Myśl państwowa według Jarosława Kaczyńskiego
Dodano:
Polityk mający ambicje odgrywania znaczącej roli, musi nieść jakieś przesłanie, idee. Powinien kierować się nie tylko doraźnym interesem politycznym swojej formacji, ale również mieć szersze spojrzenia na otaczającą go rzeczywistość, społeczeństwo, wreszcie państwo.
Jarosław Kaczyński (i jego brat, bo przecież nie należy ich traktować jako odrębnych bytów, zarówno biologicznych, jak i politycznych...), mają dość specyficzne spojrzenie na otaczającą ich przestrzeń społeczną i polityczną. W przypadku Jarosława Kaczyńskiego można powiedzieć, że jest to spojrzenie teoretyka, ponieważ przywódca i mentor Prawa i Sprawiedliwości praktycznie przez całe życie zajmował się głównie polityką. Jego krótka praca na białostockiej filii UW, czy redagowanie "Tysola", były tylko przerywnikami w pracy "wodza". Jego brat miał więcej do czynienia z realnym światem i realnymi działaniami, zarówno jako naukowiec, jak i urzędnik wysokiego szczebla administracji państwowej.
Jarosław Kaczyński chciałaby modelować państwo według własnych standardów i własnych przemyśleń. Takich teoretycznych, wydumanych za biurkiem, w czasie kiedy był na marginesie życia politycznego, pod koniec lat 90.. Z tego to właśnie okresu pochodzą zręby jego projektu Konstytucji RP, program przyciągnięcia i włączenia w główny nurt życia społecznego tak zwanych odrzuconych. I wtedy, pod wpływem porażek politycznych ukształtował się syndrom negacji i odrzucenia wartości współczesnej Polski, III RP. Tylko, że polska demokracja jest na tyle silna i stabilna, że Jarosław Kaczyński musiał poprzez system wyborów podporządkować się prawidłom demokracji, ale uczynił to tylko po to, aby móc ją natychmiast negować.
Jarosław Kaczyński i jego brat oficjalnie deklarują poparcie dla polskich przemian po roku 1989, do Okrągłego Stołu, polskiego uczestnictwa w strukturach Unii Europejskiej. Ale tak naprawdę obaj reprezentują postawę sceptyczną, niechętną, a ich partia, Prawo i Sprawiedliwość ma wyraźny rys anty systemowy.
Dwa przykłady, pierwsze z brzegu; Przed referendum łódzkim, rozpisanym w sprawie odwołania prezydenta miasta, Jerzego Kropiwnickiego, Jarosław Kaczyński pojawił się w mieście i na konferencji prasowej wezwał mieszkańców do bojkotu głosowania. Wezwał mieszkańców Łodzi do rezygnacji ze swoich uprawnień demokratycznych, uprawnień, ale również obywatelskiego obowiązku. To jest właśnie przykład traktowania narzędzi demokracji czysto instrumentalnie.
Drugi przykład to decyzja brata Jarosława Kaczyńskiego, prezydenta, który w ostatnich dniach powołał na eksponowane stanowisko swojego doradcy innego byłego prezydenta miasta, tym razem Częstochowy, Tadeusza Wronę. Wrona został kilka miesięcy temu usunięty ze stanowiska prezydenta, na podstawie wyniku referendum obywatelskiego za kompromitujące go lekceważenie interesów miasta i obywateli, kosztem klasztoru jasnogórskiego. I podobnie jak Kropiwnicki - został odwołany miażdżąca przewagą głosów - ponad 90% ogółu głosujących. Człowiek, który stracił zaufanie społeczne, ma teraz doradzać głowie państwa w zakresie administracji samorządu terytorialnego, polityki lokalnej i regionalnej. Ta nominacja ma też oczywiście wymiar polityczny, wyborczy, ponieważ Lech Kaczyński zapewne sądzi, że Wrona pomoże mu pozyskać głosy samorządowców w wyborach prezydenckich.
Dla Jarosława Kaczyńskiego Polska roku 2010 nie jest państwem prawa, oczywiście w myśl jego pomysłu. Taki pogląd był łaskaw wyrazić ex cathedra, w czasie wykładu na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, gdzie gościł na zaproszenie Klubu Jagiellońskiego i regionalnych struktur partyjnych PiS. Uważa on, że w Polsce brakuje równowagi społecznej, a jest to wynikiem tego, że część elit z czasów PRL nie została zdegradowana w życiu politycznym i społecznym. Jednym słowem - równowagę społeczną można zagwarantować tylko w ten sposób, że część społeczeństwa zostanie wypchnięta na jego margines. To zresztą była osnowa ideologii tak zwanej IV RP, gdzie swoiste zastosowanie maksymy "divide et impera", miało doprowadzić do marginalizacji części elit intelektualnych i naukowych, poprzez uderzenie w nich ustawą lustracyjną, a za to w główny nurt życia społecznego próbowano wciągnąć "zamienniki". Tymi zamiennikami elit okazał się Andrzej Lepper i jego sfora, oraz LPR z Romanem Giertychem, Mirosławem Orzechowskim i hunwejbinami narodowymi z Młodzieży Wszechpolskiej.
Jarosławowi Kaczyńskiemu nie podoba się także porządek medialny, media zresztą są solą w jego oku, właśnie je głównie obarcza o swoje porażki i zły wizerunek. Według niego oczywiście dalej mamy nierównowagę medialną, ponieważ są one jednostronne, popierając w większości lewicowo-liberalny model społeczeństwa. Zapewne miał też na myśli "lewackie" "Rzeczpospolitą", "Nasz Dziennik" "Gazetę Polską", czy telewizję "Trwam"...
No, ale przede wszystkim Kaczyńskiemu nie podoba się elita państwa. Nie padły wprawdzie wyklęte słowa o "salonie" i "establishmencie", ale możemy się domyślać, że właśnie o to chodziło szefowi PiS-u. To współczesny establishment III RP jest winny nierównowagi społecznej, ponieważ jest on pozbawiony świadomości, którą Jarosław Kaczyński oczywiście ma.
Dostało się również wymiarowi sprawiedliwości i korporacjom zawodowym. Te spostrzeżenia są zresztą w części słuszne, niewydolne sądy i bezwład administracji jest czynnikiem hamującym państwo i przedsiębiorczość.
Opinie Jarosław Kaczyńskiego są obłożone jednak pewną skazą. Otóż Jarosław Kaczyński miał przez dwa lata okazję, kiedy rządził, zmienić ten stan i przynajmniej rozpocząć przebudowę państwa. Miał w ręku narzędzi władzy, a także sprzyjającego mu prezydenta. Czy w tym czasie powstały jakiekolwiek programu, projekty, zarysy regulacji prawnych? Czy z haseł wyborczych z roku 2005 o oddaniu państwa społeczeństwu, o socjalnym, sprawnym i przyjaznym państwie zostało cokolwiek wdrożone? Czy państwo zostało usprawnione i oczyszczone? Oczywiście, że nie. Ale tu Jarosław Kaczyński ma gotową odpowiedź - to elita nie pozwoliła na te zmiany, tak zwana grupa dominująca...
Jarosław Kaczyński zapomina, że od 20. lat w Polsce panuje demokracja i że wszelkie poglądy, pomysły, programy polityczne, a także idące za nimi działania są weryfikowane przez społeczeństwo w formie wyborów. I szef Prawa i Sprawiedliwości ani obywatelom, ani społeczeństwu, ani także mediom nie może zarzucić, że procedury wyborcze są niereprezentatywne i niedemokratyczne. Przykład referendum w Łodzi, czy referendum w sprawie Doliny Rospudy, powinien go nauczyć pokory. Pokory wobec państwa i demokracji. Ale to chyba jest dla niego zbyt abstrakcyjne, trudne i niewygodne, ponieważ zaburza jego spojrzenie na świat. I na państwo demokratyczne.
Jarosław Kaczyński chciałaby modelować państwo według własnych standardów i własnych przemyśleń. Takich teoretycznych, wydumanych za biurkiem, w czasie kiedy był na marginesie życia politycznego, pod koniec lat 90.. Z tego to właśnie okresu pochodzą zręby jego projektu Konstytucji RP, program przyciągnięcia i włączenia w główny nurt życia społecznego tak zwanych odrzuconych. I wtedy, pod wpływem porażek politycznych ukształtował się syndrom negacji i odrzucenia wartości współczesnej Polski, III RP. Tylko, że polska demokracja jest na tyle silna i stabilna, że Jarosław Kaczyński musiał poprzez system wyborów podporządkować się prawidłom demokracji, ale uczynił to tylko po to, aby móc ją natychmiast negować.
Jarosław Kaczyński i jego brat oficjalnie deklarują poparcie dla polskich przemian po roku 1989, do Okrągłego Stołu, polskiego uczestnictwa w strukturach Unii Europejskiej. Ale tak naprawdę obaj reprezentują postawę sceptyczną, niechętną, a ich partia, Prawo i Sprawiedliwość ma wyraźny rys anty systemowy.
Dwa przykłady, pierwsze z brzegu; Przed referendum łódzkim, rozpisanym w sprawie odwołania prezydenta miasta, Jerzego Kropiwnickiego, Jarosław Kaczyński pojawił się w mieście i na konferencji prasowej wezwał mieszkańców do bojkotu głosowania. Wezwał mieszkańców Łodzi do rezygnacji ze swoich uprawnień demokratycznych, uprawnień, ale również obywatelskiego obowiązku. To jest właśnie przykład traktowania narzędzi demokracji czysto instrumentalnie.
Drugi przykład to decyzja brata Jarosława Kaczyńskiego, prezydenta, który w ostatnich dniach powołał na eksponowane stanowisko swojego doradcy innego byłego prezydenta miasta, tym razem Częstochowy, Tadeusza Wronę. Wrona został kilka miesięcy temu usunięty ze stanowiska prezydenta, na podstawie wyniku referendum obywatelskiego za kompromitujące go lekceważenie interesów miasta i obywateli, kosztem klasztoru jasnogórskiego. I podobnie jak Kropiwnicki - został odwołany miażdżąca przewagą głosów - ponad 90% ogółu głosujących. Człowiek, który stracił zaufanie społeczne, ma teraz doradzać głowie państwa w zakresie administracji samorządu terytorialnego, polityki lokalnej i regionalnej. Ta nominacja ma też oczywiście wymiar polityczny, wyborczy, ponieważ Lech Kaczyński zapewne sądzi, że Wrona pomoże mu pozyskać głosy samorządowców w wyborach prezydenckich.
Dla Jarosława Kaczyńskiego Polska roku 2010 nie jest państwem prawa, oczywiście w myśl jego pomysłu. Taki pogląd był łaskaw wyrazić ex cathedra, w czasie wykładu na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, gdzie gościł na zaproszenie Klubu Jagiellońskiego i regionalnych struktur partyjnych PiS. Uważa on, że w Polsce brakuje równowagi społecznej, a jest to wynikiem tego, że część elit z czasów PRL nie została zdegradowana w życiu politycznym i społecznym. Jednym słowem - równowagę społeczną można zagwarantować tylko w ten sposób, że część społeczeństwa zostanie wypchnięta na jego margines. To zresztą była osnowa ideologii tak zwanej IV RP, gdzie swoiste zastosowanie maksymy "divide et impera", miało doprowadzić do marginalizacji części elit intelektualnych i naukowych, poprzez uderzenie w nich ustawą lustracyjną, a za to w główny nurt życia społecznego próbowano wciągnąć "zamienniki". Tymi zamiennikami elit okazał się Andrzej Lepper i jego sfora, oraz LPR z Romanem Giertychem, Mirosławem Orzechowskim i hunwejbinami narodowymi z Młodzieży Wszechpolskiej.
Jarosławowi Kaczyńskiemu nie podoba się także porządek medialny, media zresztą są solą w jego oku, właśnie je głównie obarcza o swoje porażki i zły wizerunek. Według niego oczywiście dalej mamy nierównowagę medialną, ponieważ są one jednostronne, popierając w większości lewicowo-liberalny model społeczeństwa. Zapewne miał też na myśli "lewackie" "Rzeczpospolitą", "Nasz Dziennik" "Gazetę Polską", czy telewizję "Trwam"...
No, ale przede wszystkim Kaczyńskiemu nie podoba się elita państwa. Nie padły wprawdzie wyklęte słowa o "salonie" i "establishmencie", ale możemy się domyślać, że właśnie o to chodziło szefowi PiS-u. To współczesny establishment III RP jest winny nierównowagi społecznej, ponieważ jest on pozbawiony świadomości, którą Jarosław Kaczyński oczywiście ma.
Dostało się również wymiarowi sprawiedliwości i korporacjom zawodowym. Te spostrzeżenia są zresztą w części słuszne, niewydolne sądy i bezwład administracji jest czynnikiem hamującym państwo i przedsiębiorczość.
Opinie Jarosław Kaczyńskiego są obłożone jednak pewną skazą. Otóż Jarosław Kaczyński miał przez dwa lata okazję, kiedy rządził, zmienić ten stan i przynajmniej rozpocząć przebudowę państwa. Miał w ręku narzędzi władzy, a także sprzyjającego mu prezydenta. Czy w tym czasie powstały jakiekolwiek programu, projekty, zarysy regulacji prawnych? Czy z haseł wyborczych z roku 2005 o oddaniu państwa społeczeństwu, o socjalnym, sprawnym i przyjaznym państwie zostało cokolwiek wdrożone? Czy państwo zostało usprawnione i oczyszczone? Oczywiście, że nie. Ale tu Jarosław Kaczyński ma gotową odpowiedź - to elita nie pozwoliła na te zmiany, tak zwana grupa dominująca...
Jarosław Kaczyński zapomina, że od 20. lat w Polsce panuje demokracja i że wszelkie poglądy, pomysły, programy polityczne, a także idące za nimi działania są weryfikowane przez społeczeństwo w formie wyborów. I szef Prawa i Sprawiedliwości ani obywatelom, ani społeczeństwu, ani także mediom nie może zarzucić, że procedury wyborcze są niereprezentatywne i niedemokratyczne. Przykład referendum w Łodzi, czy referendum w sprawie Doliny Rospudy, powinien go nauczyć pokory. Pokory wobec państwa i demokracji. Ale to chyba jest dla niego zbyt abstrakcyjne, trudne i niewygodne, ponieważ zaburza jego spojrzenie na świat. I na państwo demokratyczne.