Tusk chce być kanclerzem
Dodano:
Czy Donald Tusk wycofując się z wyścigu prezydenckiego i deprecjonując w swoich wypowiedziach urząd prezydenta przygotowuje Polaków do wprowadzenia w Polsce systemu kanclerskiego? – Biorąc pod uwagę efektywność byłoby to dla naszego kraju korzystne – twierdzi prof. Wawrzyniec Konarski, wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim i w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. – Polacy chcą systemu prezydenckiego, więc politycy chcą nam zaserwować silnego premiera – replikuje Rafał Ziemkiewicz.
Debatę na temat zmian w polskiej konstytucji rozpoczął Donald Tusk ogłaszając w grudniu ubiegłego roku zarys zmian w polskiej konstytucji. Pomysły Tuska wyraźnie zmierzały w kierunku modelu kanclerskiego – Tusk zaproponował, by to parlament wyłaniał prezydenta, chciał również odebrać prezydentowi najpoważniejsze uprawnienie w postaci silnego weta. Obecnie by odrzucić weto prezydenta potrzeba większości 3/5 głosów. Tusk chciał, by wystarczyła do tego większość bezwzględna. Niemal natychmiast swój kontrprojekt – wzmacniający prezydenta – ogłosił PiS. Które z rozwiązań byłoby korzystniejsze dla Polski?
Zdaniem prof. Konarskiego – system kanclerski, na wzór systemu niemieckiego umocniłby władzę wykonawczą w Polsce. – Tusk jako człowiek młody i ambitny będzie z całą pewnością do tego dążył – uważa Konarski. Jego zdaniem wzmacnianie władzy wykonawczej w Polsce jest jednak trudne, ze względu na złe doświadczenia historyczne. – W historii suwerennej Polski tylko raz podjęto próbę wzmocnienia władzy wykonawczej – chodzi oczywiście o konstytucję kwietniową z 1935 roku. Wtedy było to jednak de facto wprowadzenie autorytaryzmu w Polsce, może łagodniejszego niż w ówczesnej Jugosławii, czy na Węgrzech, ale jednak autorytaryzmu – przypomina politolog. Konarski zwraca jednak uwagę na to, że Polacy urzędu prezydenta tak łatwo „nie odpuszczą". – Prezydent jest postrzegany w Polsce jako gwarant ciągłości władzy. Dlatego należałoby chyba pomyśleć o jakimś oryginalnym, polskim rozwiązaniu. Takim, które wzmacniając premiera pozwoli prezydentowi utrzymać pewne znaczenie.
Z Konarskim nie zgadza się dr Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Przeprowadzenie takich zmian jest nierealne, a propozycja Donalda Tuska dotycząca zmiany konstytucji wysunięta przed kilkoma tygodniami była nieprzemyślana i nieprzygotowana – ocenia politolog. Flis jest zwolennikiem systemu prezydenckiego, wzorowanego na rozwiązaniach amerykańskich. - W Polsce wyborcy są jednak przyzwyczajeni do obecności prezydenta i premiera. Dlatego powinno się raczej zmienić procedurę wybierania najważniejszych osób w państwie, tak, aby w głosowaniu powszechnym wybierać tego, kto ma faktyczną władzę. A w Polsce więcej kompetencji skupia w swoim ręku premier – stwierdza Flis sugerując, że najlepszy dla naszego kraju byłby system wzorowany na brytyjskim, gdzie wyborcy głosują nie tylko na partię, ale również na jej lidera, który w przypadku wygranej automatycznie zostaje premierem. Według Flisa taki system pozwoliłby uniknąć ciągłej rywalizacji między nimi w sytuacji, w której prezydent i premier pochodzą z różnych partii. Zbędna byłaby też kampania prezydencka, która w tym momencie zostałaby sprowadzona do gry pozorów – ocenia Flis.
Radykalnym zwolennikiem systemu prezydenckiego jest natomiast Rafał Ziemkiewicz. – Wybory prezydenckie są w Polsce znacznie popularniejsze niż parlamentarne. Wyciągnijmy z tego wnioski – mówi publicysta. – Polacy chcą wybierać kogoś, kto ma realną władzę i kogo za tę władzę można personalnie pociągnąć do odpowiedzialności – dodaje. Dlaczego więc politycy mówią raczej o systemie kanclerskim? – Bo politycy myślą o sobie, wolą sytuację, w której mogą powiedzieć, że chcieli dobrze, ale koalicjant nie pozwolił, niż klarowny system prezydencki. A w systemie kanclerskim zawsze będzie jakaś koalicja. Naszym politykom brak jest po prostu genów męskich – podsumowuje publicysta.
A co na to politycy? Jarosław Gowin z PO przyznaje, że wybór prezydenta przez parlament stanowiłby dobre rozwiązanie, jednak zastąpienie kampanii prezydenckiej bezpośrednimi wyborami premiera – o czym mówił dr Flis - byłoby rozwiązaniem absurdalnym i idącym pod prąd polskim nawykom politycznym. W polskich realiach premier musi mieć silne zaplecze parlamentarne. Gowin deklaruje, że PO będzie zdecydowanie dążyć do zmian w konstytucji, wzmacniających władzę premiera. Z kolei Paweł Poncyliusz z PiS uważa, że najkorzystniejsze byłoby utrzymanie obecnego status quo. Aby usprawnić system należałoby doprecyzować pewne przepisy określające kompetencje prezydenta, a nie pozbawiać go uprawnień – uważa polityk PiS.
Obecnie polski ustrój jest modelem pośrednim pomiędzy systemem semi-prezydenckim, a systemem parlamentarno-gabinetowym. Polski prezydent jest wybierany w wyborach powszechnych i ma dość silne weto, ale nie ma niemal żadnych kompetencji pozytywnych. Realna władza wykonawcza znajduje się w rękach premiera, który jest desygnowany zazwyczaj przez najsilniejszą z partii zasiadających w Sejmie. O ile w systemie kanclerskim, premierem zostaje zawsze lider ugrupowania, o tyle w polskiej praktyce często na czele rządów stawali politycy, posiadający słabszą pozycję w swoich partiach – np. Jerzy Buzek, czy Kazimierz Marcinkiewicz.
Zdaniem prof. Konarskiego – system kanclerski, na wzór systemu niemieckiego umocniłby władzę wykonawczą w Polsce. – Tusk jako człowiek młody i ambitny będzie z całą pewnością do tego dążył – uważa Konarski. Jego zdaniem wzmacnianie władzy wykonawczej w Polsce jest jednak trudne, ze względu na złe doświadczenia historyczne. – W historii suwerennej Polski tylko raz podjęto próbę wzmocnienia władzy wykonawczej – chodzi oczywiście o konstytucję kwietniową z 1935 roku. Wtedy było to jednak de facto wprowadzenie autorytaryzmu w Polsce, może łagodniejszego niż w ówczesnej Jugosławii, czy na Węgrzech, ale jednak autorytaryzmu – przypomina politolog. Konarski zwraca jednak uwagę na to, że Polacy urzędu prezydenta tak łatwo „nie odpuszczą". – Prezydent jest postrzegany w Polsce jako gwarant ciągłości władzy. Dlatego należałoby chyba pomyśleć o jakimś oryginalnym, polskim rozwiązaniu. Takim, które wzmacniając premiera pozwoli prezydentowi utrzymać pewne znaczenie.
Z Konarskim nie zgadza się dr Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Przeprowadzenie takich zmian jest nierealne, a propozycja Donalda Tuska dotycząca zmiany konstytucji wysunięta przed kilkoma tygodniami była nieprzemyślana i nieprzygotowana – ocenia politolog. Flis jest zwolennikiem systemu prezydenckiego, wzorowanego na rozwiązaniach amerykańskich. - W Polsce wyborcy są jednak przyzwyczajeni do obecności prezydenta i premiera. Dlatego powinno się raczej zmienić procedurę wybierania najważniejszych osób w państwie, tak, aby w głosowaniu powszechnym wybierać tego, kto ma faktyczną władzę. A w Polsce więcej kompetencji skupia w swoim ręku premier – stwierdza Flis sugerując, że najlepszy dla naszego kraju byłby system wzorowany na brytyjskim, gdzie wyborcy głosują nie tylko na partię, ale również na jej lidera, który w przypadku wygranej automatycznie zostaje premierem. Według Flisa taki system pozwoliłby uniknąć ciągłej rywalizacji między nimi w sytuacji, w której prezydent i premier pochodzą z różnych partii. Zbędna byłaby też kampania prezydencka, która w tym momencie zostałaby sprowadzona do gry pozorów – ocenia Flis.
Radykalnym zwolennikiem systemu prezydenckiego jest natomiast Rafał Ziemkiewicz. – Wybory prezydenckie są w Polsce znacznie popularniejsze niż parlamentarne. Wyciągnijmy z tego wnioski – mówi publicysta. – Polacy chcą wybierać kogoś, kto ma realną władzę i kogo za tę władzę można personalnie pociągnąć do odpowiedzialności – dodaje. Dlaczego więc politycy mówią raczej o systemie kanclerskim? – Bo politycy myślą o sobie, wolą sytuację, w której mogą powiedzieć, że chcieli dobrze, ale koalicjant nie pozwolił, niż klarowny system prezydencki. A w systemie kanclerskim zawsze będzie jakaś koalicja. Naszym politykom brak jest po prostu genów męskich – podsumowuje publicysta.
A co na to politycy? Jarosław Gowin z PO przyznaje, że wybór prezydenta przez parlament stanowiłby dobre rozwiązanie, jednak zastąpienie kampanii prezydenckiej bezpośrednimi wyborami premiera – o czym mówił dr Flis - byłoby rozwiązaniem absurdalnym i idącym pod prąd polskim nawykom politycznym. W polskich realiach premier musi mieć silne zaplecze parlamentarne. Gowin deklaruje, że PO będzie zdecydowanie dążyć do zmian w konstytucji, wzmacniających władzę premiera. Z kolei Paweł Poncyliusz z PiS uważa, że najkorzystniejsze byłoby utrzymanie obecnego status quo. Aby usprawnić system należałoby doprecyzować pewne przepisy określające kompetencje prezydenta, a nie pozbawiać go uprawnień – uważa polityk PiS.
Obecnie polski ustrój jest modelem pośrednim pomiędzy systemem semi-prezydenckim, a systemem parlamentarno-gabinetowym. Polski prezydent jest wybierany w wyborach powszechnych i ma dość silne weto, ale nie ma niemal żadnych kompetencji pozytywnych. Realna władza wykonawcza znajduje się w rękach premiera, który jest desygnowany zazwyczaj przez najsilniejszą z partii zasiadających w Sejmie. O ile w systemie kanclerskim, premierem zostaje zawsze lider ugrupowania, o tyle w polskiej praktyce często na czele rządów stawali politycy, posiadający słabszą pozycję w swoich partiach – np. Jerzy Buzek, czy Kazimierz Marcinkiewicz.