Rosół: nie informowałem o akcji CBA

Dodano:
(fot. Wprost) Źródło: Wprost
Marcin Rosół oświadczył przed hazardową komisją śledczą, że nie był ani źródłem, ani elementem przecieku o akcji CBA. Dodał, że nie mógł w sierpniu 2009 r. informować Magdaleny Sobiesiak o tej akcji, prowadzonej wobec jej ojca, bo o niej nie wiedział.

B. szef CBA Mariusz Kamiński zeznał przed komisją śledczą, że do przecieku o akcji CBA dotyczącej kontaktów biznesmenów z branży hazardowej, przede wszystkim Ryszarda Sobiesiaka, z politykami PO w związku z pracami nad nowelą tzw. ustawy hazardowej, mogło dojść na spotkaniu Rosoła z M. Sobiesiak 24 sierpnia w warszawskiej kawiarni "Pędzący królik".

Rosół - który był szefem gabinetu politycznego ministra sportu, gdy resortem kierował Mirosław Drzewiecki - oświadczył przed komisją, że nie był źródłem ani elementem przecieku. Tezę Kamińskiego uznał za "całkowicie chybioną" i "wylansowaną w opinii publicznej."

"Oświadczam, że nie mogłem informować pani Sobiesiak o operacji specjalnej prowadzonej wobec jej ojca przez CBA z tego oczywistego powodu, że tego nie wiedziałem" - powiedział Rosół.

Jak dodał, o akcji CBA dowiedział się z "Rzeczpospolitej" 1 października 2009 r. "Nie mam żadnych dowodów swojej niewinności. Nie nagrałem rozmowy (z Magdaleną Sobiesiak), nie mam także bezspornego dowodu, że nie wiedziałem o sprawie. Ale w demokratycznym państwie prawa to nie ja mam dostarczyć dowody swojej niewinności. To pan Kamiński na poparcie swojej niezachwianej pewności powinien był przedstawić dowody, czego do dzisiaj nie zrobił" - powiedział.

Według Rosoła, jego spotkanie 24 sierpnia 2009 r. z Magdaleną Sobiesiak dotyczyło jej udziału w konkursie na członka zarządu Totalizatora Sportowego. Rosół relacjonował, że na tym spotkaniu powiedział M. Sobiesiak, że nie ma przeszkód merytorycznych i formalnoprawnych, aby kandydowała, jednak z uwagi na donosy zasugerował jej, aby wycofała aplikację.

Jak wyjaśnił, chodzi o donosy dotyczące nepotyzmu w TS, o których dowiedział się na przełomie lipca i sierpnia 2009 r. od wicedyrektora Centralnego Ośrodka Sportu Andrzeja Kawy. "Pan Andrzej Kawa pod koniec lipca poinformował mnie, że pan Marek Przybyłowicz, były pracownik Totalizatora Sportowego, a także działacz Związku Tenisa Stołowego pisze do różnych instytucji donosy i zwraca uwagę na zjawisko nepotyzmu w Totalizatorze Sportowym, mającego polegać na próbie przejęcia wpływów przez tzw. mafię łódzką usadowioną w Ministerstwie Sportu" - mówił Rosół.

Dodał, że ta mafia to w rozumieniu Przybyłowicza minister Drzewiecki i dyrektor generalna resortu sportu Monika Rolnik. Tłumaczył, że wówczas zignorował tę informację jako "idiotyczną i nieprawdziwą". O rozmowie z Kawą poinformował jednak w pierwszej połowie sierpnia 2009 r. Rolnik (jest ona też członkiem rady nadzorczej Totalizatora Sportowego).

Rolnik powiedziała mu, że 10 lipca trafił do niej donos, który napisał Przybyłowicz w sprawie nepotyzmu. Rosół poinformował o tym Drzewieckiego 17 lub 18 sierpnia dodając, że w tej sytuacji kandydatura Magdaleny Sobiesiak do zarządu TS nie jest najlepszym pomysłem. Drzewiecki zgodził się z Rosołem i poprosił go o przekazanie tego córce biznesmena.

To w tym celu Rosół spotkał się w "Pędzącym króliku" z córką Sobiesiaka. Jak tłumaczył - nie potraktował tej sprawy jako pilnej i umówił się z Magdaleną Sobiesiak "w dniu, w którym ona będzie w Warszawie". "Uważałem, że kultura osobista oraz dobre obyczaje nakazują mi, abym taką prośbę przekazał jej osobiście, co też uczyniłem" - zaznaczył.

Jak tłumaczył, na spotkaniu przekazał jej informację o donosach. Mówił, że z uwagi na tę sytuację zasugerował jej, "aby wycofała aplikację, ponieważ jeśli wygra konkurs, to pan Przybyłowicz swoimi pismami będzie zatruwał życie jej, jej ojcu, ministrowi Drzewieckiemu i w końcu także jemu". "Nie żądałem wycofania się z konkursu. Opisałem ryzyka, związane z ewentualnymi działaniami wrogo nastawionych osób. Decyzja należała do pani Sobiesiak" - powiedział Rosół.

Mówił też, że o ile pamięta mógł w rozmowie z Magdaleną Sobiesiak użyć sformułowania "KGB, CBA". Zaznaczył, że także podczas przesłuchania w prokuraturze charakteryzując Marka Przybyłowicza powiedział, że "jest to takie skrzyżowanie KGB z CBA". Ze stenogramów rozmów telefonicznych wynika, że Ryszard Sobiesiak w rozmowie z Janem Koskiem 27 sierpnia 2009 roku mówił: "Wycofałem Magdę, bo tam KGB, CBA - jak się spotkamy to ci powiem - donosów było tyle".

Pytany przez Franciszka Stefaniuka (PSL) poinformował, że 24 sierpnia czekał na M. Sobiesiak do godz. 16 w resorcie sportu, a później dopiero udał się późny lunch do restauracji "Pędzący królik". Tam czekał na nią ok. półtorej godziny.

Poseł ludowców zwrócił uwagę, że Rosół zmarginalizował sprawę tego spotkania mówiąc, że chodziło tylko o przekazanie Magdalenie Sobiesiak informacji, żeby lepiej wycofała się z konkursu na członka zarządu TS. "Jeśli pan nic nie wiedział o CBA, to dlaczego pan tego telefonicznie nie załatwił, tylko godzinami w gabinecie pan czekał, potem w restauracji, czy nie można było po prostu zadzwonić, skoro nie ma się świadomości, że jest się podsłuchiwanym?" - dopytywał Stefaniuk.

Rosół tłumaczył, że to on zachęcił M. Sobiesiak do złożenia aplikacji do TS i uważał, że kultura osobista i dobre obyczaje nakazują, żeby przekazał jej tę informację osobiście. "Z panią Sobiesiak umówiłem się dopiero wtedy, kiedy ona będzie w Warszawie, nie ściągałem jej pilnie. W tych dniach byłem w Zielonej Górze, przecież gdybym miał coś bardzo ważnego do przekazania pani Sobiesiak (...) to bym zadzwonił i powiedział: +Słuchaj Magda jestem u teściów wpadnij na kawę" - tłumaczył Rosół.

Powiedział też, że o konkursie na członka zarządu TS dowiedział się od wiceministra skarbu Adama Leszkiewicza. Dodał, że gdy Sobiesiak pytał go o pracę dla córki, powiedział mu o tym konkursie.

Leszkiewicz poinformował go prawdopodobnie w maju 2009 r, że w związku z konfliktem we władzach TS będą dokonywane zmiany we władzach spółki. Wiceminister skarbu zaproponował mu, żeby resort sportu, który otrzymuje środki z TS na Fundusz Rozwoju Kultury Fizycznej, wysunął swojego przedstawiciela do rady nadzorczej. Rosół dodał, że powiedział o tym Drzewieckiemu, który postanowił rekomendować na stanowisko członka rady nadzorczej TS dyrektor generalną resortu sportu Monikę Rolnik.

Rosół mówił ponadto, że Leszkiewicz poinformował go też o konkursie na członka zarządu TS i poprosił, że jeśli zna kogoś, kto szuka pracy a ma odpowiednie kwalifikacje, to aby zachęcił go do startu w konkursie. "To wydarzenie zbiegło się z rozmowami z panem Sobiesiakiem, który szukał pracy dla córki. Chciała ona odejść z rodzinnego biznesu. Pan Sobiesiak przedstawiał jej doświadczenie zawodowe i kilkakrotnie dzwonił do mnie w tej sprawie. Raz poinformowałem go o wakacie w Centralnym Ośrodku Sportu w Szczyrku. Podczas jednej z rozmów na pytania, czy wiem coś o konkursach, odpowiedziałem, że wiem, że będzie konkurs w Totalizatorze Sportowym. Jeżeli pani Magdalena Sobiesiak będzie zainteresowana, to niech wystartuje" - powiedział.

Dodał, że po pewnym czasie Ryszard Sobiesiak poinformował go, że jego córka jest zainteresowana i zapytał, jakie działania ma podjąć. "Poprosiłem pana Sobiesiaka o przesłanie do mnie jej CV. Po otrzymaniu CV, przesłałem je do ministra Leszkiewicza, aby ocenił, czy ta osoba ma takie kwalifikacje, o których ze mną rozmawiał" - zeznał.

Rosół relacjonował, że Drzewiecki wcześniej mówił o tym, iż Sobiesiak przekazał mu CV swojej córki, ale - według niego - minister nie przyłożył do tego większej wagi. "Mówiąc językiem młodzieżowym minister Drzewiecki kompletnie olał sprawę i powiedział +jak coś będziesz wiedział, to poinformuj o konkursie+. Ja to tak odebrałem, a nie tak: +proszę masz to pilotować+" - mówił Rosół.

Zeznał jednak, że CV do Leszkiewicza przesłał 26 czerwca 2009 r. i użył w nim sformułowania "rekomendacja". Zapewnił jednak, że nie chodziło mu o rekomendację sensu stricte, czy jakieś polecenie, ale raczej o konsultacje, czy ma ona szanse w konkursie na to stanowisko. "Nikt mi nie kazał napisać takiego maila. Minister Drzewiecki o tym mailu nie wiedział. (...) Intencją maila było zapytanie, czy ta osoba ma odpowiednie kwalifikacje, żeby ubiegać się o stanowisko w zarządzie TS, ponieważ wcześniej rozmawialiśmy o tym, że będą dokonywane zmiany" - powiedział Rosół.

"Jedyną rzeczą, która jest kompletnie bez sensu w tym mailu, jest powoływanie się w tej mojej rekomendacji na Ministerstwo Sportu i Turystki" - powiedział. Zaznaczył, że chodziło mu tylko o to, by uzyskać od Leszkiewicza informację, czy Sobiesiak ma odpowiednie kwalifikacje do tego, aby wystartować w konkursie na członka zarządu Totalizatora Sportowego.

Pytany przez Beatę Kempę (PiS), czy był to e-mail oficjalny czy prywatny, odpowiedział: "był to adres, którego używałem w Ministerstwie Sportu i Turystyki". Zaznaczył, że nie było to oficjalne stanowisko ministerstwa a on skrótu MSiT użył w tej korespondencji "bez sensu". Zaznaczył, że skrót MSiT oznaczał "ministerstwo" a nie "minister".

Bartosz Arłukowicz (Lewica) dopytywał Rosoła, dlaczego wysłał CV Magdaleny Sobiesiak do resortu skarbu. Świadek odpowiedział, że zrobił to, gdyż wiedział, że szuka ona pracy. Wówczas poseł spytał go czy wie, że pracy szuka "tysiące innych ludzi". "Ich CV też pan wysyłał?" - pytał Arłukowicz.

"Że parę tysięcy innych osób szuka pracy wiem. Te parę tysięcy osób pisało do mnie maile. Namierzało mnie na przykład przez +Naszą Klasę+, koledzy z podstawówki, z Zabrza, z innych miejscowości i wysyłali do mnie maile" - powiedział Rosół. Dodał jednak, że nie wysyłał ich CV dalej, gdyż nie wszyscy z nich mieli tak świetne kwalifikacje jak córka Ryszarda Sobiesiaka.

Rosół tłumaczył, że impulsem do wysłania Leszkiewiczowi CV M. Sobiesiak była ich rozmowa, w której wiceminister skarbu poinformował go, że konsekwencją zmian w radzie nadzorczej będą zmiany w zarządzie TS. "Pan Leszkiewicz wcześniej mi mówił, że szuka osoby, która ma odpowiednie kwalifikacje, tak, żeby nie było konfliktu, jeśli chodzi o zarządzanie spółką" - relacjonował.

Pytany przez Arłukowicza, czy w regulaminie ministerstwa jest punkt, który upoważniałby go do interweniowania w sprawach prywatnych przedsiębiorców, Rosół tłumaczył, że Drzewiecki zatrudniając go w ministerstwie prosił go, by był dostępny dla interesantów i obywateli. "Żałuję, że nie mam takiej mentalności, która spowodowałaby, że po przyjęciu na szefa gabinetu politycznego zamknąłbym się i wyłączył telefon i powiedział wszystkim: idźcie do diabła. Żałuję tego, nauczono mnie, aby jeśli zwraca się do ciebie interesant pomóc mu, jeśli nie przekracza to granic prawa" - mówił.

Dodał, że Leszkiewicz pozytywnie wyraził się o kwalifikacjach M. Sobiesiak. "Uznał, że powinna startować w konkursie" - powiedział. Oświadczył, że nie wie, czy Leszkiewicz podjął jakieś działania w związku z tym e-mailem. Podkreślił, że wysłanie przez niego CV córki Sobiesiaka Leszkiewiczowi nie uruchomiło konkursu w TS na członka zarządu, bo on i tak by się odbył.

Jak mówił, po otrzymaniu odpowiedzi od Leszkiewicza, że M. Sobiesiak "ma odpowiednie kwalifikacje, niech startuje" przekazał tę informację jej ojcu. Zaznaczył, że w sprawie pracy w TS z M. Sobiesiak spotkał się prawdopodobnie na początku sierpnia 2009 r; wówczas córka biznesmena pokazała mu swoje dokumenty, które były wymagane do udziału w konkursie. "Powiedziałem jej, że skoro ma wszytko zgromadzone, niech je składa. Na tym skończyła się moja rola. Przestałem się tą sprawą interesować" - powiedział Rosół.

"Oświadczam, że z nikim z komisji konkursowej nigdy się nie kontaktowałem i nie wpływałem na jej prace" - zaznaczył. Rosół zeznał też, że ani on, ani Drzewiecki nie rekomendowali Magdaleny Sobiesiak do zarządu TS. W odpowiedzi na pytania Jarosława Urbaniaka (PO) Rosół zapewniał, że "nie było żadnego pomysłu usadowienia Magdaleny Sobiesiak w Totalizatorze Sportowym". "Jest to teza pana Mariusza Kamińskiego, którą - niestety - część opinii publicznej podziela" - powiedział.

Rosół poinformował ponadto, że 25 sierpnia - dzień po spotkaniu z M. Sobiesiak, na którym poinformował ją o donosach Przybyłowicza - spotkał się też z wiceministrem Leszkiewiczem. Beata Kempa (PiS) chciała wiedzieć, jak długo spotkanie trwało, czego dotyczyło i czy Rosołowi na nim zależało.

Rosół oświadczył, że w tamtym okresie bardzo blisko współpracowali z wiceministrem Leszkiewiczem nad przejęciem w trwały zarząd terenów spółki skarbu państwa dla zakopiańskiego Centralnego Ośrodka Sportu. Jak zaznaczył, to był "prawdopodobny" powód spotkania z Leszkiewiczem 25 sierpnia.

"Jeżeli prześledzicie państwo dokumenty w Ministerstwie Skarbu, w delegaturze MSP w Krakowie, w spółce Polskie Tatry S.A., w COS w Warszawie i Zakopanem, to znajdziecie państwo odpowiedź, dlaczego akurat w tym terminie chciałem się spotkać - wcale nie pilnie, wcale nie nerwowo, wcale nie histerycznie - z ministrem Leszkiewiczem" - oświadczył.

Spytają Rosoła o fotostory Sobiesiaka

Rosół dodał, że jest możliwe, iż podczas tego spotkania mógł też powiedzieć Leszkiewiczowi, że jego zdaniem Magdalena Sobiesiak "prawdopodobnie" nie weźmie udziału w konkursie na członka zarządu TS. Jak wyjaśnił, na spotkaniu dzień wcześniej z córką Sobiesiaka "odniósł wrażenie", że zgadza się ona z jego sugestią, by nie kandydować w związku z możliwymi donosami Przybyłowicza. "Powiem więcej - wyczytałem to w jej oczach" - dodał.

Rosół zeznał też, że Magdalenę Sobiesiak poznał 31 stycznia 2009 r. podczas urlopu narciarskiego w Zieleńcu. Zaznaczył, że spotkał się z nią trzy razy - w Zieleńcu, na początku sierpnia po ukazaniu się informacji o konkursie w TS, a ostatni raz 24 sierpnia w "Pędzącym króliku".

Na pytanie Sławomira Neumanna (PO), jak określiłby swoją znajomość z Ryszardem Sobiesiakiem, powiedział, że "jeżeli Sobiesiak by się nie obraził, to nazwałby go kolegą". Dodał po chwili, że nie odwiedzali się i nie rozmawiali przez telefon o swoich problemach. Rosół oświadczył też, że nigdy niczego w żadnym resorcie ani urzędzie nie załatwiał dla Ryszarda Sobiesiaka. Zeznał, że Sobiesiaka poznał we wrześniu 2008 r., kiedy z Drzewieckim był na otwarciu boiska "Orlik" w Małopolsce.

Podkreślił, że podczas rozmowy Sobiesiak, który przedstawił się jako biznesmen związany z branżą hotelowo-turystyczną, zwrócił uwagę, że z winy urzędników jego inwestycja związana z wyciągiem narciarskim nie może być otwarta przed sezonem. "Poinformowałem Sobiesiaka, że nie znam sprawy. (...) Przekazałem mu swoją wizytówkę i poinformowałem, aby zwrócił się do mnie po powrocie do Warszawy" - relacjonował Rosół.

W jego ocenie, prośba biznesmena była jak "interwencja każdego innego petenta, który nie może uzyskać informacji od urzędu centralnego". "Nie dziwiłem się, że prosi mnie o pomoc, bo inwestycja dotyczyła obiektu z zakresu infrastruktury sportowej" - dodał. Zaznaczył, że w Warszawie "zorientował się w sprawie" i okazało się, że "dokument czekał do odbioru w Ministerstwie Środowiska".

"Pan Sobiesiak poprosił mnie, czy mógłbym grzecznościowo przefaksować mu ten dokument. Dokument przefaksowałem. Nie znałem i do dziś nie znam treści tego dokumentu. Nie załatwiałem żadnej decyzji w Ministerstwie Środowiska" - mówił Rosół. Później doprecyzował, że była to kopia tego dokumentu. Jak zeznał, Sobiesiak zwrócił się do niego jeszcze w innej sprawie dotyczącej kontroli z Ministerstwa Infrastruktury, która miała potwierdzić konserwację i dopuszczenie do użytku wyciągu. "Decyzja czekała do odbioru. Przekierowałem pana Sobiesiaka do Ministerstwa Infrastruktury" - powiedział Rosół.

Jak wynika z zeznań przed komisją byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego, Rosół miał załatwić w Ministerstwie Środowiska zezwolenie na trwałe wylesienie gruntów, na których firma Sobiesiaka budowała wyciąg narciarski (tzw. sprawa Zieleńca).

"Rzeczpospolita" podała, że we wrześniu 2008 roku Sobiesiak skarżył się Mirosławowi Drzewieckiemu, że nie zrobi wyciągu przed zimą, a minister sportu obiecał pomoc; biznesmen rozmawiał też o tej sprawie z Rosołem. "Rz", powołując się na analizę CBA, opublikowała też stenogram rozmowy Rosoła z Sobiesiakim (listopad 2008), podczas której współpracownik Drzewieckiego mówił: "My załatwiliśmy ci wycinkę, ale śniegu ci nie załatwimy".

Rosół potwierdził także, że był na weekendzie narciarskim w pensjonacie Sobiesiaka w Zieleńcu, ale - jak podkreślił - spędził tam dwa dni, tylko z kolegą, a za pobyt zapłacił ze swoich pieniędzy. Z kolei Kamiński zeznał przed komisją w styczniu, że Rosół spędził ferie zimowe w ośrodku Sobiesiaka z żoną i teściem. "Była to forma jakby podziękowania za załatwienie wycinki drzew w ministerstwie środowiska" - mówił Kamiński.

Rosół mówił, że na ten weekend w Zieleńcu nie został przez nikogo zaproszony, że sam zadzwonił do Sobiesiaka, by pomógł mu zarezerwować dwa pokoje. Podkreślił, że początkowo miał spędzić ten weekend z żoną i teściem, ale ostatecznie jego teść zmienił plany i dlatego Rosół, mając już zarezerwowane dwa pokoje, zaprosił kolegę.

Rosół zapewnił też, że nie pomagał Ryszardowi Sobiesiakowi w "ustawieniu przetargu" na lokal na warszawskim Żoliborzu. Relacjonował przed komisją, że w kwietniu lub w maju 2009 roku Sobiesiak zwrócił się do niego o sprawdzenie, czy to prawda, że przetarg, w którym chce się ubiegać o lokal przy ulicy Mickiewicza w Warszawie, może być "ustawiony pod jakiegoś oferenta".

"Zdziwiłem się tą informacją, bo wszystkie przetargi ogłaszane są na stronach internetowych publicznych serwerów. Niemniej wykonałem do przewodniczącego rady dzielnicy (Żoliborz) jeden telefon z pytaniem, czy przetarg na lokal przy ulicy Mickiewicza jest już ogłoszony i czy wszystko jest w porządku, ponieważ mam sygnał, że są jakieś nieprawidłowości" - mówił Rosół.

Dodał, że dowiedział się, iż przetarg dopiero będzie ogłoszony, informacja o nim będzie dostępna w internecie i że "wszystkie procedury będą dochowane". Rosół dodał, że po uzyskaniu tych informacji, powiedział Sobiesiakowi, żeby "zainwestował w człowieka, którego posadzi przed komputerem" i który przypilnuje terminu ogłoszenia przetargu i samego przetargu.

Podkreślił też, że Sobiesiak przegrał ten przetarg na lokal. "Gdybym, jako osoba związana z rządzącą partią, chciał coś załatwić, to, przyjmując rozumowanie Kamińskiego, powinienem być skuteczny. (...) Czy jeden grzecznościowy telefon na przestrzeni pięciu miesięcy można nazwać załatwianiem, pilotowaniem? Absurd" - oświadczył.

5 października "Rz" opublikowała stenogramy z podsłuchanych przez CBA rozmów, z których wynika, że 24 sierpnia Ryszard Sobiesiak prosił córkę, by zapytała Rosoła "o lokal na Mickiewicza, bo miał pilotować, a tam jest nowy przetarg".

Rosół oświadczył, że nie brał udziału w pracach nad projektem nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych. "Nie wiedziałem w ogóle, że Ministerstwo Sportu i Turystyki bierze udział w procesie konsultacji międzyresortowych odnośnie tego projektu. Nie wiedziałem, czego sprawa dotyczy. Nie wiedziałem, jakie było stanowisko ministerstwa w tej sprawie" - powiedział. Zaznaczył, że to nie minister sportu, a minister finansów był gospodarzem projektu nowelizacji ustawy hazardowej.

B. szef gabinetu politycznego ministra sportu omówił też szczegóły spotkań z 19 i 20 sierpnia 2009 roku, które dotyczyły podpisanego przez Drzewieckiego pisma do wiceministra finansów Jacka Kapicy z 30 czerwca 2009 r. w sprawie wykreślenia z projektu nowelizacji ustawy hazardowej zapisu o dopłatach do gier nieobjętych monopolem państwa.

Pieniądze z tych dopłat miały iść nad inwestycje sportowe, a według materiałów CBA na zablokowaniu wprowadzenia dopłat zależało biznesmenom z branży hazardowej - Sobiesiakowi i Janowi Koskowi - którzy w tej sprawie lobbowali u Drzewieckiego i ówczesnego szefa klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego.

Rosół powiedział, że 19 sierpnia rano, przed spotkaniem ministra sportu z premierem Donaldem Tuskiem, Drzewiecki zaprosił do swojego gabinetu jego, dyrektor generalną resortu Monikę Rolnik, dyrektor departamentu ekonomiczno-finansowego Bożenę Pleczeluk oraz dyrektora departamentu prawno-kontrolnego Rafała Wosika.

Na tym spotkaniu, według Rosoła, minister miał prosić o przedstawienie harmonogramu prac nad nowelizacją ustawy o grach i zakładach wzajemnych w kontekście prac na zabezpieczeniem finansowania Euro 2012 oraz informacje, kto i na jakim etapie brał udział w formułowaniu stanowiska resortu sportu. Drzewiecki, jak powiedział świadek, miał się szczególnie interesować procesem powstawania pisma z 30 czerwca 2009 r. do wiceministra Kapicy.

"Wosik powiedział, że to on jest autorem pisma i przygotował je na polecenie dyrektor Rolnik" - powiedział Rosół. Jak dodał, Wosik powiedział wówczas, że w piśmie jest informacja o rezygnacji z budowy drugiego etapu Narodowego Centrum Sportu (chodziło o takie inwestycje jak hala widowiskowo-sportowa, kryta pływalnia) i w związku z tym konieczności zmiany uzasadnienia wprowadzenia dopłat w ustawie hazardowej. Następnie, jak relacjonował Rosół, Wosik odczytał to pismo, a minister Drzewiecki i dyrektor Rolnik stwierdzili, że pismo ewidentnie wskazuje na rezygnację z dopłat, a nie na konieczność zmiany uzasadnienia.

Według Rosoła, Wosik powiedział, że pismo można różnie interpretować, ale żeby nie było niedomówień, napisze pismo wyjaśniające do resortu finansów. Rosół relacjonował, że Drzewiecki postanowił jednak nie wysyłać takiego sprostowania, dopóki nie pojawi się taka potrzeba, a następnie minister udał się na spotkanie z premierem.

Jak dodał, nie było rozważane czyją winą jest błąd w piśmie z 30 czerwca. Rosół zaznaczył, że wówczas nie odniesiono wrażenia, że to pismo jest tak ważne. "Wtedy odnieśliśmy wrażenie, że jest to pomyłka, która stała się pretekstem dla Ministerstwa Finansów do braku zgody na nowelizację Wieloletniego Planu Inwestycyjnego. Byliśmy przekonani, że jest to intryga Ministerstwa Finansów, które nie chce dać pieniędzy na stadion" - powiedział Rosół.

Według Rosoła, dyrektor generalna w ministerstwie sportu Monika Rolnik zwracała uwagę, że w związku z nowelizacją WPI oraz rezygnacją z II etapu budowy Narodowego Centrum Sportu, trzeba poinformować ministra finansów o błędzie w uzasadnieniu do projektu zmian w ustawie hazardowej.

Rolnik miała tłumaczyć, że w związku z nowelizacją WPI i wykreśleniem II etapu budowy NCS proponowane w projekcie rozwiązania przestają mieć cel. "Trzeba więc poinformować ministra finansów, że wprowadza podatek celowy i uzasadnia to celem, którego nie ma" - mówił Rosół. Jak dodał, pismo z 30 czerwca miało być tylko pismem informacyjnym.

Według relacji Rosoła, Drzewiecki pytał m.in. o kwestie finansowania przedsięwzięć Euro 2012 i jak to jest powiązane z projektem zmian w ustawie hazardowej i jak to się ma do nowelizacji WPI. Ponadto - według Rosoła - Drzewiecki poprosił urzędników o przygotowanie kalendarium prac nad ustawą, prac nad finansowaniem przedsięwzięć Euro 2012, prac nad WPI. Jak powiedział, z tymi dokumentami minister pojechał do premiera.

Jak wynika z materiałów i innych przesłuchań przed komisją, Tusk i Drzewiecki rozmawiali wtedy na temat stanowiska ministerstwa sportu w sprawie zapisu w projekcie nowelizacji ustawy hazardowej dotyczącego dopłat do gier. W części tego spotkania - poświęconej Euro2012 - uczestniczył także ówczesny wicepremier Grzegorz Schetyna.

Rosół mówił, że wyjazd Drzewieckiego do premiera potraktował jako "walkę o pieniądze na stadion narodowy". Zwrócił uwagę, że w WPI na lata 2010-2011 brakowało 700 mln złotych. "Odebrałem to jako: +panie, panowie jadę, do premiera walczyć o 700 mln a wy mi tu robicie taki głupi błąd". Że zamiast walczyć o pieniądze będzie musiał się tłumaczyć z niepoprawnego pisma" - powiedział Rosół.

"20 sierpnia w rozmowie z ministrem Drzewieckim zapytałem go, czy kwestia nowelizacji Wieloletniego Planu Inwestycyjnego oraz zwiększenie środków na Stadion Narodowy została rozstrzygnięta po myśli Ministerstwa Sportu. Minister powiedział, że tak. Była to jedyna informacja, którą przekazał mi minister Drzewiecki po spotkaniu z premierem" - zapewnił Rosół. "Minister nie obciążając mnie za wynikłe nieporozumienie, poprosił, abym w związku z nim zwracał jeszcze większą uwagę na wszystkie dokumenty, które przygotowują urzędnicy i dają do podpisu ministrowi" - dodał.

Rosół powiedział też, że przyczyną nieporozumienia wokół nowelizacji ustawy hazardowej był "ewidentny błąd ministra finansów". Jego zdaniem szef resortu finansów nie mógł nie wiedzieć, że całość inwestycji związanych z Euro 2012 musi być finansowana z budżetu państwa, gdyż taka była uchwała Rady Ministrów z czerwca 2008 r. "Jeżeli ktoś twierdzi inaczej, to albo to wynika z braku wiedzy, albo ze złej woli" - zaznaczył. Również Drzewiecki mówił przed komisją, że treść pisma z 30 czerwca była wynikiem nieporozumienia pomiędzy urzędnikami Ministerstwa Sportu oraz "zwykłego ludzkiego błędu".

Beata Kempa (PiS) chciała wiedzieć z kim Rosół rozmawiał po południu 19 sierpnia 2009 r, w dniu spotkania premiera z Drzewieckim. Rosół poinformował, tego dnia około godz. 18-19 reprezentacja rządu grała mecz z "inną reprezentacją". "W tym dniu rozmawiałem na meczu piłki nożnej z wicepremierem Grzegorzem Schetyną, z ministrem Sławomirem Nowakiem, premierem Donaldem Tuskiem. Była to rozmowa raczej na takiej zasadzie: +Gramy w piłkę? Gramy+. Graliśmy mecz, zremisowaliśmy 2:2 i po meczu rozjechaliśmy się" - powiedział.

Jak zaznaczył, na tym spotkaniu nikt nie poruszał kwestii spotkania premiera Tuska z ministrem Drzewieckim, które odbyło się wcześniej tego samego dnia. Odpowiadając na pytanie Kempy, podkreślił, że "na milion procent" nie było na tym meczu Drzewieckiego.

"Nie zauważyłem, żeby ministrowie, czy wicepremier Schetyna, czy premier Tusk, czy minister Nowak - nie wiem czy był też minister Tomasz Arabski - czy inne osoby jakieś podenerwowanie wykazały. Wprost przeciwnie - wykazały raczej zdeterminowaną wolę, by wygrać ten mecz. Na szczęście udało się zremisować. Po meczu rozjechaliśmy się" - relacjonował Rosół.

Posłanka PiS chciała też wiedzieć, o czym rozmawiali uczestnicy meczu. "O czym rozmawialiśmy przed meczem? Jak forma i czy damy radę. W trakcie meczu raczej rozmawialiśmy w sposób typu: +Podaj do mnie+, +Jak ty grasz ofermo+" - odparł. "Do kogo pan powiedział ofermo?" - dopytywała Kempa. "Do mnie ktoś to powiedział, bo stałem na bramce i puściłem jedną bramkę" - odpowiedział. "Po meczu rozmawialiśmy, że świetny wynik, bo mogło być gorzej. Graliśmy jedenastu na jedenastu i w składzie dwudziestodwuosobowym nie rozmawialiśmy o aferze przeciekowej ani o aferze hazardowej. Po meczu rozjechaliśmy się każdy w swoim towarzystwie i tyle tej sensacji" - powiedział Rosół.

Rosół zapewnił też, że nigdy nie miał w ramach swojej działalności politycznej lub urzędniczej kontaktu ze sprawami hazardowymi. "Nigdy w życiu nie byłem w kasynie, salonie gier, nigdy w życiu nie pociągnąłem za wajchę jednorękiego bandyty" - oświadczył.

Rosół nazwał absurdem informację o tym, że "ustawił przetarg" na dzierżawę wyciągu narciarskiego w Czorsztynie. To absurd - mówił. Portal tvp.info poinformował w listopadzie 2009 r. o przetargu na dzierżawę wyciągu narciarskiego nad Jeziorem Czorsztyńskim, którym miał interesować się Sobiesiak. Kluczową postacią przetargu miał być Lech Janczy - ówczesny działacz PO, który był pełnomocnikiem zarządu państwowego Zespołu Elektrowni Wodnych w Niedzicy, do których należał wyciąg.

Według tvp.info, przetarg był zaplanowany na 12 października, a Janczy miał z końcem września pożegnać się z firmą; Sobiesiak w rozmowach z b. szefem klubu PO Zbigniewem Chlebowskim i Drzewieckim miał zabiegać o to, by ci sprawili, żeby Janczy pracował w niedzickiej elektrowni w momencie rozstrzygnięcia przetargu. Przetarg odbył się, ale ze względu na podejrzenia co do Janczego, został unieważniony. Janczy został później wykluczony z PO. Według tvp.info aktywny w tej sprawie był także Rosół.

"Nigdy się tym nie zajmowałem, nie znam pana Lecha Janczego, absolutnie nic w tej sprawie nie wiem" - oświadczył Rosół.

Świadek relacjonował też przeszukanie jego mieszkania przez funkcjonariuszy CBA, podczas którego zabezpieczono twarde dyski należących do niego komputerów. "Funkcjonariusze CBA zadzwonili do mnie z pytaniem, czy jestem w domu" - powiedział i dodał, że potwierdził i podał swój adres. Wtedy poinformowali go, że będą za pół godziny. "Zapytałem się, (...) czy idą mnie aresztować. Funkcjonariusze powiedzieli, że wszystkiego dowiem się z postanowienia prokuratury" - zaznaczył.

"Po tym telefonie powiedziałem żonie, żeby wstała, zajęła się dzieckiem. Różne rzeczy się robi w stresie, a ja umyłem podłogę. Goście mieli przyjść do domu, więc umyłem podłogę. Przyszli funkcjonariusze, poprosiłem żeby zdjęli buty i weszli" - powiedział. Dodał, że już w mieszkaniu przedstawili mu postanowienie prokuratury dotyczące wydania dysków twardych komputerów i innych elektronicznych nośników danych, po czym zabrali sprzęt.

Rosół poinformował też, że 29 października 2009 r. był "ogólnie" przesłuchiwany przez agentów CBA. Ponadto w styczniu 2009 r. był przesłuchiwany przez warszawską prokuraturę okręgową, która bada wątek przecieku o akcji CBA. Zaznaczył, że podczas przesłuchania przez CBA "niektóre wydarzenia źle umiejscowił w czasie". Jak mówił, dzięki publikacjom prasowym miał okazję "zweryfikować i odświeżyć" swoją wiedzę i dlatego przed komisją wspomniał już o tym fakcie. Zaznaczył - dopytywany przez posła PiS Zbigniewa Wassermanna - że podtrzymuje swoje wcześniejsze zeznania.

"Mam 31 lat, jestem u progu kariery zawodowej, a po wpisaniu w wyszukiwarce internetowej mojego imienia i nazwiska pojawia się kilka tysięcy wpisów. Większość z nich w kontekście: aferzysta, przestępca, oskarżony, podejrzany. Źle się z tym czuję" - powiedział. Dodał, że nigdy nie był o nic podejrzany, a pokazuje się go jako "przykład zepsucia młodego pokolenia". "Nie zgadzam się na to" - podkreślił.

PiS chce badać aferę wyciągową

PAP, arb, TVN24, mm

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...