośbę ministra finansów Jacka Rostowskiego odbyło się spotkanie w ministerstwie finansów. Wzięli w nim udział, oprócz niego i Rostowskiego, m.in. ówczesny szef gabinetu politycznego ministra sportu Adam Giersz oraz wiceminister finansów Elżbieta Suchocka-Roguska. - Rozmawialiśmy głównie o finansowaniu inwestycji związanych z Euro 2012. Minister finansów przekonywał mój resort do zmiany stanowiska, to znaczy do poparcia koncepcji finansowania tych inwestycji z dopłat do gier. My stanowczo podtrzymywaliśmy nasze stanowisko, że w grę wchodzi jedynie finansowanie budżetowe, jeżeli projekt Euro 2012 ma być zrealizowany na czas - powiedział Drzewiecki.
- W toku dyskusji minister Rostowski zaakceptował konieczność finansowania inwestycji stadionowych Euro 2012 z budżetu państwa. Wspólnie ustaliliśmy, że środki z dopłat do gier gromadzone w Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej będą przeznaczone na inwestycje sportowe wokół stadionu narodowego - relacjonował. Drzewiecki dodał, że wysłał do ministerstwa finansów pismo z potwierdzeniem tych ustaleń. - Drugi etap inwestycyjny będzie realizowany jako zadanie inwestycyjne ministerstwa sportu i turystyki i finansowany ze środków kultury fizycznej. Niezbędna jest jednak w tym zakresie zmiana ustawy o grach i zakładach wzajemnych, która pozwoli na zasilenie funduszu dodatkowymi środkami finansowymi. Proszę o rozważenie możliwości dokonania stosownej nowelizacji ustawy - cytował pismo Drzewiecki.
Sobiesiak? Gramy w golfaMirosław Drzewiecki zeznał, że mimo iż na podstawie stenogramów rozmów podsłuchanych przez CBA jego znajomość z biznesmenem Ryszardem Sobiesiakiem może sprawiać wrażenie "dużej zażyłości", naprawdę sprowadzała się do spotkań na turniejach golfa i innych imprezach sportowych. Drzewiecki powiedział w swojej swobodnej wypowiedzi, że nie bywał u Sobiesiaka w domu, ani w jego pensjonacie. - Nie rozmawialiśmy na temat jego interesów, także tych związanych z hazardem. Nie pomagałem mu w sprawach związanych z jego działalnością gospodarczą - powiedział.
Były minister sportu odniósł się też do artykułu z 19 listopada 2009 r. w "Rzeczpospolitej", w którym - jak mówił - nazwano go "kłamcą, ponieważ podczas konferencji 3 października 2009 r. podał inną niż faktyczna datę ostatniego spotkania z Sobiesiakiem. Drzewiecki mówił, że "prawdą jest, że ostatni raz widział Sobiesiaka 22 września 2009 roku w hotelu Radisson", ale też - jak przekonywał - prawdą jest, że w czasie konferencji jako punkt odniesienia przyjął daty pism wysyłanych do wiceministra finansów Jacka Kapicy, "o które przede wszystkim pytali dziennikarze i na którym przede wszystkim koncentrowała się ich uwaga" i w odniesieniu do tego okresu "próbował błyskawicznie przypomnieć sobie daty spotkań" z Sobiesiakiem. Chodzi o pisma z 30 czerwca 2009 roku i 2 września 2009 roku w sprawie dopłat do gier hazardowych.
Dodał, że ma czterech świadków na to, że do spotkania z Sobiesiakiem 22 września doszło przypadkowo. Jak wyjaśnił, znajomy, który zaprosił Sobiesiaka na to spotkanie, był sponsorem turnieju golfowego mającego się odbyć następnego dnia i miał nadzieję, że wspólnie z Sobiesiakiem namówią go do udziału w tym turnieju, bo mieli nadzieję, że "obecność ministra sportu podniesie rangę zawodów". Dodał, że nie spotkał się z Sobiesiakiem ani 24, ani 25 sierpnia 2009 r.
- Potwierdzam fakt, ze pan Sobiesiak prosił mnie o pomoc w znalezieniu pracy dla jego córki. Dał mi jej życiorys, z którego wynikało, że jest osobą bardzo kompetentną i świetnie wykształconą. Przekazałem go dyrektorowi mojego gabinetu politycznego, panu Marcinowi Rosołowi. Ani przez moment nie zakładałem, aby pani Sobiesiak mogła pracować w jakiejkolwiek instytucji podległej mi bądź powiązanej z kierowanym przeze mnie resortem" - powiedział. Dodał, że nie wpływał na sposób ani miejsce zatrudnienia Magdaleny Sobiesiak. - Po przekazaniu jej życiorysu panu Rosołowi nie zajmowałem się ta sprawą - powiedział.
Kamiński kłamieDrzewiecki zapewnił, że nie był źródłem przecieku o działaniach CBA w tzw. aferze hazardowej. Zdaniem Drzewieckiego, były szef CBA Mariusz Kamiński "barwnie i sugestywnie przedstawił komisji śledczej scenariusz wymyślonych wydarzeń". - Problem w tym, że działy się one jedynie w jego głowie. Uczynił to, nie mając cienia dowodów, bo też nie ma żadnych dowodów - ocenił były minister sportu, odnosząc się do wersji dotyczącej przecieku w tzw. aferze hazardowej, przedstawionej przez Kamińskiego podczas przesłuchania przed komisją.
Drzewiecki uznał, że "cały wywód Kamińskiego w sprawie przecieku to jedno wielkie kłamstwo i mistyfikacja, potrzebne aby uderzyć w rząd". - Nie byłem źródłem przecieku - zapewnił. Jak dodał, ani podczas spotkania 19 sierpnia 2009 roku, ani później premier nie informował go o toczącym się postępowaniu CBA. - Charakter rozmowy i pytania dotyczyły jedynie prac ministerstwa i nie wskazywały na żadne nadzwyczajne okoliczności. Pytania dotyczące procesu legislacyjnego jednej z ustaw (zmian w ustawie hazardowej) oraz roli, jaką odgrywało ministerstwo sportu, nie wzbudziły mojego zdziwienia. Również prośba o przekazanie pełnych informacji na temat prowadzonych przez ministerstwo działań nie odbiegała od standardowej procedury - mówił Drzewiecki. Drzewiecki dodał, o działaniach CBA dowiedział się dopiero z mediów.
Według zeznań Kamińskiego źródłem przecieku, który o działaniach CBA ostrzegł biznesmena branży hazardowej Ryszarda Sobiesieka, mógł być premier lub sekretarz Kolegium ds. Służb Specjalnych Jacek Cichocki; jeden z nich powiedział o sprawie Drzewieckiemu, a ten swojemu współpracownikowi Marcinowi Rosołowi; Rosół zaś miał powiedzieć o akcji CBA córce Sobiesiaka - Magdalenie.PAP, arb