Dramat amerykańskiego herosa
Dodano:
Kiedy wszyscy zachwycają się „Avatarem”, murowanym pewniakiem do tegorocznego Oskara za najlepszy film roku, eksperci za oceanem coraz poważniej zastanawiają się czy tytuł ten nie trafi do rąk Kathryn Bigelow, byłej żony Jamesa Camerona, która poraziła Amerykę filmem „W pułapce wojny”. Polski nie poraziła, bo choć film traktuje o Iraku, co sprawia, że z racji kilkuletniej obecności naszych żołnierzy w tym kraju powinien być dla nas ciekawy, żaden z polskich dystrybutorów nie zdecydował się sprowadzić go do Polski. Ten błąd naprawia dopiero Canal+ na antenie którego wkrótce będzie można zobaczyć dzieło Bigelow.
Opowiadanie o Iraku, kraju w którym wciąż stacjonują i giną amerykańscy żołnierze jest zadaniem dość trudnym. Tym niemniej w ostatnich latach ukazało się kilka godnych odnotowania prób poradzenia sobie przez amerykańskich reżyserów z tym tematem. Mieliśmy więc „Jarheada" – film o oczekiwaniu na wojnę i rewelacyjną „Bitwę o Irak", która odsłoniła cały tragizm starcia zachodniej demokracji z fundamentalistami. Bigelow ze swoim dziełem lokuje się gdzieś pomiędzy tymi filmami – o ile „Jarhead” był dziełem raczej komercyjnym, a „Bitwa o Irak” była de facto paradokumentem, „W pułapce wojny” jest czymś pośrednim.
Film opowiada o ostatnim miesiącu służby w Iraku saperów z jednostki Delta. Dotychczasowy dowódca tej formacji ginie podczas próby rozbrojenia ładunku wybuchowego i w jego miejsce do jednostki przydzielony zostaje sierżant William James – weteran wojny w Afganistanie. James razem ze swoimi kolegami – sierżantem Sanbornem i plutonowym Elridgem będą naszymi przewodnikami po irackim piekle, pokazując przy okazji co robi z ludźmi wojna.
James to człowiek-maszyna, połączenie brawurowego Bruce’a Willisa z Sylvestrem Stallone, przy czym zamiast zabijania setek wrogów jego hobby stanowi rozbrajanie ładunków wybuchowych. Piszę hobby – bo James podchodzi do sprawy z taką nonszalancją jakby szukanie detonatora bomby zdolnej przenieść na tamten świat cały pluton amerykańskich żołnierzy traktuje niemal jak układanie kostki rubika. Ma przy tym w pogardzie nie tylko swoje życie, ale również procedury bezpieczeństwa i wojskowy regulamin co czyni go kimś w rodzaju Mela Gibsona w „Zabójczej broni" w wersji saperskiej.
Sanborn jest przeciwieństwem Jamesa. To żołnierz rozważny, trzymający się ściśle regulaminu nie z powodu charakterystycznej dla części żołnierzy ślepowiernej mentalności, tylko dlatego, że zamierza wrócić z misji żywy i nie chce narażać na śmierć żadnego ze swoich kolegów. Elridge z kolei wyraźnie nie radzi sobie ze stresem, korzysta z pomocy psychologa, a widz przez cały film czeka kiedy ze strachu popełni błąd i zginie. Ostatecznie… Cóż, lepiej za dużo nie zdradzać.
Bagdad przedstawiony w filmie Bigelow jest niezwykle realistyczny. Mimo że film nie miał wysokiego budżetu nie brakuje tu statystów, a także efektownych ujęć (majstersztykiem jest pokazana w zwolnionym tempie detonacja miny-pułapki – kiedy obserwujemy jak grudki ziemi odrywają się od podłoża ciarki przechodzą nam po plecach). Arabowie mówią po arabsku a nie po angielsku co też jest plusem. Generalnie realizmu filmowi nie brakuje.
Bigelow opowiadała po nakręceniu filmu, że skłoniły ją do tego rozmowy ze znajomymi, którzy służyli w jednostkach saperskich w Iraku. Kiedy obserwujemy z jak wymyślnymi bombami pułapkami muszą sobie radzić nasi bohaterowie (jedna z bomb którą rozbraja James została ukryta we… wnętrznościach jedenastoletniego chłopca) widać, że znajomi dostarczyli reżyserce dużo materiału. Czasem ma się wręcz wrażenie, że za dużo, bo trwający aż 130 minut film w pewnym momencie robi się nużący – kolejne akcje na które jeździ James i ekipa zaczynają się zlewać w jedno i gdzieś ginie początkowe napięcie.
Reżyserka chciała jednak pokazać coś więcej niż okrucieństwo wojny. Do nakręcenia filmu skłonił ją fakt, że wspomniani wcześniej znajomi po tym jak zrelacjonowali jej pobyt w piekle przyznali, że… pojechali tam na ochotnika. I to jest clue filmu. Sierżant James jest człowiekiem, któremu wojna odebrała życie. Nie to fizyczne – bo naszego bohatera kule ani bomby się nie imają – ale to emocjonalne. Na Jamesa czeka w USA rodzina – żona i dwuletni syn. Ale to nie oczekiwanie na powrót do nich okazuje się piekłem – jest nim za to… powrót do domu. James nie umie już żyć bez adrenaliny jaką daje mu udział w konflikcie. Nie potrafi zajmować się takimi prozaicznymi sprawami jak wybór płatków śniadaniowych w supermarkecie. On musi być wojennym bohaterem. To czyni z naszego herosa postać tragiczną. Bo Rambo, kiedy odebrać mu latanie z karabinem po lasach staje się własną karykaturą. Dlatego James będzie wracał do Iraku aż do chwili kiedy nie uda mu się rozbroić którejś z min.
Gdyby Bigelow skoncentrowała się wyłącznie na stworzeniu obrazu smutnego „psa wojny" film byłby pewnie wybitny. Niestety reżyserka chciała też dać coś miłośnikom filmów sensacyjnych przez co odebrała filmowi wiele realizmu. James biegający z pistoletem po Bagdadzie w dresie w poszukiwaniu zabójcy dwunastoletniego Irakijczyka jest groteskowy. Podobnie jak w momencie gdy na czele trzyosobowego oddziału przeprowadza szturm na obiekt w którym znajduje się bliżej nieokreślona liczba terrorystów. Co przystoi Nicolasowi Cage’owi czy Bruce’owi Willisowi nie przystoi amerykańskiemu żołnierzowi na prawdziwej wojnie – nawet jeżeli jest to taki zabijaka jak James. W tych momentach obraz staje się odrobinę groteskowy.
Ogólnie film na pewno warto zobaczyć – jeśli ktoś nie ma Canal+ będzie miał okazję kupić płytę DVD z obrazem Bigelow i na pewno nie będą to pieniądze wyrzucone w błoto. Czy Bigelow zasługuje jednak na Oskara? Moim zdaniem nie – bo na tle hiperrelaistycznej „Bitwy o Irak" jej film momentami za bardzo trąci efekciarskim Hollywoodem. Z drugiej strony jednak, gdybym miał wybierać między „W pułapce wojny", a „Avatarem”, bez wątpienia wskazałbym na ten pierwszy. Choćby za to, że reżyserka spróbowała zrozumieć dramat Iraku zamiast lewitować w kosmosie. Irak jest jakby ciut bliższy naszym doświadczeniom.
Film opowiada o ostatnim miesiącu służby w Iraku saperów z jednostki Delta. Dotychczasowy dowódca tej formacji ginie podczas próby rozbrojenia ładunku wybuchowego i w jego miejsce do jednostki przydzielony zostaje sierżant William James – weteran wojny w Afganistanie. James razem ze swoimi kolegami – sierżantem Sanbornem i plutonowym Elridgem będą naszymi przewodnikami po irackim piekle, pokazując przy okazji co robi z ludźmi wojna.
James to człowiek-maszyna, połączenie brawurowego Bruce’a Willisa z Sylvestrem Stallone, przy czym zamiast zabijania setek wrogów jego hobby stanowi rozbrajanie ładunków wybuchowych. Piszę hobby – bo James podchodzi do sprawy z taką nonszalancją jakby szukanie detonatora bomby zdolnej przenieść na tamten świat cały pluton amerykańskich żołnierzy traktuje niemal jak układanie kostki rubika. Ma przy tym w pogardzie nie tylko swoje życie, ale również procedury bezpieczeństwa i wojskowy regulamin co czyni go kimś w rodzaju Mela Gibsona w „Zabójczej broni" w wersji saperskiej.
Sanborn jest przeciwieństwem Jamesa. To żołnierz rozważny, trzymający się ściśle regulaminu nie z powodu charakterystycznej dla części żołnierzy ślepowiernej mentalności, tylko dlatego, że zamierza wrócić z misji żywy i nie chce narażać na śmierć żadnego ze swoich kolegów. Elridge z kolei wyraźnie nie radzi sobie ze stresem, korzysta z pomocy psychologa, a widz przez cały film czeka kiedy ze strachu popełni błąd i zginie. Ostatecznie… Cóż, lepiej za dużo nie zdradzać.
Bagdad przedstawiony w filmie Bigelow jest niezwykle realistyczny. Mimo że film nie miał wysokiego budżetu nie brakuje tu statystów, a także efektownych ujęć (majstersztykiem jest pokazana w zwolnionym tempie detonacja miny-pułapki – kiedy obserwujemy jak grudki ziemi odrywają się od podłoża ciarki przechodzą nam po plecach). Arabowie mówią po arabsku a nie po angielsku co też jest plusem. Generalnie realizmu filmowi nie brakuje.
Bigelow opowiadała po nakręceniu filmu, że skłoniły ją do tego rozmowy ze znajomymi, którzy służyli w jednostkach saperskich w Iraku. Kiedy obserwujemy z jak wymyślnymi bombami pułapkami muszą sobie radzić nasi bohaterowie (jedna z bomb którą rozbraja James została ukryta we… wnętrznościach jedenastoletniego chłopca) widać, że znajomi dostarczyli reżyserce dużo materiału. Czasem ma się wręcz wrażenie, że za dużo, bo trwający aż 130 minut film w pewnym momencie robi się nużący – kolejne akcje na które jeździ James i ekipa zaczynają się zlewać w jedno i gdzieś ginie początkowe napięcie.
Reżyserka chciała jednak pokazać coś więcej niż okrucieństwo wojny. Do nakręcenia filmu skłonił ją fakt, że wspomniani wcześniej znajomi po tym jak zrelacjonowali jej pobyt w piekle przyznali, że… pojechali tam na ochotnika. I to jest clue filmu. Sierżant James jest człowiekiem, któremu wojna odebrała życie. Nie to fizyczne – bo naszego bohatera kule ani bomby się nie imają – ale to emocjonalne. Na Jamesa czeka w USA rodzina – żona i dwuletni syn. Ale to nie oczekiwanie na powrót do nich okazuje się piekłem – jest nim za to… powrót do domu. James nie umie już żyć bez adrenaliny jaką daje mu udział w konflikcie. Nie potrafi zajmować się takimi prozaicznymi sprawami jak wybór płatków śniadaniowych w supermarkecie. On musi być wojennym bohaterem. To czyni z naszego herosa postać tragiczną. Bo Rambo, kiedy odebrać mu latanie z karabinem po lasach staje się własną karykaturą. Dlatego James będzie wracał do Iraku aż do chwili kiedy nie uda mu się rozbroić którejś z min.
Gdyby Bigelow skoncentrowała się wyłącznie na stworzeniu obrazu smutnego „psa wojny" film byłby pewnie wybitny. Niestety reżyserka chciała też dać coś miłośnikom filmów sensacyjnych przez co odebrała filmowi wiele realizmu. James biegający z pistoletem po Bagdadzie w dresie w poszukiwaniu zabójcy dwunastoletniego Irakijczyka jest groteskowy. Podobnie jak w momencie gdy na czele trzyosobowego oddziału przeprowadza szturm na obiekt w którym znajduje się bliżej nieokreślona liczba terrorystów. Co przystoi Nicolasowi Cage’owi czy Bruce’owi Willisowi nie przystoi amerykańskiemu żołnierzowi na prawdziwej wojnie – nawet jeżeli jest to taki zabijaka jak James. W tych momentach obraz staje się odrobinę groteskowy.
Ogólnie film na pewno warto zobaczyć – jeśli ktoś nie ma Canal+ będzie miał okazję kupić płytę DVD z obrazem Bigelow i na pewno nie będą to pieniądze wyrzucone w błoto. Czy Bigelow zasługuje jednak na Oskara? Moim zdaniem nie – bo na tle hiperrelaistycznej „Bitwy o Irak" jej film momentami za bardzo trąci efekciarskim Hollywoodem. Z drugiej strony jednak, gdybym miał wybierać między „W pułapce wojny", a „Avatarem”, bez wątpienia wskazałbym na ten pierwszy. Choćby za to, że reżyserka spróbowała zrozumieć dramat Iraku zamiast lewitować w kosmosie. Irak jest jakby ciut bliższy naszym doświadczeniom.
[[mm_1]]